"Bez wsparcia zwykłych, pojedynczych osób byłoby nam bardzo trudno". Dr Andrzej Ossowski o finansowaniu prac na "Łączce". NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. M. Czutko
fot. M. Czutko

Prezes IPN przedłożył przewodniczącemu Komisji Finansów Publicznych autopoprawkę projektu budżetu na 2014 r. Na jej podstawie milion złotych ma zostać przekazany na prace Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów.

Gdybyśmy rzeczywiście dostali te pieniądze, to nasze prace mogłyby toczyć się niezagrożone

- mówi portalowi wPolityce.pl dr Andrzej Ossowski, koordynator projektu PBGOT z ramienia Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Dr Ossowski jest członkiem zespołu, który pod kierownictwem dra Krzysztofa Szwagrzyka ekshumuje i identyfikuje szczątki bohaterów podziemia niepodległościowego pochowanych m. in. w legendarnej kwaterze „Ł” cmentarza powązkowskiego w Warszawie.

CZYTAJ TAKŻE: "Kwatera Ł" - pokaz filmu, lekcja historii i debata w Szczecinie. Zapraszamy!

Prof. Szwagrzyk: odkryliśmy groby w Białymstoku

 

wPolityce.pl: Kto regularnie wspomaga finansowo prace Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów?

Dr Andrzej Ossowski: Wpłacają instytucje, ale przede wszystkim ludzie prywatni. Szczerze mówiąc nie zabiegamy o to bardzo aktywnie, jest apel na stronie www.pbgot.pl i ludzie do nas trafiają. I gdyby nie to wsparcie to tak naprawdę te prace dawno by już stanęły. Nie bylibyśmy w stanie ich kontynuować.

 

A to są anonimowe wpłaty, czy wiecie, kto wam pomaga?

We zestawieniu oczywiście widzimy, kto to wpłaca, ale nie kontrolujemy tego. Raczej nikt nie dzwoni i nie powiadamia nas o wpłacie, tylko one się po prostu pojawiają.

 

Z okazji Wszystkich Świętych w różnych miejscach Polski odbywały się także kwesty na prace Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów. Jak pan to odbiera?

Dla nas to jest zaskakujące, bo to są inicjatywy oddolne, z którymi nie mamy nic wspólnego. Ludzie sami stwierdzają, że chcą coś zrobić dla tego projektu i samo chcą coś zorganizować, tak jak w Szczecinie. Ale pojawia się na przykład inicjatywa kwesty w Mielcu, mamy także sygnały, że takie akcje są prowadzone w innych miejscach w kraju. Są takie instytucje, jak Fundacja Niepodległości z Lublina, która wsparła nas już któryś raz z kolei… To jest dla nas bardzo budujące, bez tego wsparcia byłoby nam bardzo trudno. Nasze zaangażowanie to niestety nie jest wszystko. Nawet rzekłbym, że przy takim rozwoju technologicznym to samo nasze zaangażowanie niewiele daje. My możemy stworzyć strukturę, możemy starać się zebrać jakieś fundusze, ale to nie zapewni funkcjonowania projektu.

 

Co jest takiego drogiego w pracy nad identyfikacją szczątków ludzkich?

Genetyka jest bardzo drogą dziedziną, odczynniki chemiczne, na których pracujemy to są wydatki rzędu dziesiątek tysięcy złotych. Koszta rosną także na takich z pozoru banalnych rzeczach. Normalnie laborant może zmieniać rękawiczki, czy kombinezon co pewien czas, u nas jest wymóg zmiany kombinezonu praktycznie przy każdym przejściu z pomieszczenia do pomieszczenia. To jest absolutnie kluczowe i niezbędne dla uniknięcia zanieczyszczenia materiału na którym pracujemy. To samo dotyczy rękawiczek. Kiedy kroimy próbkę kości w rękawiczkach, to nie mamy prawa tej samej pary użyć przy krojeniu następnej próbki. Jednostkowo to kosztuje niewiele, ale w sumie daje ogromny koszt

 

Z czego wynikała ta zapaść finansowa projektu, o której było głośno mniej więcej w połowie roku?

Ciężko to nazwać wprost zapaścią, ale w momencie kiedy projekt nie jest finansowany na bieżąco, to są takie momenty, gdy nie mamy środków na kupno odczynników, czy czekamy na odczynniki. Wtedy nie możemy zaplanować stałych badań. W pracach laboratoryjnych wygląda to niestety tak, że kiedy mamy jakąś konkretna sumę pieniędzy, to możemy sobie zaplanować zakupy, praktycznie co do jednego dnia, jakie odczynniki, jaki sprzęt. W chwili, kiedy nie ma stałego finansowania, to następują przerwy w pracy. Zapaścią bym tego nie nazwał, natomiast powoduje to przestój w badaniach.

 

Jak pan myśli, co do ludzi przemawia, że chcą oddawać swoje pieniądze na waszą pracę?

To jest trudne pytanie. Myślę, że dla całego społeczeństwa jest to bardzo ważne, ważny projekt. To są rzeczy, które bardzo interesują wszystkich. W tym momencie możemy powiedzieć, że społeczeństwo jest bardzo zainteresowane tym projektem. My sobie nie zdawaliśmy do końca z tego sprawy, ale pokazał nam to ten gigantyczny odzew. Kolejne osoby zaangażowane, kolejne zbiórki zorganizowane, z kompletnym zaskoczeniem przypatrywaliśmy się temu zupełnie z boku i pewnie skala całego zjawiska nie jest i nie będzie nam znana. Natomiast to, co widzimy, co pojawia się w mediach, jest dla nas bardzo budujące, to też nas napędza do pracy, bo pokazuje, że nie jesteśmy osamotnieni we wszystkim.

 

Uznanie ludzi to jedno, ale sama satysfakcja z pracy tez nie jest chyba mała? Bo taki moment, kiedy okazuje się, że oto mamy „Łupaszkę” czy „Zaporę” to musi obfitować we wrażenia niepowtarzalne?

To prawda, ale proszę pamiętać, że my podchodzimy do tego w sposób niesłychanie pragmatyczny. My jesteśmy specjalistami, którzy zajmują się tylko identyfikacją i poszukiwaniem ofiar, dlatego każda osoba, którą uda się zidentyfikować dla nas jest niezmiernie cenna. Tym bardziej, po tylu latach, kiedy jest to takie trudne. Przecież my się borykamy z wieloma rzeczami młodszymi, kiedy ktoś zaginął pięć, sześć lat temu i jest z tym problem. A co dopiero z sytuacją, kiedy ktoś zaginął kilkadziesiąt lat temu, rozpłynął się, nie wiadomo co się z nim stało, a my jesteśmy w stanie go zidentyfikować. To jest bardzo satysfakcjonujące i bardzo cieszy, że udaje się to robić.

 

Czy braliście pod uwagę to, że prace z pochowanymi na „Łączce” mogą okazać się klapą, że identyfikacje się nie powiodą?

Tak. Myśleliśmy o tym. Bo mamy bardzo wielu odnalezionych, a bardzo niewiele materiału porównawczego od rodzin. Mogło nic z tego nie wyjść, a jednak się udaje. Jest jeszcze jeden aspekt tych wszystkich akcji, zbiórek i kwest. Poza aspektem finansowym, który jest oczywiście bardzo ważny, zyskujemy przy takiej okazji to, że zgłasza się do nas coraz więcej rodzin ofiar. I to jest bezcenne, bo bez tego materiału nie bylibyśmy zidentyfikować nikogo. Bez mediów dotarcie do nich wszystkich byłoby niemożliwe. A kiedy są organizowane takie zbiórki, to media je nagłaśniają. Przecież my nawet często nie znamy pełnej listy ofiar, proszę pamiętać, że to nie były jawne dane. Kiedy zgłaszają się krewni, często dopisujemy nazwiska do listy ofiar. Nasi koledzy historycy wciąż prowadzą badania i szukają kolejnych rodzin, ale jest to trudne.

 

Zbliża się zima, zakończyliście prace w miejscach pochówku, co przed wami?

Teraz tylko prace laboratoryjne. Ten szum medialny, jaki powstał, spowodował, że zostaliśmy wsparci finansowo. Mogliśmy kupić odczynniki i już normalnie pracujemy nad kolejnymi identyfikacjami. Ostatnio pracowaliśmy w Białymstoku, tak więc pewnie będziemy się szykować na przyszły rok do pracy także tam,w związku z „obławą augustowską”.

 

A jeśli chodzi o „Łączkę”, kiedy możemy się spodziewać ujawnienia kolejnych nazwisk zidentyfikowanych?

Myślę, że w pierwszych miesiącach przyszłego roku. Prace laboratoryjne tego etapu już się rozpoczęły, natomiast do identyfikacji potrzeba zawsze kilku miesięcy.

 

Rozmawiał Marcin Wikło

Darowizny na wsparcie funkcjonowania Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów mogą być kierowane na konto:

Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie
ul. Rybacka 1, 70-204 Szczecin
Bank Zachodni WBK SA
III Oddział w Szczecinie
06 1090 1492 0000 0001 0053 7752
z dopiskiem „Polska Baza Genetyczna Ofiar Totalitaryzmów"

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych