W historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej odbyło się inauguracyjne spotkanie Platformy Oburzonych. Ruch sprzeciwu, który chce między innymi wzmocnić mechanizm referendalny. Na mityngu pojawił się też postulat wprowadzenia Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, jako remedium na bolączki polskiej polityki.
O nowej platformie niepartyjnej, wzmocnieniu referendum, finansowaniu partii politycznych oraz o JOW rozmawiamy z dr Barbarą Fedyszak-Radziejowską, socjologiem i etnografem.
wPolityce.pl: Co pani sądzi o powstawaniu kolejnej niepartyjnej w swym zamyśle platformy, nomen omen też w Gdańsku?
Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska: To bardzo dobra wiadomość, że związkowcy, stowarzyszenia i fundacje spotkały się w Gdańsku. Wszelkie próby wspólnego debatowania ludzi, którzy mają świadomość, że Polska jest dzisiaj rządzona przez bardzo nieudolną ekipę oceniam pozytywnie. Z nadzieją witam fakt, że ludzie to sobie uświadamiają, obojętnie skąd przyszli, czy ze związku „Solidarność”, czy ze środowisk do niedawna popierających Platformę Obywatelską.
Bo mamy nie tylko problem partii rządzącej źle – w sensie merytorycznym – lecz także problem partii zmierzającej coraz bardziej otwarcie do zbudowania fasady demokracji. Wraca władza jednej partii, obejmującej szerokie centrum od lewa do prawa, z jednym liderem, jedynie słusznym programem i z monopolem na rację. I nie musimy się tego domyślać, premier Donald Tusk w ostatnim wywiadzie (dla „Gazety Wyborczej” – przyp. red.) powiedział wyraźnie, że musi być jedna partia centrum, która nie będzie podatna na ekstremizmy z prawej i lewej strony i uratuje kraj. Nie można bardziej otwarcie zdeklarować antydemokratycznego projektu. To jest tak czytelne, że nie pozostawia żadnych wątpliwości. A elity opiniotwórcze udają, że nie widza, nie słyszą i nie pojmują. Takie Wielkie Centrum nie musi liczyć się ani z opozycją, ani ze związkiem zawodowym, ani z organizacjami społecznymi. Nie musi przeprowadzać konsultacji społecznych i szanować setek tysięcy podpisów złożonych pod obywatelskimi inicjatywami.
Tak więc to, że społeczeństwo obywatelskie debatuje, to cieszy. Ale smutne jest to, że po ponad 20 latach, od początku transformacji, wciąż zdajemy się poruszać w polityce, jak dzieci we mgle. Nie używamy skutecznie instrumentów demokracji na rzecz zmiany. Mamy je – partie, polityków i opozycję a traktujemy wszystkich(!) jak puste byty, bez żadnej wartości. Godzimy się z dominacją jednej partii i zarazem proponujemy środki, które tą dominację wzmacniają. Przykładowo, propozycję, by nadać sejmowy tryb setkom tysiącom podpisów zebranych pod wnioskiem o referendum zgłaszamy niejako „w apolityczną przestrzeń”. A trzeba ją przekazać opozycji, a ta powinna przedłożyć projekt w sejmie. Zaś społeczeństwo obywatelskie ma obowiązek projekt mocno wspierać i pilnować, by doszło do zmiany ustawy. Tak to się robi w normalnej demokracji.
Czy Jednomandatowe Okręgi Wyborcze są remedium na problemy polskiej polityki?
To taki kolejny złoty środek, który niczego nie rozwiązuje, ale tworzy mocne złudzenia. Jednomandatowe okręgi wyborcze mają być sposobem na walkę z partiami i ich liderami. Tymczasem nie ma demokracji bez partii politycznych. Wiem, jak to zabrzmi, ale autentyczne, niezbyt liczne partie polityczne są wielkim dobrem. Tylko one gwarantują demokrację. Trzeba to dobrze zrobić, a nie wylewać niedanego dziecka z kąpielą. Dwie, góra trzy dobrze skonstruowane, różniące się programem, elitami, nie „zblatane ze sobą” i autentycznie rywalizujące partie to jedyna droga. Taki mechanizm zapewnia wolności obywatelskie, pluralistyczne media i pluralistyczny w swoich politycznych sympatiach biznes. .
Czy główną wadą JOW jest to, że pojawi się wówczas niebezpieczeństwo, iż do Parlamentu będę wchodzili osoby takie jak Aleksander Gawronik, czy Henryk Stokłosa?
Głównym problemem jest to, że jeśli w Sejmie znajdą się pojedyncze, osadzone tylko w lokalnym środowisku osoby, to taka zbiorowość nie będzie w stanie dać stabilnego poparcia żadnemu rządowi. W praktyce i tak rywalizować będą wydelegowani w teren przedstawiciele partii.
To prawda, że w tym mechanizmie istnieje szansa, że kandydaci z JOW będą musieli bardziej liczyć się z lokalnymi środowiskami a szefowie partii będą musieli wystawiać cenionych w terenie kandydatów. Ale prawda jest taka, że i dzisiaj możemy skreślać” jedynkę” i wybrać kogoś z dalszych miejsc. Wystarczy, by wyborcy poważnie potraktowali wybory i glosowali na osoby, a nie na listę.
Nie wyobrażam sobie Sejmu złożonego z przedstawicieli lokalnych wspólnot wybieranych za popularność samorządową i gospodarczą do Parlamentu. Bo oni muszą mieć wspólny program i wyłonić rząd. A tego bez partii zrobić się nie da i żadne JOW na to nie pomogą. Nie ma np. 113 sposobów na rozwiązanie problemów rolnictwa, LOTu, czy bezrobocia. Mniej więcej wiadomo, że chodzi o „mniej państwa” lub „więcej państwa”, o patriotyzm gospodarczy, lub globalny wolny rynek. Możliwe rozwiązania oscylują wokół poglądów konserwatywno-chadeckich, lewicowo-liberalnych i w nich poruszają się zwykle wyborcy. Koalicje wielu partii są źródłem patologii i jałowych kompromisów. Nie ma 17 sposobów na podjęcie decyzji o wejściu lub nie wejściu do paktu fiskalnego. U podstaw tej decyzji tkwi w gruncie rzeczy wybór takich wartości jak suwerenność, interes własnego narodu, wizja Unii Europejskiej i lokalizacja centrum decyzyjnego w sprawie własnej waluty w Warszawie, a nie w Brukseli.
To złudzenie, że JOW rozwiążą ten problem lepiej, niż partie polityczne. Polską rządzi partia władzy, a nie programu, co jest źródłem uzasadnionej frustracji. I zastanawiam się, na ile te frustracje rządzą naszym rozumem i czy są „przypadkowym” rezultatem fatalnego kształtu debaty publicznej. Jesteśmy uczuleni na polityków, bo kształtują ich i reklamują dość durnowate media.
Czy finansowanie partii politycznych z budżetu jest najlepszym rozwiązaniem dla Polski? Niektórzy twierdzą, że betonuje to polską scenę polityczną.
Nie mam cienia wątpliwości, że finansowanie partii z budżetu jest dobrym pomysłem. W postkomunistycznych krajach z politycznym biznesem to jedyny sposób na ograniczenie korupcji politycznej. A co do zabetonowania sceny politycznej, powiem to wprost: zabetonowanie sceny politycznej jest funkcjonalne. Łatwiej nam będzie doprowadzić do racjonalizacji programowej partii już istniejących, niż tworzenie wszystkiego od nowa. Politycy wymagają przetestowania, muszą mieć jakąś uzasadnioną legitymizację swojej wiarygodności.
Ja się pytam: jakie argumenty stoją za małymi partyjkami? Że jej liderzy byli wcześniej w PiS, w PO lub w SLD? Ten sam problem dotyczy projektu tworzenia ruchu narodowego. Czy na sugerowany kryzys tożsamości narodowej w jakimś segmencie naszego społeczeństwa trzeba powoływać partię narodową, a na biedę dzieci, np. partię Lewica Dzieciom? Partie jako marketingowe produkty to nie lekarstwo na demokrację. Młodzi, nowi, wykształceni z wielkich miast to za mało. Za kolejne 10 lat uznamy, ze nie zdali egzaminu i zaczniemy znów od początku? Jak długo jeszcze będziemy bawić się w politykę jak małe dzieci?
Rozmawiał Sławomir Sieradzki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/153242-nasz-wywiad-dr-fedyszak-radziejowska-polska-rzadzi-partia-wladzy-a-nie-programu-co-jest-zrodlem-uzasadnionej-frustracji