NASZ WYWIAD. Prof. Krasnodębski o zachowaniu minister Kudryckiej wobec środowiska naukowego: "Daleko od PRL-u nie odeszliśmy"

Fot. kudrycka.pl
Fot. kudrycka.pl

CZYTAJ TAKŻE: Piotr Skwieciński: Hunwejbinizm minister Barbary Kudryckiej. "A przecież podstawową zasadą nauki jest intelektualna swoboda"

Barbara Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego kolejny raz zaatakowała środowisko uniwersyteckie. Jako pretekst uznała podważanie "jedynie słusznych poglądów" na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej prezentowanych przez jej rząd.

Na stronie internetowej ministerstwa minister Kudrycka do przestępstw i naruszeń prawa oraz dobrych obyczajów jak plagiat, sfabrykowane badania i nepotyzm dodała jeszcze jedno "przewinienie". Jakie? "Zarażanie studentów światopoglądem, że Tupolew został zestrzelony rosyjską rakietą w sztucznej mgle albo medioznawców twierdzących, że ojciec Rydzyk jest fundamentem demokracji w Polsce”.

O kolejną ingerencję przedstawiciela władzy politycznej w swobodę badań naukowych pytamy prof. Zdzisława Krasnodębskiego, socjologa i filozofa społecznego, wykładowcę uniwersytetu w Bremie.

 

wPolityce.pl: Co pan sądzi o takim traktowaniu niezależności uniwersytetów i swobody ich badań naukowych przez przedstawiciela rządu?

Prof. Zdzisław Krasnodębski: Paradoksalnie pani Kudrycka powołuje się na etykę, kodeks etyczny naukowca, który opublikował prof. Andrzej Zoll. To wszystko się oczywiście odbywa pod pozorem zachowania obiektywizmu, dystansu naukowego, nieulegania czy niegłoszenia poglądów, które nie mają uzasadnienia lub nie są weryfikowalne czy klasyfikowalne empirycznie itd.

 

Ale przecież identyczne zarzuty można było stawiać Mikołajowi Kopernikowi u zarania jego wielkich badań astronomicznych?

No i właśnie tu jest ten drugi aspekt wypowiedzi minister Kudryckiej. Ona najwyraźniej uważa, że poglądy polityczne, które są wyrażane przez naukowców, które jej odpowiadają, z naukowym dystansem dadzą się łatwo pogodzić.

A tymczasem naukowiec – jak wiadomo – ma obowiązek podważać dotychczasowe prawdy, być krytyczny, musi dokonywać eksperymentów intelektualnych. Musi formułować śmiałe hipotezy. Bez tego wszystkiego nauka by się nie rozwijała. Jej wypowiedź ma oczywiście jeszcze jeden aspekt. Bezpośrednia ingerencja – bo tak to trzeba nazwać – polityka, a przecież jest nim pani minister Kudrycka – sposób wypowiedzi oraz sugestia jak, według niej, naukowcy powinni wykładać, jest oczywiście rzeczą niedopuszczalną.

 

Jednak to nie pierwszy raz jej się to zdarzyło. Wystarczy przypomnieć sprawę książki Pawła Zyzaka – biografii Lecha Wałęsy - napisanej na bazie własnej pracy magisterskiej. Minister Kudrycka nakazała wszczęcie przez Uniwersytet Jagielloński śledztwa, które miało wyjaśnić „kto stoi za daniem magistra Zyzakowi i czemu to służy?”.

Ta sprawa z panem Zyzakiem była skandaliczna. Z tego co mi wiadomo, obecnie jest tak, że nacisk na środowisko naukowe nie jest mniejszy niż na przykład na środowisko dziennikarskie i jakiekolwiek inne. Mamy sytuację taką, że obecna władza, przy zachowaniu wszelkich pozorów próbuje zastraszać wszystkich tych, którzy mają inne poglądy.

 

Ile godzin byłby ministrem, dajmy na to rządu federalnego Niemiec, gdy podobnie jak Barbara Kudrycka, wypowiedział się pod kątem tego co wolno, a czego nie wolno naukowcom?

Ile godzin to nie potrafię powiedzieć, ale jestem pewny, że podobna wypowiedź wywołałaby oczywiście skandal. W pewnych systemach jest to standard, jak np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie uniwersytety w ogóle nie podlegają regulacjom ze strony państwa, bo są prywatne. Natomiast w Niemczech obowiązuje święta zasada wolności nauki. Profesorowie mają tu status podobny do statusu sędziego. Po pierwsze są nieusuwalni. Po drugie ingerencja w to, czego uczą, jest niedopuszczalna. W latach 70. były takie przypadki, gdy władza chciała wypychać radykalnych profesorów z uniwersytetów, ale to się nigdy nie udało, ze względu na te zasady, o których powiedziałem. Pani Kudrycka wykłada na uniwersytecie w Białymstoku, ale nie wydaje mi się, aby była kompetentnym ministrem. W tej jej wypowiedzi wyrażają się takie działania, które znamy z dnia codziennego, które słyszymy przy innych okazjach. Dziennikarz, który ma poglądy prorządowe, jest „obiektywny”, uchodzi za neutralnego, zaś ten opozycyjny to „dziennikarz prawicowy”. Teraz usiłuje się to przenieść na środowisko naukowe. Mamy też do czynienia z wieloma groźnymi sprawami. Na przykład nie chciano opublikować w czasopiśmie uniwersyteckim pewnych rzeczy dotyczących Smoleńska. Albo to, że ci naukowcy, którzy chcą badać katastrofę, nie dostają na to pieniędzy. To jest władza, która jak premier, nie cofa się przed żadną manipulacją. Sądzę, że są często zakulisowo wywierane naciski. A obecnie pani Kudrycka, że tak powiem, zbyt otwarcie wyraziła swoje stanowisko.

 

Czyli partii, która mówi o sobie, że jest proeuropejska, spełniająca wszystkie standardy cywilizacyjne, jednak bliżej jest do tych, którzy w 1968 r. krzyczeli „naukowcy do nauki”, „pisarze do piór”, tak? Dziś pewnie chcieliby jeszcze dodać: „dziennikarze do newsroomów”.

Tak. Tak to wygląda. To jest mieszanie się władzy politycznej w sprawy, które kompletnie nie powinny jej podlegać. To nie pani minister ma decydować o przekonaniach profesorów, o tym, co wykładają. Gdy pani minister mówi, że dla niej niedopuszczalnym poglądem jest mówienie, że media ojca Rydzyka nie służą demokracji, albo że ktoś powątpiewa w oficjalną wersję katastrofy smoleńskiej, to widać, że w tym jej wpisie zawarta jest groźba w stosunku do kierownictwa uczelni, czy wydziałów, którym się mówi, iż ich obowiązkiem jest pilnowanie, aby takie poglądy się nie pojawiały...

 

Pani minister zachęca więc do „trzymania pionu ideologicznego”, jak to się kiedyś mówiło.

Faktycznie muszę powiedzieć, że obecna rzeczywistość przypomina tę z lat 70., pomijając oczywiście strefę mediów niekontrolowalnych jak np. portal wPolityce.pl, to we wszystkich instytucjach zależących od dotacji budżetowych, od reklam spółek państwowych, widzimy takie charakterystyczne naciski skutkujące „właściwymi postawami”. Wielokrotnie się spotkałem z takimi przypadkami, że ktoś nie może wygłaszać swoich poglądów, ze względu na dobro instytucji, którą kieruje, albo ze względu na swoją karierę naukową. To jest najlepszy miernik tego, że nie żyjemy w kraju wolnym. Bo jeśli ktoś ma swoje poglądy, silne przekonania, ale boi się je wyrazić ze względu na dobro instytucji, którą kieruje, albo ze względu na swoją karierę, to świadczy to o tym, że daleko od PRL nie odeszliśmy.

Rozmawiał: Sławomir Sieradzki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.