wPolityce.pl: mija 7. rocznica zaprzysiężenia Lecha Kaczyńskiego na Prezydenta RP. Jaka nauka płynie dla nas dziś ze zwycięstwa wyborczego w 2005 roku?
Prof. Andrzej Zybertowicz: Ze zwycięstwa śp. Lecha Kaczyńskiego płynie nauka wynikająca właściwie z całej transformacji ustrojowej. Ale wiedza o złych cechach systemu III RP, która po wyborach 2005 r. zaczęła szybko przyrastać, jeszcze bardziej się odsłoniła po katastrofie smoleńskiej. Demokracja jest polem gry, w której ci, którzy nie pamiętają, że stale trzeba się organizować i re-organizować, budować sojusze i brać pod uwagę to, że konkurencja może działać nie fair, przegrywają. W 2005 roku wielu z nas – sympatyków projektu silnej Polski i sprawnego państwa, miało wrażenie, że zadziałała demokracja i teraz korzystając z jej możliwości będzie można Polskę zwyczajnie reformować. Tak to czuliśmy, chociaż wielu z nas było świadomych, że w procesie transformacji nadmierną rolę odgrywały środowiska tajnych służb i powiązane z nimi grupy biznesowe. Ostatnie siedem lat to czas umacniania wpływów głównie tych środowisk, które w pierwszej kolejności zyskały na transformacji. By zablokować proces reform, proces odsłaniania patologii systemu i ożywienia obywatelskiego, najpierw z powodzeniem skłócono Polaków, a potem doprowadzono do degradacji największe media, skutecznie pozbawiając wielu obywateli wiedzy oraz forum do porozumiewania się. Do dziś wielu moich rodaków ma kłopoty z wyciągnięciem wniosków z tej sytuacji.
Jakie to wnioski?
Polska jest żerowiskiem rozmaitych grup interesów wewnętrznych i zewnętrznych, zasoby publiczne są drenowane, a instytucje państwa mające chronić dobro wspólne, działają tylko okazjonalnie. Każdy teoretyk demokracji zachodniej powie, że jednym z zasobów publicznych są media, które informują społeczeństwo o stanie państwa. Dostarczanie prawdziwych informacji i wiarygodnych interpretacji, to dostarczanie jednego z podstawowych dóbr publicznych. W walce z prezydentem Kaczyńskim posunięto się tak daleko, że ten zasób został zdegradowany. Liczne media coraz bezwstydniej uprawiają to, co w ostatnim numerze „Gazety Polskiej” określiłem jako przemysł nagonkowo-przykrywkowy. Przykrywają ułomności systemu i organizują nagonki na tych, którzy próbują odsłaniać patologie i system reformować. Kiedyś to były nagonki na Lecha Kaczyńskiego, na IPN, na CBA, a ostatnio znów na „agenta Tomka”. I, oczywiście, cały czas trwa nagonka na Jarosława Kaczyńskiego i na Prawo i Sprawiedliwość.
Co z tej obserwacji powinno dla nas wynikać?
Siedem lat od wygranej Lecha Kaczyńskiego to pora, by zrozumieć faktyczne reguły gry w państwo, kulturę, gospodarkę w obecnej Polsce. Demokracja działa jedynie cząstkowo i jest tylko jednym z wymiarów tej gry. Nie mniej ważne elementy to manipulacja, oszustwo, dzielenie, rządzenie wbrew racjonalnym interesom kraju. Na niejasnych zasadach zawierane są sojusze z obcymi państwami i międzynarodowymi grupami biznesowymi. To nie łatwe, ale bardzo uważnie trzeba odróżniać tych, którzy się tylko w szumie informacyjnym zagubili (ale w zasadzie są po stronie demokracji) od tych, którzy sprowadzili się do roli funkcjonariuszy coraz bardziej Bolkowatego – tj. opartego na zakłamaniu i zastraszeniu - systemu.
Jakich kompromisów nie można w tej rzeczywistości zawierać? Jak w takiej rzeczywistości Polacy mają się nie zagubić?
Na pytanie o kompromisy nie można odpowiedzieć z góry. Łatwiej powiedzieć, jak się nie zagubić. Istnieją pewne, stale dające poprawne odczyty busole, skonstruowane w dwóch źródłach naszej cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Pierwszym z tych źródeł jest religia judeochrześcijańska, która nakazuje miłość i wychodzenie ku innym ludziom z próbami przezwyciężania swoich słabości i wspólnego wytwarzania dobra. Tego, co naprawdę w życiu ważne i dobre nie można wytworzyć tylko samemu i tylko dla samego siebie. Drugie źródło tradycji to są zasady prawa rzymskiego. Już wtedy wypracowano pewne podstawowe standardy, które nadal stanowią efektywne miary orientacji w rzeczywistości społecznej. Jednym ze standardów jest zasada: wysłuchaj drugiej strony. Zanim wyrobisz sobie stanowisko po serii nagonkowych artykułów w „Gazecie Wyborczej” i TVN24 - zajrzyj np. na portale takie jak wPolityce.pl, Niezalezna.pl i do „Gazety Polskiej”. Dopiero potem wyrób sobie opinię. Drugą zasadą płynącą z prawa rzymskiego, jest zasada, że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie (czyli, że należy unikać konfliktu interesów). Jeśli chcesz zrozumieć, dlaczego śledztwo smoleńskie było od początku źle prowadzone, to wystarczy sobie tę regułę przypomnieć.
Co to da?
Spokojne stosowanie takich zasad umożliwi poradzenie sobie z szumem informacyjnym (częściowo świadomie tworzonym). Jeśli na terenie Rosji dochodzi o katastrofy to naturalne jest podejrzenie, że strona rosyjska mogła popełnić błędy. Eliminując w obecnym rozumowaniu sprawę możliwego zamachu, należy stwierdzić, że nawet podejrzenie popełnienia błędów czy zaniedbania przez Rosjan obowiązków powoduje, że nie można w ich rękach pozostawić kluczowych instrumentów śledztwa. Sięgnięcie w takiej sytuacji po międzynarodową pomoc to elementarz. Podobnie, nie było racjonalne, by minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller, odpowiedzialny za nadzór nad BOR, kierował rządową komisją mającą wyjaśnić przyczyny katastrofy.
Gdy połączymy przykazania z tradycji judeochrześcijańskiej z doświadczeniami prawa rzymskiego znajdziemy busole, dzięki którym w szumie informacyjnym możemy oddzielić ziarno od plew, prawdę od nieprawdy, zło od dobra.
Czy w Pana ocenie polski obóz niepodległościowy wyciągnął wnioski, o których Pan mówił?
Mam wrażenie, że w niedostatecznym stopniu. Obóz niepodległościowy ulega raczej postawom starotestamentowym, niż z ducha chrześcijańskim. Skłonności do pracy nad własnymi słabościami i wybaczania innym są nieduże. Jednym ze źródeł sukcesów SLD w pierwszej fazie transformacji, a ostatnio Platformy Obywatelskiej jest zdolność rozciągania skrzydeł i kooptacji ludzi z różnych środowisk, np. ściąganie do siebie popularnych (jak się okazało nieudaczników) jak Bartosz Arłukowicz i osób uwikłanych w wątpliwe przedsięwzięcia biznesowe jak Dariusz Rosati.
Gdy ja rozmawiam z ludźmi z obozu niepodległościowego – politykami czy dziennikarzami – i mówię, że jest jakaś osoba, która w pewnych obszarach ma podobne diagnozy do nas i zachęcam, by zaprosić ją na debatę czy rozpocząć współpracę, to często w reakcji uwypuklane jest to, co nas z tym człowiekiem różni. Nie szuka się tego, co łączy, tylko co nas dzieli. To błędny automatyzm myślowy, bez którego zwalczenia nie jesteśmy w stanie odbudować Polski. Wreszcie, nie umiemy posługiwać się wskazanymi wyżej standardami jako narzędziem analizy sytuacji. Wolimy krytykować personalnie pewne osoby, zamiast powiedzieć, że tu nie działa reguła wysłuchania drugiej strony, tam nie działa reguła unikania konfliktu interesów. Nasze nastawienia emocjonalne – wprawdzie normalne – zbyt często dominują nad nastawieniami analitycznymi. A bez nastawień analitycznych nie możemy być skutecznymi technologami zmiany społecznej.
Rozmawiał Stanisław Żaryn
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/147242-szesc-pytan-do-prof-zybertowicza-polska-jest-zerowiskiem-rozmaitych-grup-interesow-wewnetrznych-i-zewnetrznych