CZTERY PYTANIA do Marka Nowakowskiego. "Sprawa nagrody im. Włodka to efekt nierozliczenia - także moralnego - komunistycznego systemu"

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: Zbulwersowała pana informacja o tym, że Państwowy Instytut Książki chce przyznać nagrodę im. Adama Włodka, konfidenta UB?

Marek Nowakowski: To jest chłam rodem z PRL-u, który ciągle spływa do naszej rzeczywistości. To zaczęło się już dawno – pamięta pan, jak robiono z PRL-u pewną modę interpretacyjną w stylu „wesoły barak” – organizowano liczne wystawy, pokazywano kubki na łańcuchach, widelce w barze mlecznym, saturatory, wnętrza domów… W tej wizji ludzie, choć mieli swoje małe problemy, to byli weseli, a świat nie taki zły. Swoje do tej wizji dołożył swoimi filmami Bareja, którego filmy stały się jedyną interpretacją PRL-u. To obraz zupełnie bezideowy i zatruty materializacją i codziennością. Włodek – jak dobrze pamiętam z jego lektur, bo nie miałem okazji go poznać – był ideowym komunistą. To jedna z osobistości po stronie literatów mocno zaangażowanych w budowę komunizmu.

 

Czym może grozić taka interpretacja PRL-u i ówczesnych funkcjonariuszy reżimu?

Ta sztuczna kreacja zostaje przeniesiona do teraz. To efekt tego, co się dzieje w Polsce od lat – PRL nie został potraktowany i oceniony zasadniczo, merytorycznie, również jego ludzie – nie mówię tu o linczu – nie zostali postawieni pod pręgierzem opinii publicznej, nie oceniono jednoznacznie pewnych postaw i zachowań. Mówię tutaj o aktywie PRL-u, o tych prominentnych działaczach w różnych dziedzinach – od kultury zaczynając, na bezpiece kończąc. To wszystko przez lata ulegało i ulega zatarciu, nowe pokolenia mało co wiedzą o tych czasach i są obojętne na tę daleką i mroczną dla nich przeszłość. To zatarcie powoduje relatywizację tamtych czasów – nie było dobra, nie było zła, wszystko jest zależne od okoliczności i intencji. Tego typu dyrdymały co jakiś czas wracają. Słuchałem ostatnio audycji o jakiejś książce opowiadającej losy rodziny w PRL. Nawet prowadząca była zaskoczona, że PRL w tej lekturze jest odpolityczniony, jakaś abstrakcja. Ludzie opisują rok 1980 – karnawał „Solidarności”, niebywała atmosfera w społeczeństwie, a u nich w opisie tej rodziny nie ma nic z tego; żyją w świecie małych trudności, ale tak nie było! Nawet ludzie całkowicie odpolitycznieni przez tę rzeczywistość nie byli obojętni, coś tam do nich dochodziło, jakoś podnosili głowy, a jeśli nawet nie podnosili – to nasłuchiwali.

Poza tym - co chyba najbardziej istotne - w III Rzeczpospolitą wpuszczono strumień zatrutego PRL-u w postaci różnych ludzi, biznesmenów tamtego czasu czy działaczy partyjnych – wszystkich ich nobilitując i wprowadzając do życia politycznego. Z dnia na dzień stali się szanowanymi i cenionymi partnerami w dyskusji. Niech pan zwróci uwagę, jak ludzie z tej młodszej generacji komunistycznej czują się pewnie w demokracji III RP, grają rolę autorytetów. Był pewien okres, że siedzieli w ciszy – a później wypłynęli i zadomowili się w nowej rzeczywistości.

 

Czy to zatarcie historii, o którym pan mówi, odbija się w jakiś sposób na młodym pokoleniu, na artystach?

To jest choroba, która postępuje i która uczyniła wielkie spustoszenie. Młodzi i aspirujący artyści – choć nie chcę rzecz jasna uogólniać – są niewyobrażalnie puści wewnętrznie. Ich świat jest efektem tej ahistorycznej refleksji, która daje w sztuce i literaturze obraz zupełnie odrealnionego życia. Młodzi penetrują nowomowę, która się wdarła do naszego języka – skróty internetowe, angielszczyznę – i pławią się w tym języku, w życiu codziennym, a nie stawiają pytań: dlaczego tak jest? Co było wcześniej? Chociaż nie ze wszystkimi się tak dzieje; jestem w trakcie powieści Doroty Masłowskiej i to jest bardzo ciekawa językowo pozycja – ona przez ten język pokazuje odmóżdżenie swoich bohaterek, które żyją w świecie jogi, kosmetyków i sesji terapeutycznych – to cenna refleksja i smutny obraz odmóżdżonej generacji, manekinów, poruszanych kukiełek. Pozwala to postawić pytanie, że czegoś zabrakło w tym świecie: może wartości, może wiedzy o przeszłości, czy choćby podstawowego Dekalogu, który towarzyszył, w mniejszym czy większym stopniu, wszystkim pokoleniom, nawet tym, którym nie po drodze było z chrześcijaństwem.

 

Widzi pan sens w walce z takimi pomysłami jak ten dotyczący nagrody im. Włodka?

W tym ustabilizowanym, a przy tym nieszczerym układzie życia publicznego wiele protestów to jak rzucanie grochem o ścianę. Ten pomysł jest kabaretowy, a przy tym świetnie wpisuje się w kampanię, która ma odmóżdżyć nowe pokolenie i zatrzeć przeszłość. Jedyną bronią na takie pomysły jest ich ośmieszenie. Nie występujmy przeciw temu z rynsztunkiem argumentów merytorycznych, z kipiącymi z oburzenia głowami i rozdzieranymi szatami. Po prostu to ośmieszmy jakąś dobrą kpiną.

 

Dziękuję za rozmowę.

not. maf

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.