TYLKO U NAS. Rozmowa z byłym więźniem Auschwitz, który pozwał kierownictwo ZDF. "Polskie władze śpią i lekceważą tę sprawę, a Niemcy bezkarnie głoszą głupstwa zakłamując historię"

fot. Paweł Sawicki - auschwitz.org
fot. Paweł Sawicki - auschwitz.org

Niemiecka telewizja publiczna ZDF najwyraźniej zrobiła sobie ze szkalowania polskiej historii stałe źródło zarobkowania. Niedawno wyemitowała film opluwający Armię Krajową, a kilka dni temu zapowiadając film dokumentalny o wyzwalaniu niemieckich obozów zagłady, m.in. obozu Auschwitz, określiła do mianem "polskiego obozu".

Dla 92-letniego Karola Tendery z Krakowa było tego już za dużo. Z pomocą olsztyńskiego stowarzyszenia Patria Nostra, które pomaga już m.in. osobie skarżącej dziennik "die Welt" za "polskie obozy koncentracyjne", Pan Tendera pozwał ZDF do sądu. Żąda umieszczenia przeprosin w kilku miejscach i wpłaty pieniędzy na cel charytatywny.

Tym razem jednak ZDF - który już zmienił informację i nawet napisał, że Auschwitz to jednak niemiecki obóz, a nie zwyczajowo - nazistowski - tak łatwo się nie wywinie. Karol Tendera był więźniem obozu Auschwitz. Rozmawiamy z nim o tym czym był ten obóz i niemieckim fałszowaniu historii.

 

wPolityce.pl: Był pan więźniem niemieckiego obozu zagłady Auschwitz. Jak pan przetrwał?

Karole Tendera: Pewnie dlatego, że trafiłem w obozie na ludzi, którzy mi pomogli. To byli nie tylko moi koledzy spoza drutów, ale tam spotkani, przypadkowo. Na pewno miałem też dużo szczęścia. No i byłem bardzo zdrowym człowiekiem, odpornym na ciężką pracę fizyczną. Nie chowałem się w cieplarni, pochodzę z robotniczej rodziny.

 

Jaki pan miał numer obozowy?

Hunderttausendvierhunderdreißig (pan Karol z pamięci wyrecytował ten numer po niemiecku podczas rozmowy – przyp. red.) 100430.

 

Jak pan się dostał do Auschwitz?

W momencie wybuchu wojny byłem uczniem szkoły zawodowej przy ul. Krupniczej w Krakowie. Dzisiaj jest tam technikum.

Pewnego kwietniowego dnia 1940 r. całą klasę wprost z ław szkolnych Niemcy zabrali do ciężarówki, nią dowieźli nas do pociągu i wywieźli na roboty do Hanoweru, do dużej fabryki samolotów.

Fabryka była często bombardowana przez aliantów i choć była dobrze zamaskowana, to bardzo się baliśmy, że w końcu jakaś bomba nas trafi i zabije. Po półtora roku uciekłem stamtąd, właśnie ze strachu przed śmiercią, choć przecież wiedziałem, że jak mnie Niemcy złapią i dowiedzą się, że uciekłem z robót przymusowych, to mnie od razu powieszą.

Miałem trochę pieniędzy, więc kupiłem sobie bilet do Katowic. Kennkarty nie miałem, bo mi zabrali w fabryce, właśnie po to, aby utrudnić ucieczkę. W pociągu jechałem z innymi Polakami. Byli też Rosjanie i Ukraińcy. W miejscowości Brieg (dzisiejszy Brzeg na Dolnym Śląsku – przyp. red.) złapali nas. Przewieźli na posterunek policji kryminalnej, a stamtąd na Gestapo. Oszukałem ich mówiąc, że jechałem na ochotnika do pracy do bauera (rolnika – przyp. red.) i zagubiłem się po drodze, bo wsiadłem do złego pociągu. Nie odkryli mojego kłamstwa.

Zawieźli mnie na dworzec główny we Wrocławiu, gdzie zatrudnili przymusowo w przydworcowym magazynie. Ale znowu uciekłem. Postanowiłem się przedostać do rodzinnego Krakowa. Do Katowic udało mi się dojechać pociągiem. Potem już tylko pieszo wzdłuż torów. W miejscowości Jęzor byłem tak głodny, że musiałem zaryzykować pójście na stację kolejową. Znowu miałem szczęście, bo stał tam włoski transport wojskowy. Poprosiłem tych żołnierzy o chleb i oni mi go dali. Dołożyli też cukru. Niedaleko stamtąd była granica między Rzeszą a Generalnym Gubernatorstwem. Mimo, że była dobrze strzeżona udało mi się zmylić trzech strażników z psami i przedostać się do GG. Doszedłem do Skawiny, ale też nie wsiadałem do pociągu w obawie przed złapaniem. Dopiero na przedmieściach Krakowa wsiadłem do tramwaju i dojechałem wreszcie do domu.

Tu okazało się, że Niemcy mnie poszukują. Gestapo z Hanoweru i z Wrocławia. Musiałem się ciągle przemieszczać. W końcu niestety mnie złapali – 2 lutego 1943 r. Przewieźli do gestapo, stamtąd do więzienia na Montelupich i po dwóch miesiącach wywieźli do Auschwitz.

 

Czy w Auschwitz doczekał pan końca wojny?

Nie. Gdy Rosjanie podeszli pod obóz, to Niemcy nas wywieźli transportami do Leitmeritz w Czechach, dziś to Litomierzyce. Tam, 8 maja, zastał mnie koniec wojny.

 

Co pan sobie myśli, gdy dowiaduje się pan, że przebywał pan jednak w „polskim obozie zagłady” Auschwitz?

Jestem oburzony. Niedobrze, że polskie władze śpią, lekceważą tę sprawę. Niemcy piszą i mówią głupstwa bezkarnie zakłamując historię. Zresztą nie tylko. Do prezydenta Stanów Zjednoczonych, Baracka Obamy napisałem list z protestem, gdy powiedział o „polskim obozie” Auschwitz. Przesłałem mu też moją książkę. Napisałem mu, że jeśli przeczytają mu ją (bo przecież nie zna polskiego), to przekona się, że wszystkie obozy koncentracyjne na polskiej ziemi zbudowali Niemcy. To Niemcy sfinansowali ich budowę, to Niemcy nimi kierowali, a w załodze to Niemcy byli szkoleni do tego, aby unicestwić swoje ofiary. Dziś kłamią na ten temat, bo pewnie chcą się oczyścić.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

NASZ WYWIAD. Zbigniew Osewski, który pozwał "die Welt" za "polski obóz koncentracyjny": "Nie dostałem żadnego wsparcia od naszych władz"

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych