"Niczego nie zawdzięczam w tym kraju władzy politycznej" - syn ofiary UB o pracach na Łączce

fot. M. Czutko
fot. M. Czutko

Na początku maja wznowiono prace ekshumacyjne na "Łączce". Wciąż setki rodzin oczekują, że odnajdą swoich bliskich i będą mogły po kilkudziesięciu latach godnie ich pochować. Jak informował na łamach naszego portalu dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, w czerwcu prawdopodobnie usłyszymy kolejne nazwiska bohaterów mordowanych w latach 50. przez UB.

CZYTAJ WIĘCEJ: NASZ WYWIAD. Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk: W czerwcu ujawnimy kolejne nazwiska bohaterów pochowanych na "Łączce"

W "Naszym Dzienniku" dr Witold Mieszkowski opowiada o poszukiwaniach swojego ojca - Stanisława Mieszkowskiego, komandora, dowódcy floty, zamordowanego w więzieniu mokotowskim 16 grudnia 1952 r.

Syn komandora mówi, że pierwszy raz o ekshumacje ojca starał się 1956 r., gdyż obawiał się wraz z matką, że ojciec został wywieziony z Polski przez Sowietów.

Później nasze żądania jeszcze ponawialiśmy, ale zawsze spotykały się one z odmową. Niestety w III Rzeczypospolitej było dokładnie tak samo, nic tu się nie zmieniło

- opowiada. Prokuratura swoją odmowę podjęcia prac ekshumacyjnych argumentowała, że jest to sprawa prywatna. Dr Mieszkowski mówi także, że starał się wyegzekwować odpowiedzialność od prokuratora Stanisława Zarakowskiego, który był odpowiedzialny za wydawanie wyroków śmierci na oficerów.

Wybronił go jednak obrońca komunistów, adwokat Witold Rozwenc, podpierając się lewymi zaświadczeniami lekarskimi z łódzkiej WAM. W ten sposób Zarakowski nawet nie zapoznał się z zarzutami, które postawiła mu Naczelna Prokuratura Wojskowa w osobie prokuratora mjr. Włodarczyka. Pół roku po jego zejściu z tego świata Włodarczyk zamknął sprawę w szafie pancernej.

Witold Mieszkowski zaznacza, że przez wiele lat, gdy walczył o skazanie oprawców, którzy wydawali wyroki śmierci na bohaterów polski podziemnej, stykał się z odpowiedzią, że "nie ma odpowiedniego prawa".

Podkreśla, że prace na łączce rozpoczęły się 65 lat za późno. Dodaje, że bardzo pomocne w pracach są zdjęcia lotnicze z lat 1951 - 1955, na których widać, gdzie w danym roku rozkopywano ziemię. Tymi zdjęciami archeolodzy dysponują dopiero od niedawna.

Przecież zawsze ten cmentarz trzymali UB-owcy i ich zastraszeni poplecznicy. Jeżeli cokolwiek teraz można tutaj zrobić, to tylko dlatego, że oni już wymierają. Wcześniej powinni jednak odpowiadać za te nocne barbarzyńskie grzebania, tak samo jak powinni być wreszcie osądzeni ci, którzy zamordowali księdza Stefana Niedzielaka.

Dr Mieszkowski wyraźnie zaznacza, że postęp w ekshumacjach zawdzięcza nauce oraz zaangażowaniu zwykłych ludzi - a nie woli politycznej.

Pierwszą osobą, która dała mi nadzieję na cokolwiek, był prof. Krzysztof Szwagrzyk. (...) Niemniej karygodną sprawą jest, że warszawska dyrekcja czy zarząd cmentarza nic nie wiedzą o dokumentacji projektowej, choćby z momentu przyłączenia komunalnej Łączki do cmentarza Wojskowego. (...) Jeżeli profesor Szwagrzyk wpuszcza tu koparkę do odkrywek, to powinien dostać odpowiednią dokumentację cmentarza, a tej… jakoś dziwnie… nie ma.

Syn komandora Mieszkowskiego zaznacza, że nie dziwi go cisza w mediach na temat prac ekshumacyjnych na "Łączce".

Wiadomo jest, że komunizm nie kończy się na jednym pokoleniu. Monstrualne dziedzictwo – tak o komunizmie mówił Vaclav Havel. Ono trwa nadal i to nie tylko personalnie, choć wiadomo, że wielu dzisiejszych polityków miało tatusiów w UB, w Informacji Wojskowej, w sądownictwie i w innych zbrodniczych agendach totalitarnego kondominium.

Dodaje także, że świadomie zabiera na teren prac swoją małą wnuczkę.

Mówią o niej „biedne dziecko”. A co, ma z niej wyrosnąć ślepy, lewacki leming? Gdy będzie już pełnoletnia, ma nie wiedzieć, co to jest komunizm?

- argumentuje dr Mieszkowski dodając, że brak odpowiedniej polityki historycznej w Polsce jest mamieniem społeczeństwa i działaniem wspomagającym ruchy lewackie.

mc, naszdziennik.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych