"Funkcjonariusze policji zajmują się teraz chodzeniem po domach 15 tys. osób i sprawdzaniem ich podpisów." NASZ WYWIAD o kulisach referendum we Włocławku

fot. promocjewloslawskie.pl
fot. promocjewloslawskie.pl

wPolityce.pl: We Włocławku zbieraliście państwo – wraz z innymi organizacjami, m.in. z Platformą Obywatelską, podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydenta. Jednak kilka tysięcy podpisów zostało zakwestionowanych?

Łukasz Zbonikowski, poseł PiS: W dniu, kiedy komitet referendalny zgłosił 15 tys. podpisów do komisarza wyborczego – o 6 tys. więcej niż wymagano, zgłosił się jakiś działacz lewicy, zarzucając, że podpisy były sfałszowane. Prokuratura nie sprawdziła wiarygodności ani motywów takiego twierdzenia, tylko od razu przystąpiła do badania wszystkich podpisów. I to metodą najbardziej drakońską, jaką można sobie wymyślić - wysłała policję do 15 tys. mieszkańców Włocławka, pytając się czy aby na pewno podpisywali się pod wnioskiem o referendum. To jest działanie niewspółmierne do tego, jakie zagrożenie potencjalnie to mogło nieść. Komisarz wyborcza i tak zaakceptowała te podpisy, wyznaczając datę referendum na 27 października.

Czy wygląda to na współpracę lokalnych organów i urzędów?

To wygląda jakby lokalna prokuratura we Włocławku, wespół z policją, stały się stroną w tym konflikcie politycznym i jakby chciały zastraszyć ludzi chcących odwołać prezydenta. Natomiast mieszkańcy korzystają po prostu z konstytucyjnego prawa możliwości uczestnictwa w wyborach i referendach. Co więcej, to prawo zakłada też, że polityczne wybory obywateli pozostają tajne. Mieszkańcy mogą mieć swoje poglądy polityczne, mogą oceniać władzę lokalną, ale mają prawo, aby to pozostawało ich prywatną sprawą. W chwili gdy wkraczają do tego instytucje, żądające od nich deklaracji czy opowiedzieli się za przeprowadzeniem referendum czy nie, to tak, jak gdyby zmuszali ich do wyjawienia tajemnicy wyborczej.

Czy podjęliście państwo jakieś działania w związku z tym?

My - dwunastu parlamentarzystów z okręgu toruńsko-włocławskiego złożyliśmy do Prokuratora Generalnego, z wiadomością do ministra sprawiedliwości, pismo, że są to działania skandaliczne, nieadekwatne. Wnioskujemy także o przeniesienie tego śledztwa do innej prokuratury, poza Włocławkiem. Przecież tamtejsi prokuratorzy też są wyborcami we Włocławku, mającymi własne poglądy polityczne. Obecnie czekamy na odpowiedź. Nie spotkałem się w kraju z tego typu działaniem instytucji wymiaru sprawiedliwości. To jest niedopuszczalne.

Czy myśli pan, że takie zastraszanie mieszkańców Włocławka może przynieść taki efekt, że wynik referendum nie będzie wiążący, z powodu niespełnienia wymogu odpowiedniej frekwencji?

Taki zamiar mieli na pewno działacze lewicy. Aby rzucić oczernienie na pomysłodawców referendum i zamieszać wyborcom w głowach. Takie zastraszanie zapewne podziała. Proszę sobie wyobrazić pracowników spółek miejskich, nauczycieli czy urzędników, którzy są przekonani, że podpisują coś, co trafi wyłącznie do wiadomości komisarza wyborczego. Tymczasem te listy krążą po różnych innych instytucjach, czyli równie dobrze może to trafić do urzędu miasta. Jestem przekonany, że działaczom lewicy właśnie o to chodziło, gdy wykreowali te absurdalne zarzuty, które zaskakująco szybko podchwyciła prokuratura.

Wspomniał pan o tym, że te listy krążą po różnych instytucjach. Czy wiadomo jakim sposobem te nazwiska wyciekły od komisarza wyborczego?

W ciągu trzech dni od złożenia ich do komisarza wyborczego, prokuratura zażądała uwiarygodnionych odpisów wszystkich 15 tys. podpisów. Przekazano je też do policji. Wszyscy funkcjonariusze z komendy we Włocławku zajmują się teraz chodzeniem po domach 15 tys. osób i sprawdzaniem ich preferencji wyborczych. W tym momencie trudno namierzyć zamknięty okręg osób dysponujących tymi listami. One się rozprzestrzeniają tak szybko, że także dziennikarze znają już nawet niektóre nazwiska. Winą za to obarczam niefrasobliwość i nadgorliwość włocławskiej prokuratury.

Podobne sytuacje, związane z przeprowadzeniem referendum, miały miejsce w Warszawie – były problemy z wpisywaniem na listy wyborcze, sprawdzanie miejsca zamieszkania. Czy takie antydemokratyczne praktyki mogą zacząć się powielać w przypadku referendów lokalnych?

Nielubiana, lokalna władza, która boi się referendum, obmyśliła nowy sposób niszczenia tej formy demokracji. Zniechęcać ludzi do udziału, wykorzystując różne służby i metody zastraszania. Słyszałem o tych praktykach w Warszawie. Także w jakiejś innej, mniejszej miejscowości, prokuratura z policją inwigilowała tych, którzy podpisali się pod wnioskiem o referendum. Teraz ma to miejsce we Włocławku. Boje się, że jest to sposób złej władzy na ochotę samej siebie. Jest to ograniczanie społeczeństwa demokratycznego. Jestem przeciwnikiem tworzenia limitów frekwencji. Dlaczego odwołanie władzy musi być ograniczane odpowiednią frekwencją, jeżeli takich praktyk nie stosuje się w wyborach powszechnych?

not. mc

 

 

 

-------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------

TYLKO U NAS , wSklepiku.pl, możesz kupić najgorętszy gadżet sezonu!

Kubek lemingowy wPolityce.pl!

Idealny dla wszystkich miłośników lemingozy! Kubek o głębokim wnętrzu.

Musisz go mieć!

Kubek lemingowy wPolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.