NASZ WYWIAD. Prof: Gliński o sędzim Tulei: "Jeśli ktoś nie rozumie, czym był stalinizm, to znaczy, że nasza cywilizacja wisi na włosku. To jak podważanie Holocaustu"

fot. PAP
fot. PAP

"Nie ma mnie w mediach, bo nie jestem do nich dopuszczany" - mówi prof. Piotr Gliński w rozmowie z portalem wPolityce.pl. Z kandydatem PiS na premiera rządu technicznego rozmawiamy o planach sformowania gabinetu, wymiarze sprawiedliwości, fotoradarach i wejściu Polski do strefy euro.

 

wPolityce.pl: Czy zna pan już datę zgłoszenia pana kandydatury na stanowisko premiera, wraz z wnioskiem o wotum nieufności dla rządu Donalda Tuska?

prof. Piotr Gliński: To będzie na pewno przełom stycznia i lutego. Konkretnego dnia nie mogę wskazać, ale to będzie na pewno wtedy.

 

Skład pańskiego ewentualnego gabinetu jest już gotowy, czy uzależnia pan jego kompletowanie od wyniku głosowania?

Mam przygotowany zespół ekspertów, i on jest cały czas poszerzany. Ale oczywiście w związku z tym, że poważne rozmowy polityczne zostaną rozpoczęte dopiero po formalnym zgłoszeniu wniosku, a ich wynik wpłynie realnie na skład takiego gabinetu – nie mogę dziś przedstawić pełnej listy i tylko czekać aż ktoś będzie mnie oklaskiwał. Muszę rozmawiać z politykami.

Są trzy możliwe modele tego typu gabinetu technicznego. Albo mój autorski – czyli grupa ekspertów, którą zebrałem; albo polityczny - czyli jakaś nowa koalicja i wtedy do rządu wchodzą raczej politycy, albo formuła mieszana – wtedy poszczególne popierające mnie frakcje delegują swoich ekspertów.

 

Rozumiem, że panu najbliższy jest ten pierwszy wariant...

Oczywiście on jest najwygodniejszy z mojego punktu widzenia, jako osoby, która ma prowadzić rząd. Ale polityka to jest sztuka kompromisu, więc jestem otwarty na wszelkie ewentualności i opcje.

 

A z którymi ugrupowaniami zamierza pan rozmawiać o koalicji?

Ze wszystkimi – z jednym zastrzeżeniem. Abym mógł przystąpić do rozmów z Ruchem Palikota musiałby się on wycofać ze swoich wypowiedzi dotyczących incydentu w Częstochowie, agresywnych ataków na Kościół i obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. To przekracza już granice. Jeżeli się nie wycofa, no to stawia tę partię poza granicami możliwego dla mnie kompromisu.

 

Można odnieść wrażenie, że pana aktywność polityczna ostatnio nieco przygasła. To zmęczenie po pierwszym okresie działalności? Zbiera pan siły przed decydującym starciem?

Powodem podstawowym jest to, że jest na mnie nałożona blokada medialna. W mediach mainstreamowych praktycznie nie istnieję. A jeśli już ktokolwiek o mnie wspomina, to w formule lekceważenia. Doskonałym przykładem jest wtorkowy felieton Piotra Stasińskiego w Gazecie Wyborczej. W poniedziałek byłem gościem TOK FM (pierwszy raz!), a następnego dnia ukazał się tekst, który komentował złośliwie moje wyrwane z kontekstu słowa. To jest pseudodebata! To czysta propaganda. W głównych mediach mnie nie ma, bo nie jestem tam dopuszczany. Ale to dotyczy nie tylko mojej osoby ale i kolejnych debat programowych PiS. Pierwsza i druga miały jeszcze jakiś odbiór, ale już następne, które gromadziły przecież wybitnych fachowców – zostały całkiem przemilczane. A tam były treści merytoryczne, dyskusje nad programem, zresztą tam nawet program PiS-u był czasem krytykowany. A w mediach nic. Zastosowano starą dobrą metodę przemilczania. Podobnie jest ze mną. Ale ja cały czas jestem aktywny. Spotykam się w najróżniejszych miejscach z ludźmi. Teraz byłem w Łomży, w najbliższy czasie będę na Śląsku, na Podbeskidziu, w Gdańsku, Wołominie.

Ostatnio odwiedziłem też Zakopane, gdzie miałem okazję z bliska zobaczyć, jak działa nasza demokracja. Odbywa się tam dziś referendum w sprawie odwołania burmistrza, który nie wykonał budżetu, a jego rodzina jest zamieszana w różne afery... Sytuacja jest taka, że Platforma Obywatelska wezwała do bojkotu referendum, co już samo w sobie jest rzeczą niebywałą. Druga strona złożyła pozew do sądu w trybie wyborczym. Sędzia go odrzucił i powiedział, że wnioskodawcy mają 48 godzin na odwołanie się od tej decyzji. A kiedy oni w tym terminie odwołanie złożyli, to ten sam sędzia oświadczył... że się pomylił, bo termin odwoławczy wynosił 24 godziny. I pozwu nie przyjął! Tak w Polsce działa prawo!

 

Skoro już o wymiarze sprawiedliwości mowa, jak pan odebrał wyrok w sprawie doktora G.? Który aspekt tego wydarzenia był dla Pana najważniejszy? Fakt skazania lekarza za korupcję, uzasadnienie sędziego Tulei, oskarżenie CBA o nieprawidłowości w postępowaniu?

Ta sprawa pokazuje stan świadomości i system wartości, jaki funkcjonuje w polskim społeczeństwie. Sędzia Tuleya, to przecież przedstawiciel polskiej inteligencji - tego nowego typu widocznie. Najbardziej bulwersujące w całej sprawie jest oczywiście porównanie działań CBA do metod stalinowskich. Sędzia Tuleya, jako przedstawiciel inteligencji używa tego typu porównania, o którym powiedzieć, że jest nie do przyjęcia, to mało. Te słowa wynikają chyba z całkowitego niezrozumienia współczesnego świata i świata wartości. A jeszcze gorzej, że potem ta wypowiedź jest popierana przez całą plejadę komentatorów – także przez przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. To przerażające!

Jeśli ktoś nie rozumie, czym był stalinizm, jakie były metody stalinowskie, to znaczy, że nasza cywilizacja wisi na włosku. Bo to jest to samo, co podważanie Holocaustu. Przecież oba były porównywalne, choć poziom hipokryzji i liczba ofiar w systemie stalinowskim były znacznie większe. Jeżeli przedstawiciele polskich elit formułują takie wnioski i nie mają później jakiejś refleksji, a taka wypowiedź jest popierana w imię interesu politycznego, to to jest zakwestionowanie podstaw naszej cywilizacji.

Pozostałe sprawy są wobec tego drugorzędne. Zarówno korupcja doktora G., jak i metody CBA. O ile się orientuję, to zresztą codziennie podobne metody są stosowane przez tego rodzaju służby. Zresztą nawet sędzia Tuleya w końcu przyznał, że tu nie było przestępstwa. Jeśli były jakieś uchybienia, to ja ich oczywiście nie popieram, ale wystarczy pójść do pierwszego lepszego komisariatu i zgłosić zawiadomienie o przestępstwie, by natknąć się na cały szereg absurdów.

 

A jak się Panu podoba Narodowy Program Poprawy Bezpieczeństwa na Drogach ministra Nowaka? To skuteczny sposób na walkę z piractwem, czy kolejny absurd?

Na pewno walka z piractwem to słuszny postulat. Ale ten program to żadna walka z piractwem tylko przedsięwzięcie propagandowo – fiskalne. Fiskalne, ponieważ - jak wiemy - Platforma doprowadziła do długu fiskalnego, który zagraża polskiej gospodarce i nie może z nim walczyć inaczej niż tworząc różne nadzwyczajne programy. Gorzej, że nie może także walczyć z obecnym kryzysem ponieważ jest tak ograniczona koniecznością zmniejszania deficytu. Polityka fiskalna Rostowskiego jest zabójcza, a fotoradary to jej element. Obok jest oczywiście kwestia propagandowa. Minister Nowak jest przyzwyczajony do prowadzenia polityki PR-owskiej, bo właściwie tym tylko się zajmuje. Dodatkowo, gdy przypomni się wypowiedź Donalda Tuska sprzed 6-ciu lat , to ona jest po prostu druzgocąca. On się przecież dokładnie z takiego stawiania fotoradarów wyśmiewał! Ta hipokryzja Platformy jest oburzająca! A z piratami na drogach walczyć trzeba, ale inteligentnie i z głową.

 

Wielu komentatorów dostrzega w działaniach rządu przygotowania do przyspieszenia wejścia Polski do strefy euro. Jak pana zdaniem Polska powinna się zachowywać w tej kwestii? Bo przecież to fakt, że byliśmy poza tą strefą pozwolił nam na jakie takie przetrwanie pierwszej fali kryzysu. Z drugiej strony mamy zobowiązania wobec UE. Więc co robić? Odwlekać decyzję? Przyspieszać? Kategorycznie odmówić przyjęcia wspólnej waluty?

Jeśli chodzi o euro – na pewno nie należy się spieszyć. To powinna być perspektywa daleka, jeśli w ogóle. Zresztą nie jestem tu osamotniony. Nawet doradca pana prezydenta prof. Osiatyński, czy były wiceminister finansów w resorcie Balcerowicza – Stefan Kawalec i wielu innych specjalistów twierdzi, że nie ma żadnych powodów żeby w tej chwili wchodzić do strefy euro – z przesłanek czysto ekonomicznych. Euro to pomysł polityczny, a nie ekonomiczny. Ekonomicznie jest nieracjonalny. Bo żeby móc wprowadzić jedną walutę to muszą być spełnione pewne makroekonomiczne wymagania. W Europie można to robić jedynie w sposób sztuczny, administracyjnie. Np. wprowadzając ten wspólny nadzór bankowy. Ale już nie zrówna się np. cykli koniunkturalnych, które są w różnych krajach, w różnych gospodarkach odmienne. Nasz poziom konkurencyjności jest absolutnie za słaby, żeby można było wchodzić bez szkody do strefy euro. Struktura naszego dochodu narodowego, gdzie produkcja przemysłowa to jest tylko 15 proc., też nas stawia w bardzo złej sytuacji przy euro. Bardzo istotną kwestią jest też szok cenowy. Przy wprowadzaniu nowej waluty ceny się zawyża. I szok cenowy dla gospodarstwa domowego jest bardzo duży. Odczuli to bardzo boleśnie np. Słowacy.

 

Więc jaka powinna być teraz strategia Polski? Odwlekanie momentu wejścia do strefy euro?

Oczywiście, że tak. Ostrożność, ostrożność i przedstawianie tych argumentów! Jeżeli będziemy mieli odpowiedni poziom konkurencyjności, to możemy wchodzić. Nie zapominajmy o jeszcze jednym aspekcie. Wejście do strefy euro, to jest konieczność wpłacania na fundusz stabilizacyjny. A to byłoby ok. 1/3 tego, co otrzymujemy w tej chwili z Europy. Tyle musielibyśmy wpłacać, by wspomagać gospodarki, które padają, albo już padły: Grecję, Portugalię, Hiszpanię. Dlatego decydowanie o wejściu teraz do strefy euro byłoby całkowicie nieodpowiedzialne. Rozumiem, że z punktu widzenia rządzącej partii, z puntu widzenia propagandy proeuropejskiej to jest forsowane, natomiast żadnych racjonalnych powodów do tego nie ma.

Rozmawiała Anna Sarzyńska

 

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.