Ks. Wojciech Gil zaprzecza oskarżeniom o pedofilię. Wskazuje na żądne zemsty kartele narkotykowe i pyta, dlaczego nie poczekano z zarzutami na jego powrót

Ks. Wojciech Gil na liście Interopolu. Fot. PAP / Leszek Szymański
Ks. Wojciech Gil na liście Interopolu. Fot. PAP / Leszek Szymański

„Jestem niewinny”, „oskarżenia są zupełnie zmyślone”, „media już mnie skazały”, „wszędzie jest pokazywana moja twarz” - ks. Wojciech Gil, michalita pracujący ostatnimi laty na Dominikanie, podejrzewany o pedofilię i poszukiwany przez dominikańskie służby zaprzeczył w rozmowie z TVP Info, by miał wykorzystywać seksualnie nieletnich.

O jednym z chłopców, którzy złożyli na niego doniesienie, ks. Gil mówi:

Był ministrantem. Był odpowiedzialny za kościół. Był odpowiedzialny za dzwonienie dzwonami, otwieranie drzwi. W tym roku miał lecieć do Polski. Nie poleciał z tego względu, że diakon uznał, że jest nieodpowiedzialny. Więc podjąłem decyzję, że go do Polski nie wezmę. Bardzo chciał do Polski lecieć, ale nie przyleciał w tym roku.

(…) Wydaje mi się, że tak jak każde dziecko, jak mu się coś obieca, a potem słowa nie dotrzyma to może mieć żal.

- Dlaczego diakon twierdził, że on jest nieodpowiedzialny?

Dlatego, że zasypiał, że często sam diakon musiał za niego kościół otwierać. Sam diakon dzwonił dzwonami.

Dziennikarz TVP Info przytoczył zeznania chłopca podając szczegóły czynności seksualnych, jakich miał dopuścić się duchowny, który odpowiada:

Wydaje mi się, że żadne moje słowo, czy tak było, czy tak nie było, nie będzie dla ludzi wiarygodne, z tego względu, że jestem księdzem. Jestem człowiekiem. A ludzie dzisiaj wierzą dzieciom, które zeznają. I ja mogę powiedzieć, że jestem niewinny i te oskarżenia, które chłopiec podany tutaj – o imieniu Carlo – kieruje pod moim adresem są całkowicie zmyślone. Z jakiego względu nie wiem. Kto za tym wszystkim stoi, kto tym kieruje też nie wiem. Wiem jedynie jedno, że jeżeli jest to jego jakiś wewnętrzny żal, że do Polski nie poleciał – a wydaje mi się, że może tak być – to jest to jedna strona medalu. A jeżeli jest kierowany przez inne osoby, które chcą się zemścić za to co w mojej działalności w wiosce im się nie podobało, to może być druga strona medalu. Nie wiem czy ten chłopiec jest kierowany zemstą osób trzecich. Czy jest po prostu sam na mnie zły i chce mi to powiedzieć

- odpowiedział ksiądz, dodając, że media już go skazały.

Ja jestem człowiekiem przekreślonym moralnie w społeczeństwie, nie tylko dominikańskim, ale też polskim, w którym przyjdzie mi też prawdopodobnie żyć. Jestem człowiekiem totalnie zniszczonym przez ludzi, którzy nie mając żadnych dowodów w ręce, i to wszystko jest podawane jako fakt stwierdzony.

Ks. Gil nie pamiętał, o czym dokładnie rozmawiał telefonicznie z diakonem przed planowanym powrotem na Dominikanę. Ten twierdzi, że kapłan z Polski miał prosić, aby powynosić z parafii komputery i rzeczy, które mogą być kompromitujące.

Wiedząc już o oskarżeniach wobec niego, jak mówi, planował wylecieć do Santo Domingo, by „stawić temu czoła”.

Jednak wszyscy moi przyjaciele, wszyscy, którzy mnie znali – ci którzy na Dominikanie mieszkają, i ci którzy z Dominikany wrócili, znają tamtejszą sytuację, po prostu mi odradzali. Stwierdziłem, że mam moralne prawo do obrony własnego życia. I nie wrócę tam. A jeżeli jest coś przeciwko mnie, to mogą mi to udowodnić jeżeli jakiekolwiek dowody są realne.

Zapytany, co może powodować te oskarżenia, wskazuje na kartele narkotykowe:

Stworzyliśmy pewien program pilotażowy oczyszczania wioski. To się spodobało niektórym władzom policyjnym na Dominikanie, ale nie musiało się spodobać wszystkim. Część ludzi była zadowolona z tego, że wprowadzamy porządek w Juancalito. Ale drugiej części stanowczo to przeszkadzało. Może chodzi o narkotyki. Może chodzi o pewne relacje, które miałem z wieloma politykami. Mój dom był regularnie odwiedzany przez polityków wysokich rangą. Przez prawą rękę prezydenta. Przez drugiego co do wielkości policjanta w Dominikanie.

(…) Wiadomo kto kieruje narkotykami na Dominikanie, kto te narkotyki rozprowadza. Wiadomo, że nawet w najmniejszej społeczności można żyć z narkotyków. Jeżeli odcina się pewne źródło dochodów grupie groźnej, bo wiele razy mi na Dominikanie grożono… Sam byłem napadnięty przynajmniej z sześć, siedem razy, miałem raz nóż przy szyi, dwa razy pistolet przy głowie. Byłem wyciągany z samochodu. Zmieniałem samochód, zostałem napadnięty nożem.

(…) W momencie, kiedy byłem w Polsce do domu mieli dostęp wszyscy z grupy ratunkowej, ludzie z grupy Jedność, Siła i Bezpieczeństwo. W domu moim przebywało wiele osób. Nawet do mojego sejfu trzy osoby, cztery osoby w wiosce znały kod. (…) Przez miesiąc można podrzucić wszystko.

(…) To co wszyscy wiedzieli w Juancalito i co nie wynika z tajemnicy spowiedzi to jest sprawa tego typu, że dzieci wielokrotnie nie tylko w Juancalito, ale w innych miejscach, były używane do tego, żeby te narkotyki rozprowadzać. O tym mówili wszyscy. Wszyscy o tym wiedzieli. Każdy w Juancalito wiedział, kto sprzedaje i każdy wiedział, kto mu może przynieść. I pewnym momencie ucięliśmy te drogi, te powiązania. I to się mogło komuś nie spodobać.

Ksiądz dziwi się, że nie poczekano kilku dni z jego oskarżeniem.

Skoro ktoś ma, rzekomo, zgromadzony materiał dowodowy, jeżeli ma pokrzywdzonych, jeżeli ma świadków, jeżeli wie, gdzie to wszystko można znaleźć i wie, że osoba wraca za dwa dni, za trzy dni, za tydzień, to czemu… (uśmiech) Sam się zastanawiam, czemu nie czekali?

(…) Oni nie chcieli, żebym ja wracał. Komuś przeszkadzałem od samego początku.

Zaprzeczył, by należały do niego m.in. rzekomo znalezione na jego komputerze dziesiątki tysięcy zdjęć z pornografią dziecięcą.

I wspomniał, jak dwukrotnie – w 2010 i w 2012 r. – po wylocie z Dominikany znajdowano w jego bagażu podręcznym najpierw 5 a później 50 nabojów do ostrej broni.

Wyjaśnił, że się nie ukrywa, a od początku nagłośnienia jego sprawy był do supozycji policji. Na prokuraturę nie zgłaszał się, bo mu tego nie nakazano, a po pojawieniu się listu gończego miał kontakt z policją.

O oskarżających go dzieciach mówi:

Jeżeli przepraszam, to przepraszam za moją naiwność i brak odpowiedzialności w tym, że za bardzo tym ludziom zaufałem. Nie skrzywdziłem tych dzieci. A jeżeli je skrzywdziłem, to tylko i wyłącznie w takim wymiarze, że być może za bardzo zaufałem wszystkim tym ludziom na Dominikanie.

Wskazuje na zaszczucie:

Jak w więzieniu. Nie mogę wyjść na ulicę. Nie mogę swobodnie się poruszać, nawet będąc, póki co w Polsce, człowiekiem wolnym. Dlatego, że wszędzie jest pokazana moja twarz. Moi rodzice są zdruzgotani. Moje życie prywatne też legło w gruzach.

(…) Teraz się boję wyjść gdziekolwiek, z tego względu, że jak widzę w gazecie nagłówek: Dorwać go! i komentarze w Internecie: żywego lub martwego, pan redaktor wyszedłby w takiej sytuacji? Pokazał się światu?

(…) Cały czas żyję tą informacją, że któregoś dnia zapuka policja i zawsze się denerwuję jak przychodzą, bo nie wiem co będzie dalej. Tym bardziej za coś, czego nie zrobiłem, prawda?

Cała rozmowa na stronach TVP Info.

mtp

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.