TRZY PYTANIA do Macierewicza o film NGC. "To przypomina komunistyczną propagandę, pokazującą jak Rosjanie dbali o dojście do prawdy o Katyniu"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Kadr z filmu National Geographic. Fot. wPolityce.pl
Kadr z filmu National Geographic. Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: W niedzielę wyemitowano film o katastrofie smoleńskiej, który nakręciła stacja National Geographic. Jak Pan ocenia tę produkcję?

Antoni Macierewicz: Trudno ten film komentować w krótkiej rozmowie. Jest on bowiem tak pełen nieprawd i bzdur, że trudno się do tego odnieść w kilku zdaniach. Ten obraz jest z punktu widzenia znanego przebiegu wydarzeń i znanych faktów po prostu filmem abstrakcyjnym. On w żaden sposób nie oddaje tego, co wiemy. To jest ekranizacja tez przede wsystkim rosyjskiego MAK z pewnymi małymi korektami na rzecz tez komisji Millera. Ogólnym podmiotem, z którym się w tym filmie polemizuje, choć nie udziela się mu głosu, jest polskie społeczeństwo. Ono jest określane, jako ludzie, którzy nie wierzą, nie zgadzają się z przedstawionymi tezami, są podejrzliwi w sposób nieuzasadniony, mają spiskowe teorie. Film poświęcony jest de facto obronie stanowiska rosyjskiego i stanowiska rządu Tuska przed anonimowymi polemistami, przed anonimowymi ludźmi, którzy krytykują oficjalne ustalenia z niewiadomych i podejrzanych powodów. Może gdyby autorzy filmu pokazali prawdziwy przebieg tzw. akcji ratunkowej, w której nie sprawdzono nawet czy ofiary żyją, może gdyby pokazano, że karetki pogotowia przebywały na miejscu zdarzenia nie dłużej niż 20 min, ponieważ uznano, że wszyscy nie żyją, choć nikogo nie zbadano, może gdyby pokazano, jak cięto i niszczono wrak, wybijano szyby, fałszowano dowody, to być odbiorcy filmu mogliby lepiej zrozumieć zachowania społeczne i można byłoby się zastanowić w sposób lepszy nad wiarygodnością rosyjskich tez.

 

Film zaskoczył wielu komentatorów.

To, co zaskakuje przede wszystkim, to szczegóły, np. fakt, że oparto się na rosyjskim odczycie rejestratora głosu w kokpicie, którego odczytów nie broni nawet tzw. raport Millera. Przywołano jako wiarygodne rozmowy w kokpicie, które jak wiadomo od dawna wogóle nie miały miejsca. W pewnym momencie ma być obecny w kokpicie gen. Błasik, co wiadomo, że nie miało miejsca. To jest nieprawda. Co więcej ze strony gen. Błasika miały paść słowa "nic nie widać", a wiadomo, że taka wypowiedź nigdy nie miała miejsca. Film pokazuje również, że w czasie lotu słychać było uderzenie w drzewo, w tę słynną pancerną brzozę. To uderzenie odwzorowane jest jedynie w rosyjskich dokumentach. Fałsz tych zapisów został pokazany przez analizę Instytutu Ekspertyz Sądowych. Ten Instytut zaznaczył, że nie ma tego dźwięku. Informacje o tym dźwięku został przekazany opinii publicznej jedynie przez stronę rosyjską. To miało uzasadnić winę pilotów. Takich nieprawdziwych wydarzeń, dźwięków i faktów jest w tym filmie mnóstwo. Wszystkie mają uzasadnić tezę o winie polskich pilotów. Dla zwiększenia oskarżenia polskich pilotów w ogóle nazywa się ich elitą polskiego lotnictwa. Ta elita, najwybitniejsi polscy piloci, zdaniem twórców filmu nie wie jak ma wyglądać odejście na drugi krąg w automacie, nie wie, czym się różni wysokościomierz radiowy od barycznego. Film pokazuje, że lotnicy nie znają zupełnie podstawowych zasad pilotowania Tu-154M. Człowiek, który miał wylatanych 3 tys. godzin lotów na tym konkretnym egzemplarzu Tu, ma nie wiedzieć co to jest wysokościomierz baryczny i czym się różni od radiowego. To nawet nie jest śmieszne, to jest absurdalne. Równie absurdalne, co pokazanie rosyjskiej ekipy śledczej, jakby była porównywalna z brytyjską ekipą badającą tragedię nad Lockerbie. Film ukazuje zespół rosyjski jakby z niesłychaną starannością i precyzją prowadził swoje badania. Wiemy, jak było w rzeczywistości, jak niszczono wrak, jak fałszowano dane itd. Obraz rosyjskich funkcjonariuszy, którzy są stylizowani na ekspertów zachodnich, jest próbą wmówienia światu, że to, co się działo, nie miało miejsca. To próba prezentowania rosyjskich służb jako takich samych i działających tak samo, jak służby zachodnie. Taki obraz ma trafić do opinii publicznej na Zachodzie. To jest jednak fikcyjny obraz. To przypomina komunistyczną propagandę z lat 40., pokazującą jak Rosjanie dbali o dojście do prawdy o Katyniu. Ją też starano się porównywać do komisji zachodnich, które badały zbrodnie z okresu II wojny światowej. To są wymyślone obrazy.

 

Jaki cel ma ten film?

To jest sztuczna kreacja nastawiona na obronę tez pana Millera i pani Anodiny. On powstał w oparciu o wymyślone fakty, które nie mają związku z rzeczywistością. To musi zastanawiać, również dlatego, że autorzy i producenci dysponowali prawdziwym obraz rzeczywistości. Na prośbę zespołu parlamentarnego i moją osobiście przewodniczący klubu parlamentarnego Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w PE wysłał do producentów tego filmu pełen zapis prac i ekspertyz prof. Biniendy, prof. Nowaczyka, dr. inż. Szuladzińskiego, a także stanowisko polskich prawników np. mec. Szonert-Biniendy, czy przebieg wysłuchania publicznego w Parlamencie Europejskim. Wszystkie te materiały, w języku angielskim, zostały wysłane producentom. Oni dysponowali tymi materiałami od ponad roku. To nie były spiskowe teorie publikowane przez podejrzane media, tylko oficjalne dokumenty np. z PE. Faktografia była świetnie znana autorom tego filmu. Odrzucono ją niestety na rzecz propagandowej obrony wersji rosyjskiej. To musi dziwić, podobnie, jak dziwi gotowość dr. inż. Macieja Laska, płk. Wiesława Jedynaka i ministra Millera do wzięcia udziału w rosyjskiej propagandzie. Ona w istocie atakuje przecież nie żadną wersję spiskową, ale państwo polskie. Film pokazuje państwo polskie, jako państwo, które nie umiało wykształcić sprawnych pilotów, które jest odpowiedzialne za śmierć swojej elity. Z kolei strona rosyjska jest pokazana na kształt najnowocześniejszych służb rodem z Zachodu. To mija się z prawdą. Rozumiem, że autorzy tego filmu ciągle wstrzymują się z jego emisją na świecie. Polska wersja, którą można było obejrzeć w niedzielę, ma charakter pilotażu, mającego sprawdzić, czy można sobie pozwolić na emisję tego na całym świecie. To oznacza, że od naszej reakcji, od reakcji polskiej opinii publicznej, od reakcji państwa polskiego na ten film zależy czy ta wersja zostanie upubliczniona wszędzie. Autorzy nie wyemitowali tego na całym świecie, rozumiejąc, że mogą się narazić na pozwy. Mam nadzieję, że bez względu na korzyści, jakie z tej sprawy może mieć rząd Tuska, ktoś po stornie oficjalnej zorientuje się, że upowszechnianie tej wersji wydarzeń uderzy również w pana Tuska i jego urzędników.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych