Julia Pitera wychwala Hannę Gronkiewicz-Waltz. I robi jej się zimno na wspomnienie innych prezydentów stolicy... NASZ WYWIAD

fot. PAP/J.Turczyk/manifa.org
fot. PAP/J.Turczyk/manifa.org

wPolityce.pl: Co tak panią oburza w „W” użytym w kampanii PiS?

Julia Pitera, posłanka PO: Cała moja rodzina była w Powstaniu Warszawskim. Zginął tam mój dziadek, ciotka była wysłana do obozu koncentracyjnego w Mannheim, moja matka z babką uciekały z obozu przejściowego w Pruszkowie i nie zdarzyło mi się – nigdy – w czymkolwiek co robię w polityce, odwoływać do symboli historycznych. Jeżeli ktokolwiek mi tłumaczy, że godzina „W” nie jest symbolem wybuchu Powstania Warszawskiego, to albo nie zna historii albo jest cynikiem. Innego wyjścia nie ma.

 

Symbol Powstania Warszawskiego to też „Polska Walcząca”. Czy jako osoby związanej emocjonalnie, bo rodzinnie, z powstaniem, nie oburza pani wykorzystanie „Polski walczącej” jako symbolu „Polki Walczącej” o prawo do aborcji – tak wykorzystały go niedawno feministki.

Oczywiście, że oburza. To jest zapewne jedną z przyczyn postulatu, by znak „Polski Walczącej” był znakiem chronionym. Prace w Sejmie zostały podjęte z inicjatywy Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej i Związku Powstańców Warszawskich - aby zapobiec nadużywaniu tego symbolu. Strach pomyśleć, co by się działo, gdy powstańców już zabraknie. Natomiast w tym wypadku nie chodzi o symbol graficzny, lecz odwołanie się do "godziny W" - historycznej nazwy wybuchu Powstania Warszawskiego. To skandaliczne nadużycie.

Jednak wtedy w mediach nie słychać było takiego oburzenia jak teraz...

To było tak abstrakcyjnie idiotyczne, że zapierało dech. I zabieranie głosu w tej sprawie wikłałoby w ten gorszący idiotyzm. W tym wypadku zaś budowanie analogii pomiędzy zrywem powstańczym a mobilizowaniem do walki o władzę przez polityków już idiotyzmem nie jest.

Czy to „W” budzi większe skojarzenia z „Powstaniem Warszawskim” niż „Polska Walcząca” feministek?

Słuchałam konferencji prasowej PiS-u i odwołanie było jednoznaczne.

 

Ale jednak użycie kotwicy przez środowiska lewackie było puszczone płazem. Reakcja na to nastąpiła dopiero po kilku miesiącach i to w konsekwencji działań PiS-u.

Nie jestem feministką, nie jestem działaczką ruchów feministycznych, nie spotykam się z gremiami feministek, nie śledzę tego, co one robią. Mam poglądy nieco inne niż feministki. Proszę mnie nie pytać o takie rzeczy. Było to skandaliczne i niedługo takie nadużycie będzie na szczęście prawnie zakazane. Jak więc widać nie zostało puszczone płazem. Odwołanie zaś do "godziny W” zostało użyte do walki o władzę. Wprost powiedziano, że "W" symbolizuje bój o władzę w Warszawie.

Premier Tusk ogłosił przyspieszenie prac przy budowie obwodnicy Warszawy, nagle znalazły się na to pieniądze.

Z tego co wiem, we wszystkich dokumentach rządowych zawierających planowane inwestycje, jakie szły do Unii Europejskiej, kwestia obwodnicy i pierścienia wokół Warszawy była ujęta. Natomiast otwarcie kolejnego odcinka obwodnicy od Alei Krakowskiej do Puławskiej spowodowało olbrzymie korki na Puławskiej i prace trzeba rozpocząć jak najszybciej. A pieniądze na ten cel zostaną przesunięte z innych odcinków dróg wokół Warszawy. Premier informując o tym osobiście odparł zarzut o zaniechaniu stawiany jako argument przed referendum.

Czy zgadza się pani z radną Grupińską, że Hanna Gronkiewicz-Waltz jest najlepszym prezydentem w 1000-letniej historii Warszawy?

Absolutnie się zgadzam, jestem w stanie to wykazać. Byłam radną od 1994 r. i wolałabym nie przypominać sukcesów poprzednich władz, bo jeszcze dziś mi się robi zimno.

 

A co z takimi postaciami jak prezydent Starzyński?

Niekwestionowany bohater obrony Warszawy z września 1939 r. Świetny prezydent, którego projekty, jak na przykład Trasa Łazienkowska, realizowano nawet po wojnie. A pierwszy prezydent Warszawy objął swoją funkcję dopiero w 1695 roku,  a więc zaledwie 318 lat temu. Ta przesada wyrażona przez Radną Grupińską miała zapewne dać wyraz jej poparcia dla Prezydent Warszawy.

 

Mówiła o "1000-letniej historii", choć niestety Warszawa tak długo nie istnieje. Ale już mniejsza z tym. Pójdzie pani na referendum?

Nie pójdę.

 

A przecież to taki sam akt obywatelski jak wybory. Będą też państwo namawiać obywateli, aby nie szli na wybory?

Wybory nie są referendum. Podczas wyborów mam alternatywę. Idę na wybory, do których staje iluś kandydatów, każdego możemy spytać o interesujące nas problemy i każdy nam się kojarzy z jakąś działalnością. W tej sytuacji rozmaite środowiska, które skomponowały komitet referendalny, zaczynają się spierać – nawet w obrębie jednej partii – nie mogą się zdecydować, kto będzie kandydatem na prezydenta Warszawy. Dlatego chciałabym znać odpowiedź na pytanie: co proponuje mi się potem. Bo ja nie wiem. W ustawie o referendum lokalnym jest napisane, że próg, który należy przekroczyć, aby referendum było ważne to jest 30 proc. Nie idąc na referendum daję wyraz swojej dezaprobaty dla politycznej awantury – do tego kosztownej.

 

Ta polityczna awantura jest inicjatywą obywateli.

W składzie komitetu referendalnego i w jego otoczeniu jest wiele osób, które już uczestniczyły w sprawowaniu władzy w Warszawie: były burmistrz, radni byli i obecni. I nie przypominam sobie spektakularnych osiągnięć. Tak więc mówienie o zrywie obywatelskim jest nieco bałamutne.

 

A co z tymi obywatelami, którzy podpisali się pod wnioskiem?

Mieli prawo. Pamiętajmy zresztą, że 60 czy 70 tys. głosów, okazało się nieprawidłowych, co oddaje sposób zbierania podpisów. Ci, którzy się podpisali pewnie pójdą – 160 tys. osób na 2 mln mieszkańców. Ciekawa zresztą jestem, czy podoba się im dziś ta awantura.

 

Rozmawiała Magdalena Czarnecka

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych