Dr Fedyszak-Radziejowska: "Dzisiaj Platforma ma z kim przegrać. Cała obecna ekipa będzie się solidarnie bronić przed utratą władzy." NASZ WYWIAD

Fot. premier.gov.pl
Fot. premier.gov.pl

wPolityce.pl: Ostatnie sondaże pokazywały, że PiS cieszy się coraz większym poparciem. W sondażu TNS Polska jego przewaga nad PO wyniosła aż 11 pkt. procentowych. Zupełnie inne wyniki - jako jedyny - przynosi sondaż CBOS-u. Tam prowadzi PO z jednopunktową przewagą. Co Pani mówią ostatnie sondaże?

Barbara Fedyszak-Radziejowska: Wyniki sondaży są interesujące w trzech wymiarach. Po pierwsze, warto zastanowić się nad ich wiarygodnością. W sytuacji, gdy wyniki wahają się od 11 punktów przewagi PiS, do jednego punktu przewagi PO, pytanie o rzetelność badań jest oczywiste. Kolejne kwestie to psychologiczny wymiar tych wyników i ich konsekwencje. Już dzisiaj sondaże wpływają na życie polityczne, choć nie zawsze to dostrzegamy. To, co w wynikach sondaży z ostatnich kilku miesięcy jest wiarygodne, to wyraźna zmiana politycznych sympatii wyborców. Bez względu na liczbę punktów procentowych - dzisiaj "Platforma ma z kim przegrać". Mniejsze poparcie dla PO i fatalne oceny rządu i premiera w sondażach pokazują trend - rządząca partia traci poparcie swojego wiernego elektoratu i nie może być pewna zwycięstwa. I jeszcze jedna ważna informacja potwierdzana w sondażach; gdy słabnie poparcie dla PO, to rosną notowania SLD.

Elektorat PO odwraca się do Sojuszu?

Wyborcy odpływający od Platformy nie zasilają partii "prawicowopodobnych", jak Solidarna Polska, Republikanie czy partia Janusza Korwin-Mikkego. Strategia powoływania partii mających odbierać prawicowy elektorat Platformy spaliła na panewce. Dzisiaj przepływ jest widoczny, ale w kierunku SLD.

To może dziwić? Wielu spodziewałoby się zapewne, że wyborcom PO bliżej do innych partii niż SLD

To potwierdza moją diagnozę, którą ośmielałam się promować od czasu powstania PO. Gdy większość konserwatywno-liberalnych komentatorów cieszyła się z powstania „prawdziwej prawicy” w Polsce, twierdziłam, że Platforma zawdzięcza rosnące, wysokie poparcie odpływowi od SLD wyborców rozczarowanych rządami L. Millera w latach 2001-2005. Zwolennicy SLD szukali partii, w której mogliby ulokować swoje interesy, wartości i dobre samopoczucie, blokując równocześnie możliwość dojścia do władzy prawicy antykomunistycznej.

Co sondaże sugerują pokazują na pewno?

Spadek poparcia dla Platformy. Ale zarazem przypominają, że po wyborach władza może pozostać "w rodzinie". Koalicja SLD i PO rysuje się ciągle jako prawdopodobna i zdolna do utrzymania władzy praktycznie w tych samych rękach, co obecnie.

Mówiła Pani, że wyniki sondaży już mają wpływ na politykę. Jaki?

Konsekwencje zmiany nastrojów mierzonej sondażami są poważne i to niezależnie od tego, dokąd przepływa elektorat. Bowiem jednym z ważnych sposobów podtrzymywania przez PO poparcia było swoiste, „podwórkowe” szyderstwo z PiS, jako kiepskiego, zawsze przegrywającego słabeusza. Ten mechanizm upokarzania, „zobaczycie, oni przegrają jak zawsze” przestaje być wiarygodny, a więc skuteczny. Powtarzano, że PO jest lepsza, ponieważ ludzie uznają ją za lepszą. A ludzie najwyraźniej przestali tak uważać. I wątki optymizmu, poczucia siły i lekceważenia PiS zniknęły z wypowiedzi polityków PO. Przewaga retoryczna ulotniła się wraz z wynikami sondaży. To osłabia partię Tuska w rywalizacji z PiS-em. PO musi teraz pokazać coś konkretnego jako swój sukces, by odrobić straty. Szyderstwo i pogarda przestają działać. I okazuje się, że Tusk i jego rząd mają problem z pokazaniem takiego sukcesu, może dlatego rozpaczliwie sięgają po pociąg pendolino.

Sondaże budują nacisk na władzę?

Ostatnie wyniki sondaży odświeżają mechanizmy demokracji w Polsce. Wydawałoby się, że kompletnie nieważna rywalizacja Gowina z Tuskiem nagle nabrała kolorów. Jarosław Gowin zaczął jeździć po kraju, wypowiada opinie, które w ustach liderów PO dotychczas się nie pojawiały. Były minister sprawiedliwości mówi otwarcie np., że Platforma przegra, jeśli będzie taka jak do tej pory, że ją trzeba zmienić. Świadomość zagrożenia utratą władzy sprawia, że wybory przewodniczącego partii pomyślane jako pozorne, ożywiły mechanizm demokratyczny nawet w PO. W mojej ocenie widać symptomy, że w niektórych gabinetach rozważa się nie tylko głęboką rekonstrukcję rządu, ale wręcz zmianę lidera w PO.

O jakich sygnałach Pani mówi?

O fakcie, że to w "Newsweeku" ukazał się przeciek z wewnętrznej narady lokalnych działaczy PO z premierem, pokazujący mało cywilizowany mechanizm wyrzucania polityków za to, że są lub być może byli "pisiorami". Ten sam tygodnik, ten sam redaktor naczelny, który okazywał wielką, polityczną sympatię do Donalda Tuska i PO publikuje niekorzystne dla Tuska materiały... Ktoś najwyraźniej rozważa różne scenariusze, które miałyby zapewnić PO zwycięstwo w wyborach. Są i inne ważne sygnały, jak choćby przecieki o jesiennej rekonstrukcji rządu. To znak, że PO stara się poprawić swój wizerunek odwołując się do demokratycznych obyczajów. Tak więc nawet sondaże mogą mieć znaczenie dla uzdrawiania ułomnej, polskiej demokracji.

Czy Donald Tusk i PO po tylu latach władzy są w stanie pokusić się o rzeczywisty sukces? Taki, który musieliby również krytycy rządu pochwalić?

Może mieć z tym kolosalny problem. W każdym normalnym, demokratycznym kraju lider partii, premier jest symbolem, jest graczem, przywódcą opinii publicznej, ale o jakości jego rządu decydują de facto elity, które są jego zapleczem, środowiska, które odpowiadają za służby specjalne, za gospodarkę, stan służby zdrowia, czy edukacji. Pytanie o realny i prawdopodobny sukces tego rządu jest pytaniem o jakość jego zaplecza - biznesowego, czy eksperckiego. To elity muszą być zdolne do prowadzenia polskich spraw w sposób dla Polski korzystny. Niestety, po kilku latach rządzenia PO stan infrastruktury drogowej, czy kolejowej, relacje z Rosją, kondycja wymiaru sprawiedliwości, sportu i wielu innych obszarów pokazuje, że to zaplecze nie jest zdolne do osiągania prawdziwych, a nie medialnych sukcesów. To oznacza, że mamy poważny problem. Gdyby słabym ogniwem był tylko premier, Platforma dawno by sobie poradziła z problemem, wymieniając lidera i uruchomiając swoje merytoryczne zaplecze. Dramat polega na tym, że to zaplecze administracyjno-intelektualno-polityczne jest dokładnie takie, jak premier. To oznacza, że cała obecna ekipa będzie się solidarnie bronić przed utratą władzy. Dla osób merytorycznie dobrze przygotowanych do władzy jej utrata nie jest problemem. Kiedyś do rządzenia się wraca. Gdy zaplecze jest takie, jak ja się obawiam, że jest, to walka o władzę będzie zaciekła.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych