„Kresowianie czują się upokorzeni. Żyjemy w państwie podłości i kłamstw ” – NASZ WYWIAD ze St. Srokowskim, pisarzem kresowym, ocalałym z rzezi wołyńskiej

Fot. z książki A. Kormana “Ludobójstwo na ludności polskiej”
Fot. z książki A. Kormana “Ludobójstwo na ludności polskiej”

Okrutną zbrodnię, która miała na celu likwidację setek tysięcy polskich kobiet, mężczyzn i dzieci, jak na ironię,   nazywają "bratobójczymi walkami".  Cóż jeszcze mamy zrobić, by rządzący powiedzieli prawdę?

– pyta Stanisław Srokowski, pisarz kresowy, działacz niepodległościowy, jeden z ocalałych z rzezi wołyńskiej.

 

wPolityce.pl: Jest Pan jednym z cudem ocalałych z ludobójstwa na Wołyniu. Co czują rodziny pomordowanych słuchając ostatnich wypowiedzi prezydenta RP określającego rzeź wołyńską mianem „bratobójczej walki”? Czy nie jest to próba rozmycia odpowiedzialności za tę straszliwą zbrodnię?

Stanisław Srokowski: Ja się czuję upokorzony. I wiem, że Kresowianie także czują się  upokorzeni. Żyjemy w państwie podłości i kłamstw. Nie szczędzą nam władcy nawet w takiej chwili drwin i szyderstw , gdy staramy się przywrócić pamięć o 200 tyś. w straszliwy sposób pomordowanych naszych braciach i siostrach. Okrutną  zbrodnię, która miała na celu likwidację setek tysięcy polskich kobiet, mężczyzn i dzieci, jak na ironię, nazywają „bratobójczymi walkami”. Cóż jeszcze mamy zrobić, by rządzący powiedzieli prawdę. By wreszcie przestali kłamać. Przecież polscy prokuratorzy nie mają cienia wątpliwości, że było to ludobójstwo. Mówią o tym publicznie, piszą rozprawy, występują na konferencjach naukowych. Nawet ukraińscy parlamentarzyści wiedzą, że to było ludobójstwo i żądają w najnowszym „Liście” do polskich posłów, by wreszcie powiedzieli to jasno i jednoznacznie: „Tak, to było ludobójstwo!”. Tego chcą więc także Ukraińcy. I ich „List” jest policzkiem wymierzonym w głupotę i krętactwa  polskich elit. Zasłużyły sobie na to. Ale to nie pierwszy taki list. Już wcześniej, w 1996 r., deputowani  do Rady Najwyższej Ukrainy pisali:  „To ukraińskie nacjonalistyczne bandy latami terroryzowały cywilną ludność, rozsiewając krew i śmierć. Zbrodnie te kwalifikują się do potępienia przez społeczność międzynarodową i uznania jako ludobójstwo”. A nasze władze jak skała. Nic. Nawet nie drgną. Ani rząd, ani parlament, ani prezydent nie mogą wydusić tego słowa. To naturalnie świadczy o braku szacunku dla własnego narodu i jego historii. Nawet jeśli pan prezydent pragnie rozmyć odpowiedzialność, to niech powie jasno i zdecydowanie, kto jest winien rzeziom na Wołyniu. Polacy? Niespełna 16% Polaków ( a nawet mniej, bo znaczną część wybili Sowieci i Niemcy) w żywiole 74% Ukraińców na Wołyniu? Żydów już nie liczymy( 10%), bowiem do tego czasu zostali wymordowani przez Niemców i ukraińską policję. Kto więc stanął do tej „bratobójczej walki”? Polscy bezbronni chłopi, kobiety i starcy  z pięściami przeciwko uzbrojonym po zęby w karabiny, noże, siekiery i widły bojowcami z OUN i UPA? Wstyd, że mamy taką władzę, której brakuje nawet wyobraźni, nie mówiąc o wiedzy, by pojąć, że było to niemożliwe.

 

Ostatnio byliśmy świadkami podpisania porozumienia pomiędzy polskim episkopatem a cerkwią greckokatolicką. W tym dokumencie również nie padło słowo „ludobójstwo”. Czy ocenia Pan fakt podpisania tego dokumentu jako ważny krok na drodze do wyjaśnienia prawdy o rzezi wołyńskiej, czy może wręcz przeciwnie - jako krok na drodze zaciemniania tej prawdy?

Dobrze, że hierarchowie jednego i drugiego Kościoła poszukują porozumienia. Ale źle, że brakuje im odwagi  i duchowej  siły, by stanąć w obliczu prawdy. Bo i oni nie zdobyli się na to jedno jedyne słowo, które oddaje istotę rzeczy – ludobójstwo;  tylko kluczą. W ten sposób przedłużają czas destabilizacji między narodami. Gdyby państwo ukraińskie i polskie, a także zainteresowane Kościoły, wypowiedziały się w kwestiach historycznych jednoznacznie, a nie błądziły, gdyby tak uczyniły, jak to zrobiły Niemcy i Francja, dzisiaj bylibyśmy już w zupełnie innej sytuacji. Ponieważ jednak tak się nie stało, nadal sączy się nienawiść i nieufność, a na scenę polityczną Ukrainy wkracza neofaszystowska i neonazistowska ideologia, a jej głosiciele dostają się do ukraińskiego parlamentu i roztaczają parasol ochronny nad takimi  mordercami, jak Stepan Bandera, Szuchewycz, Kłaczkiwski, czy Łebied’, którym Ukraińcy stawiają  pomniki, jako narodowym bohaterom. Za ten stan rzeczy odpowiadają także Kościoły, rządy i parlamenty nie tylko obu narodów, ukraińskiego i polskiego, ale także innych państw Europy i świata. Bowiem pomniki Dywizji SS Galizien stawia się w ukraińskich miastach na oczach całego świata. To tak, jakby Niemcy stawiali pomniki  Hitlera w sercu kraju, Berlinie. Ale jakoś to nikogo nie obchodzi. Nie docierają  do możnych tego świata z Kijowa i Lwowa okrzyki: Smert Lacham! A są to groźnie okrzyki. I Kresowianie na nie ciągle uczulają. Jak dotąd, bez skutku.  Więc wszelkie oddalanie się od prawdy, to nic innego, jak przedłużanie niepotrzebnych napięć i konfliktów między Polakami i Ukraińcami. Czas z tym skończyć.

 

Rocznicę ludobójstwa obchodzimy 11 lipca, w rocznicę „krwawej niedzieli”. Podkreślał Pan jednak wielokrotnie, że mordy dokonywane przez UPA rozpoczęły się przed tą datą i trwały długo po niej. Jak długo i czy da się ocenić ich rzeczywistą skalę?

Przyjęliśmy symboliczną datę 11 lipca, jako dzień pamięci o setkach tysięcy wymordowanych Polaków, ale przecież to nie było ani apogeum mordów, ani na tym dniu mordy się nie skończyły. 11 lipca 1943 r.,  wedle badaczy,  bandyci z UPA i OUN napadli jednocześnie na 99 miejscowości na Wołyniu. Była to tzw. Krwawa Niedziela, ludzie szli do kościoła, niczego się nie spodziewali. I zostali zaatakowani. Tej niedzieli śmierć ponieśli też kapłani, siostry zakonne, ministranci i kilkanaście tysięcy polskich kobiet, mężczyzn, starców i dzieci. Ale i wcześniej i później mordy trwały. Zaczęły się już w 1939 r. I o tym trzeba wiedzieć, ponieważ w pamięć fałszywie wpada tylko rok 1943, jakby rzeź trwała tylko przez kilka miesięcy. A prawda jest inna. Mordy, jak rzekłem, rozpoczęły się już we wrześniu 1939 r., tuż przed wkroczeniem i w dniu wkroczenia wojsk sowieckich na Kresy. Tylko, że polska historiografia jeszcze nie zbadała dokładnie tego okresu. W pierwszym miesiącu wojny ofiarami ukraińskiego terroru padło w trzech powiatach województwa tarnopolskiego, Brzeżany, Buczacz i Podhajce kilkaset osób. A pierwszą wsią wymordowaną przez bojowców OUN była wieś Sławentyn w powiecie Podhajce, w której ofiarami zbiorowej  rzezi stało się 50 osób. Później rzezie przeniosły się do innych rejonów, a na Wołyniu nasilenie nastąpiło w lutym 1943 r. Jednak po wymordowaniu Wołynia, druga wielka fala mordów spadła na województwa: tarnopolskie, lwowskie, stanisławowskie i po części poleskie i lubelskie. Można więc mówić i wznoszących się i opadających falach mordów. Wedle mojej orientacji najwięcej ofiar padło w 1944 r. A jedną z najokrutniejszych rzezi dokonali bandyci z UPA i Dywizji SS Galizien w Hucie Pieniackiej, a potem w Podkamieniu. Tam padło razem blisko 1300 osób. Ale mordy trwały aż do 1947 r. i objęły także Bieszczady, gdzie UPA znalazła schronienie. Tak więc,   mordy ogarnęły całe Kresy południowo-wschodnie.  A ich skutki odczuwamy do dzisiaj. Bo nie skończyły się na wyrżnięciu naszych rodaków i  wypędzeniu ocalałych z polskiej ziemi, ale i obecnie  Kresowianie żyją w straszliwym szoku, wielu nadal po nocach śnią się koszmary, a wielu innych nie może się pożegnać  ze szpitalami psychiatrycznymi i klinikami  porad psychicznych, nie mówiąc o strachu, który zżera Kresowian tak bardzo, że boją się pojechać do swoich wsi i miasteczek, by przed śmiercią pokłonić się przodkom. Oto skutki nierozliczonych zbrodni.

 

Z rąk oprawców z UPA ginęli także Ukraińcy odmawiający mordowania swoich polskich żon. IPN upamiętnił także Ukraińców z narażeniem życia ratujących Polaków w czasie rzezi wołyńskiej. Jednocześnie jednak młodzi Ukraińcy maszerują dziś pod banderowskimi flagami, a hierarchowie cerkwi greckokatolickiej uczestniczą w ceremoniach odsłaniania pomników Stepana Bandery. Jak to rozumieć i w jaki sposób należy reagować na przejawy odradzającego się ukraińskiego nacjonalizmu?

Opisany słusznie przez Panią w drugiej części pytania stan rzeczy, to owoc zaniedbań całej klasy politycznej obu krajów. Za to będziemy musieli zapłacić wysoką cenę. Nie wiadomo kiedy, ale przyjdzie taki dzień, że nasi synowie lub wnukowie staną twarzą w twarz ze złem, którego ziarna wciąż są na dawnych polskich ziemiach zasiewane. Bo wciąż buduje się tam pomniki mordercom. I wciąż wmurowuje się im  tablice pamiątkowe, a w szkołach uczy się o ich wielkim bohaterstwie i podaje się przykłady, jak rżnęli Polaków, jako dowody chwały.  To groźna sytuacja. Kto tego nie rozumie, nie powinien się zajmować polityką. A mamy cały garnitur polityczny, który tego nie rozumie.  I we własnym tchórzostwie zrzuca odpowiedzialność za  to, co się stanie, na następne pokolenia. Nie waham się nazwać tego zdradą przyszłości, oszukiwaniem swoich  potomków. W ceremoniach odnawia się kultu Bandery uczestniczą też w tym duchowni Cerkwi greckokatolickiej. Naturalnie, nie wszyscy, ale bardzo wielu. I należy ubolewać, że tak się dzieje. Bo słyszmy okrzyki, że przyjdzie jakiś nowy Bandera i policzy się z nami. Czyżby znowu chcieli, by padały takie słowa, jak te, które wygłaszał w  czerwcu 1943 r. Dmytro  Kłaczkiwski, dowódca UPA-Północ: „Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Po odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat.(...) Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”. A Roman Szuchewycz, naczelny dowódca Ukraińskiej Powstańczej Armii, powiadał: …„należy Polaków z naszych ziem usuwać… wysyłać bojówki, które mężczyzn będą likwidować, a chaty i majątek palić”. Na to czekacie, panowie politycy, prezydenci, posłowie, senatorowie, ministrowie?

Co do Ukraińców, którzy narażając własne życie, chronili Polaków, należy się im najwyższy szacunek, cześć  i chwała. To są wielcy bohaterowie Ukrainy i Polski, bohaterowie świata ludzkiej wrażliwości, pamięci i odpowiedzialności. To im się należą pomniki na Ukrainie i w Polsce. Mam nadzieję, że niedługo doczekamy się skrawka ziemi, jakiegoś skweru, pola, czy łąki, na której będziemy mogli posadzić symboliczne drzewka, a tych, którzy ocalili życie tysiącom Polaków lub ich potomków, powitamy z uczuciami przyjaźni i wskażemy, jak wzorce do naśladowania.

 

Co powinno stać się najważniejszym przesłaniem 70. rocznicy zbrodni wołyńskiej?

Prawda i pamięć.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Agnieszka Żurek

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych