"Przejmując obce zwyczaje nie jesteśmy szanowani. Traktuje się nas jak dzikusów, którym można dać szklane świecidełka, aby byli wdzięczni". Prof. Legutko o imporcie Halloween do Polski. NASZ WYWIAD

PAP/ EPA
PAP/ EPA

Czy to strach przed śmiercią, przed tym co nieuniknione, sprawia, że człowiek chce zaprząc nowoczesną technikę do "zamilczenia" tych trudnych, ale naturalnych spraw?

Czy narzucanie Polakom przez zagraniczne sieci handlowe "święta" Halloween to typowy dla działań popkultury erzatz - taka kiepska podróbka, namiastka - mająca zdominować polską wrażliwość, kulturę, tradycję oraz zwyczaje?

O tych bardzo ważnych aspektach dzisiejszych czasów rozmawiamy z prof. Ryszardem Legutko, europosłem, filozofem, tłumaczem i komentatorem dzieł Platona.

 

wPolityce.pl: Skąd się bierze w Polsce i na świecie banalizacja śmierci?

Prof. Ryszard Legutko: To cecha współczesnego świata i współczesnego człowieka. Proszę zwrócić uwagę, że w ogóle zmienił się nasz ogląd dzisiejszego człowieka. Nie jest on już traktowany jako, z jednej strony część społeczności, a z drugiej strony jako część historii i z trzeciej – chyba najważniejszej – mającej możliwości, że tak ująć – transcendentne. Człowiek współczesny, to taki człowiek, który żyje od momentu narodzin, do momentu śmierci wspomagany przez różne instytucje państwowe. Nie ma dzieci, albo nie chce mieć dzieci. Nie chce myśleć o historii bo jej nie zna. Nie ma czasu, aby myśleć o tożsamości narodowej, bo też jej przecież nie zna. No i też nie ma czasu myśleć o śmierci, no bo pracuje, albo się bawi. Więc pojawia się taka myśl: skoro ja jestem, to nie ma śmierci, a skoro jest śmierć, to nie ma mnie. W takiej sytuacji temat śmierci staje się bezprzedmiotowy.

 

Jednak jak wiadomo z historii, z historii literatury, człowiek zawsze miał skłonność do ośmieszania śmierci ze względu na to, że się jej bał. Chciał ją strywializować. Dzisiaj technika, możliwości audiowizualne ułatwiają to.

No tak oczywiście. Były przecież różne igraszki ze śmiercią. Ale było też coś innego: śmierć nieustannie towarzyszyła człowiekowi, cały czas była przy nim. A to dlatego, że wciąż toczono jakieś wojny, czasy były niespokojne, medycyna stała na niższym poziomie. Całe wychowanie dotyczyło tego, że piękne życie kończy się śmiercią. Chęć zbawienia, strach przed piekłem, przygotowywanie się na ten moment ostateczny. Znamy to z literatury, malarstwa; sceny rozstawania się bohaterów z światem, co było przykładem dla innych. Owszem, były też elementy zabawowe. Dziś umieranie następuje albo w szpitalach, albo zakładach opieki paliatywnej, hospicja. Śmierć stała się aseptyczna, nie widoczna, nie istniejąca. Człowiek więc żyje pracuje i gdy przychodzi ciężka choroba, to musi się udać do psychoterapeuty, aby choć trochę pomógł, pisze testament i koniec. Na tym życie się kończy.

Ten wątek „nie wszystek umrę”, czyli co się ze mną stanie, dokąd pójdę, znika z horyzontu doświadczenia ludzkiego. Jest to wypierane.

 

Jest pan krytykiem święta Halloween, choć nawet trudno nazwać to świętem, bo to jakieś bachanalia...

To jest taka zabawa amerykańska dla dzieci, które się przebierają, chodzą od domu do domu, mówią "trick or treat" (cukierek albo psikus – przyp. red.), więc trzeba im dać słodycze. Powiedziałbym, że jest to dosyć sympatyczne tyle tylko, że to koliduje z polskim świętem – z dniem Wszystkich Świętych. To jest ważne, bo ten dzień jest kultywowany w Polsce mimo tego całego ataku nowoczesności i przynajmniej w ten jeden dzień w roku większość Polaków ma myśli na temat przeszłości, o tych co odeszli itd. W tym dniu panuje taka łączność między pokoleniami, które odeszły, a tymi, co są. Tak więc jest to bardzo ważne święto, nie tylko z punktu widzenia historycznego, tożsamościowego czy religijnego, ale z punktu widzenia egzystencjalnego. No i wchodzi ten Halloween, który w Polsce jest produktem z importu, promowanym przez....

 

Przez sieci handlowe?

Tak właśnie, przez sklepy i sieci handlowe. Ja przed kilkoma dniami w sieci Leroy Merlin natknąłem się na scenę, w której kilkanaścioro dzieci z podstawówki, z nauczycielkami kroją i przygotowują halloweenowe dynie, a panie z obsługi im w tym pomagają. Podszedłem, przedstawiłem się. Zapytałem, czy to jest element programu szkolnego. Okazało się, że nie, ale że to ten sklep zaprosił, a szkoła skorzystała.

Napisałem nawet list do kierownictwa Leroy Merlin w Warszawie zwracając mu uwagę na niestosowność tego typu działań. Bo tak sobie myślę, że jest to firma, która sprzedaje. I nagle okazuje się, że ona ma też inne ambicje oprócz handlowych: chce zmieniać polski pejzaż kulturalny.

To jest niesłychana arogancja, która przy okazji pokazująca jak się nas traktuje. To postępowanie typowe dla jakichś kolonizatorów, którzy czują potrzebę „oświecenia tubylców”. Bo teoretycznie chcący nas traktować poważnie jakiś sklep tu wchodzący próbowałby się nam jakoś podlizać, zapunktować i dałby Polakom coś polskiego. A on tymczasem daje nam szklane paciorki, świecidełka. A jednak Polak to – w myśl znanej tezy wieszcza: „Bo Paryż często mody odmianą się chlubi. A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.”

 

No tak, a Leroy Merlin, to sieć francuska...

No i oto nasz wieszcz wykazał się intuicją. To traktowanie nas trochę jakby z buta, pogardliwie. Jest oczywiście za tym chęć zysku, ale też wyczucie tej naszej słabości. Bo normalnie, to powinniśmy się obronić.

 

Dlaczego jesteśmy tak słabi w kwestiach obrony naszej tożsamości, kultury? Czy to lata PRL-u sprawiły, że popadliśmy w kompleksy wobec innych, ale przecież wcale nie lepszych?

Ten cytat powyższy Adama Mickiewicza pokazuje, że już dawniej mieliśmy słabość do tego co obce, ale ta słabość stała się jeszcze bardziej dojmująca po komunie i po przemianie w 1989 r. Proszę zwrócić uwagę, że okres wojny, potem komuny i wreszcie przełom 89’, to czasy, gdy Polakom mówiono: wy teraz musicie się całkowicie zmienić, nadrobić „zaległości”, przeorientować, musicie stać się inni. Kiedyś nas zmieniano siłą, teraz to raczej metodami propagandowymi. „Świat się zmienił i wy też musicie”. Jeśli dochodzą do tego stare polskie kompleksy, to kończy się tym, że tak jak w Ameryce: dzieci biegają po domach i proszą o cukierki. I co będziemy Amerykanami? Będziemy podziwiani i szanowani za takie małpowanie ich zwyczajów? Nie zauważamy, że czyniąc tak nie jesteśmy szanowani, ale dajemy asumpt do pogardzania nami, bo traktuje się nas jak dzikusów, którym można podrzucić parę szklanych świecidełek, aby byli zadowoleni i wdzięczni. Będziemy więc chodzić do Leroy Merlin, bo tam nasze dzieci zapraszają i dają się im bawić dyniami. Jakież to rozkoszne...

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.