Minister Korolec wzywa Polaków do segregowania śmieci, podczas gdy sam wyrzuca wszystko do jednego kosza. Również żarówki z trującą rtęcią...

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Szef resortu środowiska Marcin Korolec żąda od Polaków segregowania śmieci po groźną gigantycznych opłat. Jest to o tyle zaskakujące, że minister sam nie przestrzega tych zasad. Jak ustalił "Super Express", do jego kosza trafiają zarówno papier, szklane butelki, a nawet... odpady zawierające rtęć.

Biuro ministra widzi to jednak inaczej, przekonując, że Korolec jednak stosuje się do standardów, które sam wyznacza.

Pan minister miał od dłuższego czasu podpisaną umowę z firmą MPO na odbiór odpadów. Do jednego pojemnika są wrzucane śmieci zmieszane, do drugiego posegregowane. Ten drugi pojemnik, na odpady selektywne zebrane, jest odbierany przez firmę raz w tygodniu i nie zawsze stoi na zewnątrz posesji

- mówi Monika Kita, pracownica biura ministra.

Dziennikarz "Supe Expressu" postanowili to sprawdzić i zaczęli... grzebać w śmieciach ministra. Chociaż takie metody pracy należy pozostawić bez komentarza, trzeba przyznać, że rezultat śmieciowego "śledztwa" reporterów tabloidu zaskakuje. Okazuje się bowiem, że Korolec do jednego widocznego śmietnika przed swoją willą na warszawskich Bielanach, wrzuca również te odpady, które powinny być segregowane: plastikowe opakowania, szklane butelki, spore ilości papieru, żarówki energooszczędne, zawierające trującą rtęć.

I pomyśleć, że ten sam człowiek narzucając nowe prawo śmieciowe, mówił o przybliżeniu Polaków do "europejskich standardów". Chyba będzie lepiej, jeżeli do rzeczonych "europejskich standardów" (jakkolwiek je rozumieć) każdy będzie się zbliżał we własnym zakresie, bez brania przykładu z ministra środowiska.

AM/"Super Express"

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.