Marcin Wolski: Głupki z "Wprost" nie rozróżniają, że tworząc legendę Powstania, nie musimy tego opowiadać za pomocą Myszki Miki. NASZ WYWIAD

„Wprost” na swojej najnowszej okładce umieszcza wizerunek powstańca z głową Myszki Miki – symbolu popkultury. Całość popisana jest: „POPpowstanie '44 – jak tragedię Powstania Warszawskiego zmieniono w mit popkultury”. O tym, gdzie kończą się granice między wartościami i „świętością” historyczną, a żartem rozmawiamy z Marcinem Wolskim – pisarzem, dziennikarzem i satyrykiem.

wPolityce: Gdzie jest ta granica pomiędzy wartościami historycznymi, a popkulturą i osadzaniem tego w „luźnej” konwencji?

Marcin Wolski: Pojęcie popkultury jest stosunkowo nowe, aczkolwiek zawsze w każdej dziedzinie istniała wersja „uwznioślona” i „popularna”. Nawet największe wydarzenia i tragedie, miały swoją wersję ludową czy przystępną. Nawet wśród rzeczy najbardziej świętych funkcjonowały jakieś opowieści wchłaniane przez obieg społeczny, tak jak np. apokryfy. Istnieje tradycja amerykańskiej wojny o niepodległość, ale istnieją także anegdoty, dziesiątki popularnych opowieści, które ubogacają tą tradycję. W każdej sprawie można znaleźć takie dwie wersje: poważną i popularną, co jednak nie oznacza profanacji. Można pisać o II Wojnie Światowej w postaci naukowej rozprawy, a z drugiej strony jedną z najbardziej poczytnych książek są „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. To, że jakaś sprawa wchodzi do popkultury nie jest rzeczą złą. Przeciwnie – wejście jakiejś narracji do popkultury jest gwarancją, że pamięć o tej historii przetrwa. Tylko że głupki z "Wprost" nie rozróżniają, że pokazując w sposób przystępny i tworząc legendę Powstania, nie musimy tego opowiadać za pomocą Myszki Miki.

 

Jest to w jakiś sposób ośmieszanie tego zrywu?

Na pewno. We współczesnej popkulturze takie rzeczy się dzieją. Moja wrażliwość reagowała alergicznie na próbę opowiedzenia holocaustu poprzez historię kotów i myszy – był taki znany komiks „Maus. Opowieść ocalałego”. Nieuczciwość tego co pokazuje „Wprost” polega, że u nas czegoś takiego do tej pory nie było. Wprowadzanie wątku powstańczego do popkultury polegało dotychczas na tym, że śpiewa się obok – nie zamiast, Marszu Mokotowa, nowoczesne kompozycje rockowe na ten temat. To nie umniejsza, ani nie profanuje sprawy, a przeciwnie: sprawia, że ona staje się własnością kolejnych pokoleń.

 

Czy myśli pan, że taka sytuacja byłaby możliwa wśród Żydów z Powstaniem w Getcie?

Właśnie ten przywołany przeze mnie komiks próbował za pomocą popkultury oswoić holocaust. Nie było tam chyba specjalnych protestów. Moją wrażliwość to jednak naruszyło. Uważam, że są pewne rzeczy święte, które można opowiadać w formie przystępnej, natomiast nie można tej granicy przekraczać.

 

Czy przekroczenie tej granicy jest jakąś zmianą kursu polityki historycznej, gdzie coraz więcej wydarzeń historycznych się w Polsce ośmiesza?

Na pewno tak. Tu są dwie sprawy. Z jednej strony jest to co ja popieram, czyli tworzenie zainteresowania poprzez środki popularne. Sam to zresztą robię, np. w swojej powieści „Prezydent Von Dyzma” w żartobliwy sposób opowiadam o historii okupacji, ażeby ta narracja była bardziej przyswajalna dla młodego pokolenia – oczywiście przy całym szacunku dla martyrologii i tego co Polacy przeżyli. To jest tendencja współczesnej kultury do homogenizowania – co może się nie podobać, jednak jest naturalne. Jednak istnieje też tendencja do obrzydzania Polakom Polskości, która jest brana przez niektórych, nie przez tych co to robią, jako fałszywy pozór nowoczesności. Być może ta okładka ma tych odbiorców skokietować, natomiast cel może być różny. Ciekawe kto stoi po tej drugiej stronie.

Rozmawiała Magdalena Czarnecka

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.