Towarzyszowi Iwińskiemu pamięci przywracać nie wolno. Artysta, który zawiesił tablicę na biurze posła SLD, stanął przed sądem

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
iwinski.pl
iwinski.pl

Rzeźbiarz Jacek Adamas i dwoje uczestników jego happeningu przed biurem posła SLD Tadeusza Iwińskiego stanęli w czwartek przed sądem grodzkim w Olsztynie. Obwiniono ich o wykroczenie przeciw porządkowi publicznemu; grozi za to kara ograniczenia wolności lub grzywny.

W maju tego roku performer zawiesił czerwoną tablicę z napisem: "Komitet Wojewódzki PZPR w Olsztynie. Tow. Sekretarz Iwiński" na ścianie budynku, w którym mieści się biuro poselskie posła SLD. Tablicę odsłonił Alfred Surma, olsztyński opozycjonista szykanowany w stanie wojennym. Wydarzenie filmowała żona artysty, Katarzyna.

Cała trójka została obwiniona przez policję o wykroczenie przeciwko porządkowi publicznemu, polegające na umieszczeniu napisu bez zgody zarządcy budynku.

Według Adamasa happening był "spontaniczną reakcją" na zachowanie posła podczas prac nad uchwałą upamiętniającą Grzegorza Przemyka w 30. rocznicę tragicznej śmierci. Miała ona potępiać sprawców i inicjatorów tego politycznego mordu. Iwiński chciał usunięcia z projektu fragmentu o odpowiedzialności ówczesnych władz partyjnych i państwowych za fabrykowanie dowodów i ukrywanie winnych. Władze SLD odsunęły go wówczas od prac nad projektem, a uchwała została przyjęta przez aklamację na kolejnym posiedzeniu parlamentu.

Adamas powiedział w czwartek w sądzie, że jego akcja miała być formą protestu i zwrócenia uwagi na rolę PZPR i prawdę o systemie komunistycznym. Stwierdził, że działał emocjonalnie.

Jak mówił, w latach 80. w jego mieszkaniu na warszawskiej Pradze działała nielegalna drukarnia.

Jeden z drukarzy tego wydawnictwa w 1985 roku zginął - podobnie jak Przemyk - w niewyjaśnionych okolicznościach. Według milicji wypadł z dziewiątego piętra klatki schodowej bloku przy ul. Anielewicza w Warszawie.

Dwoje pozostałych obwinionych twierdziło w sądzie, że nie uczestniczyli bezpośrednio w zawieszaniu tablicy przed biurem poselskim. Żona artysty stwierdziła jednak, że "tak jak napisano w zarzucie działała z mężem wspólnie i w porozumieniu". Jak dodała, robi to od 23 lat, wspierając i dokumentując jego działalność. Uczestnicy happeningu podkreślali, że tablicę zamierzali zdjąć ze ściany jeszcze tego samego dnia.

Sąd przesłuchał też pracownicę Zakładu Budynków Komunalnych, która oceniła, że umieszczenie tablicy nie spowodowało żadnych szkód w elewacji, bo umocowano ją w istniejących otworach. Powiedziała również, że w imieniu administratora złożyła na prośbę policji wniosek o ściganie sprawców wykroczenia.

Wyjaśniła, że aby tablica była legalna, należało uzyskać akceptację jej projektu w wydziale architektury i wystąpić na piśmie do administratora. Dodała, że taka procedura trwa do 30 dni.

Zeznania składał też sekretarz rady wojewódzkiej SLD, który zerwał ze ściany tablicę wkrótce po jej zawieszeniu i wezwał policję. Jak ocenił, była ona obraźliwa i uderzała w dobre imię posła. Dodał, że umieszczono ją w miejscu, gdzie miał w przyszłości wisieć oficjalny szyld partyjnych struktur Sojuszu. Przyznał też, że rozmawiał o incydencie z Tadeuszem Iwińskim, a ten nie wyraził woli ścigania autorów tablicy.

Ponieważ działacz zeznał, że w dniu happeningu robił zdjęcia, których nie przekazał policji, sąd nakazał ich dostarczenie i przerwał rozprawę do 3 grudnia.

To nie pierwsza rozprawa sądowa Jacka Adamasa. Przed kilku laty sąd nakazał mu zapłatę grzywny za rozwieszenie bez zgody wójta fragmentów dzieła Przemysława Kwieka, co uznano za "plakaty o wulgarnej treści". Ponieważ odmówił, grzywnę w wysokości 510 zł zamieniono mu na 10 dni aresztu. W dniu, w którym policja miała doprowadzić artystę do aresztu, pieniądze wpłaciła za niego warszawska Fundacja Galerii Foksal.

Adamas jest uznawany przez krytykę za "jednego z najbardziej radykalnych polskich artystów", uprawiających przy pomocy happeningu i performansu tzw. aktywizm polityczny. Swoje instalacje ustawiał często przez siedzibami władz i instytucjami publicznymi.

W ostatnich miesiącach było o nim głośno w mediach głównie za sprawą projektu "smoleńskich puzzli", ze zdjęciem rozbitego samolotu Tu-154 M. Poszczególnych elementów układanki nie daje się ułożyć w całość.

Od 1986 roku mieszka z rodziną w warmińskiej wsi Worławki, gdzie angażuje się sprawy lokalnej społeczności, często poprzez artystyczny protest i obywatelskie nieposłuszeństwo. Założył stowarzyszenie "Kochajmy Warmię", działające m.in. na rzecz ochrony krajobrazu kulturowego.

Jest absolwentem wydziału rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie uzyskał dyplom w pracowni prof. Grzegorza Kowalskiego.

lw, PAP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych