NASZ WYWIAD. Dariusz Basiński o reformie minister Szumilas: "Można odnieść wrażenie, że celem jest wyhodowanie obywatela, który będzie spełniał wolę rządzących"

fot. facebook.com/mumio.art / Arkadiusz Zbiżek
fot. facebook.com/mumio.art / Arkadiusz Zbiżek

Jak spojrzymy na pewne mechanizmy, które mają miejsce w szkolnictwie, w tych szkołach, które znam, gdzie nie widać nacisku na wychowanie, na kreatywność, na twórczość, za to można dostrzec coraz bardziej postępujące myślenie technokratyczne, to wygląda, że to zmierza ku temu, by osoba, która kończy szkołę stała trybem w machinie produkującej PKB...

- mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Dariusz Basiński, aktor i założyciel kabaretu MUMIO, ambasador kampanii "Ratuj Maluchy".

 

wPolityce.pl: Dlaczego zdecydował się pan wziąć udział w kampanii przeciw posyłaniu sześciolatków do szkół? To zaangażowanie z przekonania, czy dla pieniędzy?

Dariusz Basiński: Kampanie społeczne nie mają sensu, jeśli osoby, które w nich występują nie identyfikują się z ich celem. To świetnie zresztą widać w bardzo sztucznych, finansowanych chyba przez ministerstwo, spotach promujących przymus nauki w szkole od 6-ciu lat. W tego typu akcjach to, co człowiek mówi musi być w stu procentach zgodne z jego przekonaniem. To nie jest kampania dla pieniędzy. Wtedy nie byłaby autentyczna.

Kampanie społeczne, w których brałem udział, a kilka ich już było, zawsze wyrażały zdanie moje i mojej żony.  Jeśli chodzi o tę ostatnią, zdecydowaliśmy się ponieważ mamy czwórkę własnych dzieci, a także sporo znajomych, którzy też mają dzieci - często sporo. I wydaje nam się, że potrafimy oceniać rzeczywistość patrząc na nie lepiej, niż robi to państwo.

 

W sprawie posyłania sześciolatków do szkół państwo zaangażowało się mocno.  Minister Szumilas przekonuje, że to najlepszy wiek, żeby rozpocząć naukę w szkole, choć rzecz jasna  poprzez zabawę.

Nie znam osobiście pani minister. Natomiast z raportu NIK-u, o którym pisała "Rzeczpospolita" wynika, że 80 procent szkół nie jest gotowych na przyjęcie sześciolatków. Już samo to powinno spowodować, że pani minister powinna zrezygnować z tego projektu, jeśli nie podać do dymisji.

Być może niektóre dzieci są gotowe, a niektórzy rodzice maja jakiś cel w tym, żeby posyłać dzieci w tym wieku do szkoły. Tego nie mogę negować. Ale mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że na końcu powinni o tym decydować rodzice, a nie państwo. Mamy wielu znajomych, którzy pracują w szkolnictwie i w przedszkolach, a także bardzo dużo konkretnych informacji od psychologów, którzy nie boją się mówić, że wiele sześciolatków nie jest przygotowanych i zdolnych aby zasiąść w szkolnych ławkach.

A przy okazji warto też sobie zdać sprawę na czym polega w ogóle szkolnictwo w Polsce...

 

A na czym polega?

Można odnieść wrażenie, że celem jest wyhodowanie obywatela, który będzie spełniał wolę rządzących. Może to się wydawać z początku dziwne. Ale jak spojrzymy na pewne mechanizmy, które mają miejsce w szkolnictwie, w tych szkołach, które znam, gdzie nie widać nacisku na wychowanie, na kreatywność, na twórczość, za to można dostrzec coraz bardziej postępujące myślenie technokratyczne, to wygląda, że to zmierza ku temu, by osoba, która kończy szkołę stała trybem w machinie produkującej PKB...

Nie myśli się wrażliwością, nie myśli się emocjami, mimo tego całego bełkotu na temat inteligencji emocjonalnej. Nie widzę żadnego dialogu z dzieckiem na temat wrażliwości, sztuki, kultury. Jako artysta bardzo boleję nad tym, że cała sfera sztuki zostaje zepchnięta na zupełny margines. Co więcej nie ma w tym systemie wyraźnego skorelowania sztuki z rzeczywistością. Bo sztuka to nie jest tylko obcowanie z pięknem, z obrazem Van Gogha, czy Bruegela  (boję się, że absolwenci polskich szkół mogą nie rozróżniać), tylko w ogóle wychowanie do wrażliwości. To się też łączy z wychowaniem sześciolatków, których wrażliwość jest zupełnie inna niż siedmiolatków. Tymczasem w jednej z gazet wyliczono, że gdyby przymus edukacyjny dla sześciolatków wprowadzono już dziś, to pomiędzy dziećmi w jednej klasie mogłyby być różnice wiekowe sięgające nawet 22 miesięcy. To jest groteskowe!

Zresztą co z tego, że będziemy mieli dzieci, które posiądą obowiązkową znajomość trygonometrii, której większość w życiu nie  wykorzysta, a nie będą posiadały wrażliwości, która się przekłada na takie banalne rzeczy, jak choćby nie śmiecenie. Można mówić sto razy "nie wyrzucaj papierka do lasu", ale jeśli dziecko nie zobaczy i nie zrozumie na czym polega piękno, w malarstwie, w sztuce, to ten papierek nadal będzie lądował w lesie. Bo dziecko nie będzie miało poczucia, że to jest coś niestosownego. To są tego typu kanały wrażliwości, emocjonalności, subtelności, które trzeba wypracowywać. Najlepszym miejscem do tego jest oczywiście rodzina, dobrym jest też dobre przedszkole, które ma odpowiednie doświadczenie w tym zakresie i oczywiście szkoła, ale głęboko inna od tego co się proponuje dzisiaj dzieciom i młodzieży.

 

Macie państwo dobre doświadczenia, jeśli chodzi o przedszkola?

Raczej dobre, ale też jesteśmy zmartwieni, tym że w przedszkolu, do którego nasze dzieci chodzą zaistniała jakaś taka odgórna kampania nakłaniająca rodziców do posyłania sześciolatków do szkoły...  Żałuję, że dobre przedszkole doskonale znające etapy rozwoju dziecka angażuje się w taką kampanię, zapewne narzuconą przez miasto.


Wspomniał pan już,  że wiek szkolny to nie jedyne zastrzeżenia jakie pan ma wobec obecnego systemu nauczania...

Gdyby zorganizowano referendum na temat obowiązkowości matematyki na maturze, byłbym pierwszą osobą, która gotowa byłaby udowadniać, mam wrażenie skutecznie, że równie dobrze obowiązkowa powinna być biologia, czy geografia. A może na przykład historia sztuki. Mówi się, że matematyka była ważna od zawsze. Ale czy to nie szkoła pruska postawiła właśnie edukację w dzisiejszym kształcie? A czemu to robiła? Bo chodziło wychowanie karnego obywatela, który będzie dobrym żołnierzem. Trzeba się zastanowić jak znajomość logarytmów przydaje się w życiu osobom, które nie decydują się na kontynuowanie edukacji w zakresie nauk ścisłych...

Nie ma to najmniejszego sensu. Można by może pomyśleć o maturze z logiki, jeżeliby szukać punktów stycznych między matematyką a życiem. Jeżeli jednak osoba, która kończy liceum już wie na jaki kierunek będzie zdawać? można mieć wątpliwości, czy musi ją zdawać. Znam przypadek dziewczyny, bardzo zdolnej wiolonczelistki, która już miała zaproszenie do kontynuowania nauki w Akademii Muzycznej jednak z powodu niezdanej matury z matematyki miała zatrzymane stypendium i nie mogła się dalej rozwijać w swoim kierunku.

Sam o sobie mogę powiedzieć, że matematyką wyższą zupełnie się nie posługuję, ale ponieważ też byłem uczony, że to najważniejszy przedmiot, to w efekcie mimo, że (kuriozum) mam czasem problemy z szybkim dodawaniem i odejmowaniem, jestem w stanie przypomnieć sobie wzory, które do niczego nie są mi potrzebne. Czyli nawet w obrębie samego przedmiotu ogromne dysproporcje między nieprzydatną dla wielu teorią a praktyką. To wszystko jest paranoidalne. Społeczeństwo przyjmuje ślepo pewne normy, ale one są często zupełnie oderwane od tego, co jest werbalnie takie modne: od wychowania do wrażliwości i dobrej emocjonalności.


A jak z pana punktu widzenia wygląda współpraca szkoły z rodziną? Przy każdej reformie edukacji mówi się, że to istotna sprawa. Jak to wygląda w praktyce? Pan ma dzieci w wieku szkolnym...

Dwójka naszych dzieci chodzi do szkoły, córka do przedszkola, najmłodszy syn ma siedem miesięcy... Ale muszę powiedzieć, mimo że szkołę wybieraliśmy dosyć starannie i zapewne jest jedną z lepszych w okolicy, też nie spełnia moich oczekiwań w tym zakresie. Mogę się tylko domyślać co się dzieje w szkołach, które są niżej w rankingu. Pewnie jakaś zupełna katastrofa... Podam przykład: jeśli - i to już nie ma znaczenia, z której szkoły jest to informacja - na zajęciach z informatyki pani sobie coś notuje w dzienniku, a dzieci buszują swobodnie w internecie, to o czym my mówimy?! Moje dzieci np. nie korzystają z internetu, a syn 11 lat, bez nadzoru osoby dorosłej. I tego będziemy się trzymać, bo  zdajemy sobie sprawę, że może to być bardzo niebezpieczne narzędzie. A w takich przypadkach, szkoła nie tylko nie współpracuje, ale wręcz burzy to, co budują rodzice.

Przewiduje pan udział w kolejnych spotach fundacji "Ratuj Maluchy"? Pan albo żona? Są takie plany?

Myśmy się już przedtem angażowali w tę akcje, bo ona ma już kilka lat. Udało się już wcześniej nakręcić inny spot. Jeżeli będzie taka potrzeba to na pewno w to wejdziemy. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Na pewno będziemy bronić dzieci i na pewno jest jeszcze wiele akcji,  w które warto się włączyć. Jeżeli pojawi się akcja na temat obowiązkowych przedmiotów na maturze, chętnie się w nią zaangażuję. Bo mając czwórkę dzieci, wiem, że warto o nie walczyć.


Rozmawiała Anna Sarzyńska

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.