Ekspert lotniczy: "Pamiętam sytuację, gdy przyczynę wypadku ustaliliśmy dzięki zbadaniu małego przepalonego kółeczka wielkości 3 mm"

Fot. malopolska.uw.gov.pl
Fot. malopolska.uw.gov.pl

- Po raz kolejny okazuje się, że wyjaśnienia dotyczące przyczyn katastrofy, jakie przedstawiła komisja ministra Jerzego Millera uchybiają wszelkim standardom. (…) zdjęcia rosyjskiego blogera wykorzystane w raporcie Millera potraktowane zostały jako jeden z najważniejszych dowodów na oficjalną wersję katastrofy - mówi dr inż. Bogdan Gajewski w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”.

Zdaniem eksperta z 25-letnim doświadczeniem w badaniu katastrof, tłumaczenia Radosława Sikorskiego, według których wrak Tu-154 wcale nie jest potrzebny do wyjaśnienia przyczyn tragedii, świadczą o „nieznajomości tematu”.

Gajewski podkreśla jednak, że to najdelikatniejsze określenie na postawę szefa MSZ

Jestem zdumiony, że minister Sikorski wypowiedział się w ten sposób. Gdyby wrak wrócił do Polski, można by przecież dokonać jeszcze rekonstrukcji samolotu, oczywiście częściowej, która pomogłaby znaleźć odpowiedź na pytanie, co stało się w Smoleńsku. Pamiętam sytuację, gdy przyczynę wypadku ustaliliśmy dzięki zbadaniu małego przepalonego kółeczka wielkości 3 mm

- tłumaczy specjalista ds. badania wypadków lotniczych.

Starszy inżynier kanadyjskiej agencji rządowej National Aircraft Certification podkreśla, że raport Millera odbiegał znacząco od innych dokumentów, jakie sporządza się podczas badania przyczyn katastrof.

(…) w raporcie Millera brakuje fundamentalnych elementów: nie ma nic o autopsjach, o sposobie rozpadu samolotu. Dokument podsumowujący dochodzenie powypadkowe powinien też zawierać opis zniszczeń foteli w poszczególnych częściach tupolewa, ale tych informacji również nie sposób się doszukać w raporcie komisji Millera

- wyjaśnia Gajewski.

Członek International Society of Air Safety Investigators unika stwierdzeń na temat złej woli członków komisji Jerzego Millera, podkreśla jednak, że – jego zdaniem – współpracownicy ministra zdawali sobie sprawę z wagi dokumentu, który mieli sporządzić.

Ci sami ludzie, którzy sporządzili raport końcowy, przygotowali przecież wcześniej uwagi do raportu MAK. To było 148 stron bardzo rzetelnie sformułowanych komentarzy, pytań oraz sprostowań do raportu rosyjskiego. Ich kolejność i techniczne opracowanie świadczyły o sporych kompetencjach autorów

- przypomina ekspert ds. katastrof lotniczych.

Zdaniem Gajewskiego różnice między uwagami do raportu MAK a raportem zespołu Millera są na tyle poważne, że można odnieść wrażenie, iż wspomniane dokumenty zostały przygotowane przez zupełnie inne osoby.

Członek ISASI, który nazwał kiedyś zachowanie komisji Millera „nieetycznym”, tłumaczy, że w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie nieetyczne działania danej osoby wykluczają ją z grona ekspertów badających katastrofy lotnicze. Dr inż. Gajewski porównuje ich rolę do odpowiedzialności, jaka spoczywa na sędziach Sądu Najwyższego, z czym wiąże się poczucie autorytetu.

Specjalista ds. badania przyczyn katastrof lotniczych przyznaje, że nie spotkał się jeszcze z sytuacją, w której większość zdjęć w oficjalnym raporcie nie została wykonana przez eksperta lotniczego.

A przecież zdjęcia rosyjskiego blogera wykorzystane w raporcie Millera potraktowane zostały jako jeden z najważniejszych dowodów na oficjalną wersję katastrofy. Nikt nie sprawdzał, kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach zostały wykonane. Po prostu skopiowano je z internetu. Jest to sytuacja niedopuszczalna

- nie kryje swojego oburzenia Gajewski.

Pracownik kanadyjskiej agencji rządowej National Aircraft Certification przyznaje, że tylko raz spotkał się z przypadkiem, żeby wykorzystano zdjęcia amatora, ponieważ podekscytowany fotograf zapomniał udokumentować tragedii. Tyle, że tym amatorem był właśnie... Bogdan Gajewski.

Ale zanim moje zdjęcie zostały dopuszczone przez komisję (nie byłem jej członkiem), odbyła się na ten temat debata, a pozytywną decyzję podjęto tylko dlatego, że jestem ekspertem lotniczym i byłem tam jako przedstawiciel Ministerstwa Transportu. Trzymano się po prostu procedur, które zupełnie zlekceważono w przypadku katastrofy smoleńskiej

- puentuje specjalista ds. badania wypadków lotniczych.

AM/Gazeta Polska

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.