Uzdrowiony w Sokółce: „Nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa, tylko łzy mi leciały”. Przejmujące świadectwo Polaka ze Szwecji

fot. sokolka.archibial.pl/Konrad Węcławski
fot. sokolka.archibial.pl/Konrad Węcławski

Do sokólskiej parafii dotarło w sierpniu świadectwo Stanisława Kumy – Polaka ze Szwecji, który doznał uzdrowienia ze śmiertelnego nowotworu  po pielgrzymce do kolegiaty św. Antoniego w Sokółce i modlitwie  przed przemienioną w niezwykły sposób Cząstką Ciała Pańskiego.

Jak opisuje „Nasz Dziennik”, lekarze nie dawali Stanisławowi Kumie żadnych szans na wyleczenie.  Nowotwór zajął dwie trzecie jego wątroby oraz węzły chłonne. Wtedy mężczyzna, za sugestią b. proboszcza jego parafii, postanowił udać się do Sokółki. W pielgrzymce ze Szwecji towarzyszyła mu żona. Po dwóch dniach męczącej drogi dotarli na miejsce. Było późno, więc zatrzymali się w położonym nieopodal kościoła zajeździe.

Stanisława Kumę obudził dźwięk kościelnych dzwonów. Była niedziela. Nagle poczuł, że wewnątrz jego ciała, w miejscach zajętych chorobą, dzieje się coś dziwnego

– zaznacza „ND”.

Mężczyzna tak to relacjonuje:

Obudziłem się zupełnie, leżałem bez ruchu. W lewym boku, gdzie była rana, czułem, jak gdyby ktoś przyłożył mi ciepły okład. Po chwili usłyszałem dobiegającą do moich uszu zza okna melodię ’Kiedy ranne wstają zorze’. Leżałem cały czas bez ruchu, melodia się skończyła i w tym samym momencie to dziwne uczucie znikło. Ja i żona ubraliśmy się i poszliśmy do kościoła zamówić Mszę Świętą. Zaraz potem ukląkłem przed Cudowną Hostią i znów poczułem w lewym boku, jakby ktoś mi przyłożył ciepły kompres, lecz mniej intensywny… Nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa, tylko łzy mi leciały.

Stanisław Kuma - jak podaje „ND” - przystąpił do spowiedzi, uczestniczył w Eucharystii, a po południu wraz z żoną wziął udział w adoracji Najświętszego Sakramentu.

To była najpiękniejsza adoracja w moim życiu, mogłem teraz umrzeć lub żyć, nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Byłem szczęśliwy

- wyznał potem.

Po powrocie do Szwecji przeszedł badania tomograficzne. O wynikach dowiedział się przez telefon od córki, która jest lekarzem. Kobieta płakała...

Jej łzy okazały się łzami szczęścia. Powiedziała krótko: „Tatuś, nie ma śladu po chorobie, ani na wątrobie, ani na węzłach chłonnych”. Lekarze nie potrafią wyjaśnić, w jaki sposób nowotwór zniknął, ale pan Stanisław to wie i świadczy o Jezusie: „On w dalszym ciągu jest z nami i nas uzdrawia, dokładnie jak 2 tysiące lat temu”

- pisze „ND”.

JKUB/”ND”

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.