"Menelska metoda zarządzania długiem publicznym". Rostowski idzie w trupa? NASZ WYWIAD z Januszem Szewczakiem

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. kprm.gov.pl
Fot. kprm.gov.pl

wPolityce.pl: - Senatorowie PiS złożą projekt uchwały wzywającej ministra finansów do przygotowania wyliczeń obciążeń Polaków długiem publicznym, w przeliczeniu na jednego obywatela. Senatorowie chcą przyprawić obywateli o problemy z sercem?

Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK: - Myślę, że czas najwyższy wiedzieć czy siedzimy na pokładzie ekskluzywnego jachtu czy też na beczce prochu. Ta uchwała, autorstwa senatora Biereckiego, ma historyczne znaczenie. Dobrze by było wiedzieć, jak naprawdę wygląda skala zadłużenia państwa. Polacy wiedzą tylko instynktownie, a część nawet wierzy w te bajeczki ministra Rostowskiego, że jesteśmy jednym z mniej zadłużonych krajów Unii Europejskiej. Jest oczywiście dokładnie odwrotnie. Dlatego że nie jest nawet ważne, ile się ma tego długu publicznego w stosunku do PKB własnego kraju, ale jakie się ma możliwości spłaty – czy ma się majątek, czy jest się bogatym społeczeństwem. Niemcy czy Francja, do których chętnie nas porównuje minister Rostowski, mają dług publiczny w granicach 80-90%, a Włosi nawet 120% w relacji do PKB. Tyle tylko, że Niemcy mają PKB wielkości ponad 2,5 bln euro, a Polska zaledwie 1,6 bln złotych. Francuzi czy Włosi mają na kontach bankowych oszczędności rzędu 1-1,5 bln euro, a my - raptem ok. 132 mld euro. Widać więc wyraźnie, że nie ta relacja jest najważniejsza. Powinniśmy mieć świadomość, czy da się długi pospłacać, na co są przeznaczane pożyczane pieniądze. To, co od 6 lat wyczynia z długiem publicznym minister Rostowski, przypomina tego Polaka z Podkarpacia, który miał we krwi prawie 14 promili alkoholu. To wariacko-menelska metoda zarządzania długiem publicznym, pójście w trupa – jak to się popularnie mówi.

 

Ile w zasadzie tego długu możemy, pana zdaniem, mieć? Polacy wiedzą to, co wyświetla licznik zawieszony w centrum Warszawy. Wskazuje on obecnie 874 mld (co daje na osobę 23,5 tys.), ale przecież to tylko część rzeczywistych zobowiązań.

To jest państwowy dług publiczny. Ale do niego należałoby doliczyć prawie 800 mld zł długu prywatnego, czyli osób prywatnych, gospodarstw domowych, firm. Jest jeszcze dług poukrywany w różnych zakamarkach sfery emerytalnej, służby zdrowia. Wynosi on, według różnych szacunków, nawet ponad 3 bln zł. Wszystko razem powoduje, że na przeciętnego Polaka mamy już astronomiczną kwotę ponad 60 tys. zł, licząc wszystkich obywateli, razem z noworodkami. Problem w tym, ze Polaków ubywa. Według ZUS do 2050 r. może nas ubyć aż 8 milionów! Ten dług gwałtownie będzie się więc zwiększał. Uchwała, od której zaczęliśmy, celuje w serce tej gorzkiej prawdy – może nam pozwolić odpowiedzieć na pytanie, jak dużo będziemy mieli do spłaty za lat 10, 20?

 

A nie obawia się pan, że jest ona nieco utopijna? Nawet jeśli zostałaby przyjęta i ministerstwo byłoby jakoś nią zobowiązane do przeprowadzenia wyliczeń, to mając na uwadze sześcioletnie zwody informacyjne ministra finansów, można się spodziewać, że co się da, to wybieli.

Można oczywiście zrobić takie założenia. Można powiedzieć, że wnioski z tej uchwały nie wpłyną na jego otrzeźwienie. Ale dobrze byłoby wiedzieć, co nas czeka. Dotyczy to zwłaszcza młodego pokolenia. Tych długów nie będą spłacali 80-latkowie, ale młodzi. Gdy zobaczą te dane, mogą dojść do wniosku, że czas opuścić ten kraj, porzucić Titanica. Ale być może dojdą do wniosku, że skoro chcą tu żyć, wiążą swoje nadzieje z ojczyzną, to muszą szkodników odsunąć od kasy. Manko, które dziś mamy, to początek kolejnych dziur, budżetów-zombie. Senatorowie postanowili zrobić remanent. Pan minister zamierza jeszcze co najmniej dwa lata urzędować, więc dramat związany z długami jeszcze się pogłębi.

 

Rzetelny audyt pewnie będzie możliwy dopiero po zmianie władzy.

Teoretycznie ma pan rację, ale nie można czekać, że przyjdzie nowa władza, policzy, odkryje kolosalną górę długów i obnaży sztuczki księgowe. To trzeba jak najszybciej przedstawić społeczeństwu, aby skrócić tę jazdę po bandzie, którą uprawia rząd. To jest taktyka „po nas choćby potop”. Pożyczamy do oporu, rolujemy długi. Dwa dni temu - już było tak źle w kasie państwa – pan minister musiał sprzedać kolejne obligacje za prawie 6 mld zł. Zabrakło na rachunki...

 

Bardzo kontrastowo wyglądają przy nas Węgrzy. Jak to możliwe, że Orbanowi – tak czołganemu przez unijnych notabli – udaje się spłacać długi wcześniej, jak wobec MFW z niemal rocznym wyprzedzeniem? Mimo kryzysu i skraju bankructwa, na jakim Budapeszt znalazł się ledwie kilka lat temu.

Bo Orban postanowił odzyskać suwerenność gospodarczą, uniezależnić się od lichwiarskiego lobby, które wykorzystuje do białej kości społeczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej, traktuje jak zdobycze postkolonialne. Orban powiedział: dość. Obłożył podatkami najbogatsze podmioty, czyli zagraniczne koncerny finansowe, bankowe, energetyczne, telekomunikacyjne, wielkie sieci handlowe. Okazało się, że po nałożeniu na nie podatków, wcale się nie obraziły się, pozostały na Węgrzech, płacą te podatki i jeszcze mają zyski. To pokazuje, jak słuszna jest zasada „jeśli umiesz liczyć, licz na siebie”; po drugie – dokonaj reindustrializacji kraju, czyli zacznij budować własne fabryki, firmy, a nie tylko sprzedawaj (jak ma to miejsce u nas). Orban postanowił unarodowić długi – czyli zadłużyć się nie za granicą lecz w swoich instytucjach, w swoich bankach, w swoich firmach ubezpieczeniowych (zlikwidował te zagraniczne pijawki, jakimi są OFE). Kolejną fazą, jak myślę, będzie remadziaryzacja instytucji finansowych, czyli odzyskanie głupio, tanio wyprzedanych banków, jak to stało się u nas. To jest droga do odbudowy suwerenności gospodarczej, do powiększenia dochodów podatkowych, do zmniejszania długów.

Not. znp

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych