NASZ WYWIAD. Ksenia Kopystyńska o zakłamywaniu historii, manipulacjach i zwykłej ludzkiej podłości. "Myśmy tę historię po prostu zaniedbali"

Ksenia Kopystyńska w swojej pracowni      fot. arslibribookart.com
Ksenia Kopystyńska w swojej pracowni fot. arslibribookart.com

Ksenia Kopystyńska, działaczka pierwszej "Solidarności", która pracowała w Zarządzie NSZZ "S" Regionu Dolnego Śląska, internowana, potem aresztowana i zmuszona do emigracji, 5 lat temu wróciła do Polski. Wczoraj na swoim blogu, który prowadzi na Salonie 24 jako "długodystansowiec", w bardzo emocjonalny sposób odpowiedziała Piotrowi Piętakowi oraz Władysławowi Frasyniukowi, którzy próbowali zdyskredytować Jarosława Kaczyńskiego jako opozycjonistę.

Oskarżenia w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego sformułowane zostały z wyjątkową perfidią i w sposób oczywisty skierowane są do młodszego pokolenia, które nie brało udziału w działaniach opozycyjnych lat 80-ych i nie doświadczyło nader trudnej i skomplikowanej sytuacji stanu wojennego, oraz  jak sądzę, do celów bieżącej politycznej rozgrywki

- napisała Kopystyńska mając żal, że do tego chóru perfidnych ludzi dołączył również Władysław Frasyniuk, z którym współpracowała zarówno w czasie karnawału "Solidarności", jak i później, po wprowadzeniu stanu wojennego, podczas strajku w Pa-Wa-Gu. Nam mówi o motywach swojej reakcji na paszkwil Piotra Piętaka.


wPolityce.pl: - Pani była działaczką "Solidarności" Regionu Dolnego Śląska, czym Pani się zajmowała?

Ksenia Kopystyńska: - Tak, prowadziłam tam bibliotekę, w której zbierałam wszystkie możliwe publikacje, jakie powstawały w podziemiu - książki, biuletyny, pamflety - cokolwiek się ukazywało. Dostarczano mi bardzo dużo materiałów. Co więcej, jako młode dziewczę - jeszcze studentka - wpadłam na pomysł, ażeby stworzyć coś w rodzaju Biura Analiz Prasowych - na potrzeby Zarządu Regionu tłumaczyliśmy np. artykuły z prasy anglojęzycznej na język polski.


wPolityce.pl: - Dolny Śląsk to był wówczas jeden z najsilniejszych regionów "Solidarności" - nazwiska Frasyniuka, Bednarza, Piniora, Modzelewskiego i innych - znała cała Polska. Co się z Wami stało 13 grudnia i później?

- Samego aresztowania 13 grudnia uniknęłam, gdyż 2 tygodnie przed stanem wojennym przeprowadziłam się do nowego mieszkania. Nawet nie wiedziałam, że wprowadzono stan wojenny - dopiero rano obudził mnie łomot do drzwi - to była kobieta, od której poprzednio wynajmowałam mieszkanie jako studentka, a która przybiegła do mnie krzycząc:

Pani ucieka, bo rano po panią byli.

To wówczas dowiedziałam się, że jest stan wojenny.

Poszłam natychmiast na Mazowiecką do Zarządu, żeby zobaczyć, co się stało. Udało mi się jakimś cudem wślizgnąć do środka. Zobaczyłam tam porozbijane wszystkie meble, pokoje, zniszczoną całą moją bibliotekę. Stamtąd jeden ze współpracowników, który też się tam znalazł, na siłę mnie wyciągnął, mówiąc, żeby uciekać, bo jest niebezpiecznie.

Nie wiedziałam co robić. Pojechałam wtedy do Pa-Fa-Wagu, myśląc, że w tym większym zakładzie pracy, reszta z nas, co ocalała, powinna się tam znaleźć. I rzeczywiście, nie pomyliłam się - tam spotkałam Joannę Szlachtę i inne dziewczyny z Regionu, oczywiście ocalałego z łapanki w pociągu Frasyniuka, któremu pomogli kolejarze, była też Barbara Labuda, byli też Piotr Bednarz i Józef Pinior.

Przed samym momentem pacyfikacji zapadła decyzja, że ci czołowi przywódcy, a więc Frasyniuk, Pinior, Bednarz, Labuda i ktoś jeszcze, że będą uciekać. Przed samą ucieczką przyszedł do mnie Pinior z kartonami ważnych dokumentów związkowych i mówi mi:

Ksenia zniszcz to.

Siedziałam w takiej hali śniadaniowej z dużymi palnikami i wyciągałam te dokumenty i paliłam je. W trakcie tego palenia przyszli do mnie robotnicy i mówią:

Ksenia schodź, bo już wchodzą do hali i jest niebezpiecznie.

Tam nas było tylko parę kobiet - dwie czy trzy. Oni się pięknie zachowali, bo wciągnęli nas w środek między siebie - ZOMO szło, oni wyglądali, jakby byli jakoś czymś strasznie naładowani. Zaczęli tłuc tymi pałami w tarcze i tylko słyszałam tych robotników krzyczących:

Do środka! Kobiety do środka, bo będą bić!.

Oni się jednak, na wyraźny rozkaz dowódcy zatrzymali tuż przed nami i potem zaczęli nas wyciągać, po kolei, kobiety pierwsze. Zamknęli nas w dużej sali i znów robotnicy pięknie się zachowali. Tam, nas z Regionu były chyba trzy dziewczyny, jedyne osoby, które zostały z Zarządu Regionu, którzy się nie ewakuowali i oni kazali tym robotnikom zdradzić, wskazać, kto jest z Zarządu Regionu. Nikt nie wskazał. Myśmy zjadły nasze dokumenty i z robotnikami nas zawieźli na "Kleczki" - do tego słynnego, olbrzymiego więzienia. Tam, jako że miałam w dowodzie wbitą pieczątkę zakładu pracy - a byłam pracownikiem Zarządu Regionu - to od razu zostałam odstawiona na bok i dlatego widziałam tę całą sytuację, którą opisałam na blogu.

To był taki bardzo długi korytarz olbrzymiego poniemieckiego więzienia, na nim stoliczki, jeden przy drugim i cała masa ubeków. Oni brali tych robotników z podwórka więziennego, sadzali i wymuszali na nich podpisanie lojalek. Od razu zorientowałam się o co chodzi i postanowiłam przekazać informację - pod pretekstem pójścia do toalety - tym na podwórku, żeby nie byli zaskoczeni, żeby wiedzieli, żeby nie dali się złamać przez zaskoczenie. Dobrze się złożyło, bo toaleta miała okna na ten podwórzec więzienny. Na papierze toaletowym napisałam:

Chłopaki nie dajcie się, oni chcą wymusić lojalkę, to nie jest nic ważnego, nie podpisujcie

i w pieniążek zawinęłam ten papier i im wyrzuciłam. I gdy krzyknęłam z tej toalety, oni mnie zobaczyli i paluszki w górę, jak to wtedy... I

Ksenia, Ksenia, trzymaj się!

Część z nich, jak ich brano podpisała, ale za dużo nie podpisywało tych lojalek. Na koniec zostało nas tylko paru. I pamiętam ten moment - wprowadzono do mego pokoiku z drzwiami na ten korytarz takiego starego robotnika, mistrza, widać było - tej dawnej klasy, z tymi rękami posmarowanymi smarem, w tych roboczych butach. I on tak siedział, nic się nie odzywał, tylko wyciągnął z kieszeni owinięty w gazetę chleb ze smalcem. I po chwili wprowadzili tam młodego chłopaka, który jak się zorientowałam, był takim czeladnikiem tego mistrza, uczył się od niego. I ten mistrz go pochwalił, powiedział, że zachował się tak, jak powinien zachować się robotnik - że nie podpisał i nie zdradził. A do tego ubeka, który przyprowadził tego młodego chłopca, powiedział tak zupełnie spokojnie, trzymając ten chleb ze smalcem:

Synek, gdybyś ty był mój, to bym cię zabił.

Stamtąd zostałyśmy przewiezione do Gołdapi. Ja byłam w ciąży i m.in. dzięki interwencjom i naciskom Czerwonego Krzyża zostałam po paru miesiącach wypuszczona. Po drodze z Gołdapi jeszcze próbowano mnie zgwałcić w tym lesie, bo mnie tak, kobietę, tam puszczono samą, może też celowo. Ale wróciłam do Wrocławia i co potem się działo to już inna historia.


wPolityce.pl: - W 87 roku została pani zmuszona do emigracji - dlaczego?

- To była sytuacja, o której mówię pierwszy raz - wtedy to było bardzo poważne, ja nie chciałam narażać rodziny, ani robić z tego wielkiego halo. Pracowałam wówczas jako asystent u prof. Czernera w Muzeum Architektury we Wrocławiu. Organizowaliśmy dużo wystaw z udziałem gości międzynarodowych. Jak były wystawy z udziałem amerykańskich twórców, to przyjeżdżał tam amerykański konsul. Ze strony komórek Kornela Morawieckiego dostałam prośbę o nawiązanie z nim kontaktu, co zrobiłam i przekazywałam mu pliki informacji, które zostawiałam mu w męskiej toalecie, za rezerwuarem. To trwało dobrych kilka miesięcy. Ale jednego dnia, podczas otwarcia wystawy Madejskiego - naczelnego architekta Chicago - już z samego rana było SB, wszystko było otoczone, w tym moje biuro. Ja nie mogłam wejść do tej toalety, żeby zostawić mu tę informację. Czekałam do wieczora  i cała ta nerwowa sytuacja - miałam takie futerko zarzucone na siebie, którym zasłaniałam ten plik informacji dla tego konsula. I kiedy mu podawałam te informacje, wszystko to wypadło na podłogę - wszystkie te małe notki. SB i tak wiedziało co ja tam robię, chodziło o to, by mnie złapać za rękę. Widziałam, jak się do mnie zbliżają, choć wiedziałam, że przy konsulu mnie nie aresztują. On się pięknie zachował, bo ja od razu na te dokumenty rzuciłam to swoje futerko - on to podniósł i wziął ze sobą. Ale wiedziałam, że dla mnie to był juz koniec.

Wiedziałam, co to oznacza, siedziałam w więzieniu, widziałam, jak to wygląda, ja nie chciałam pójść za szpiegostwo.


wPolityce.pl: - I dlatego zgodziła się pani na emigrację. Po 20 latach, w 2007 r. wraca pani do kraju i tak, jak pani napisała na blogu, przeżyła pani szok widząc jak historia tamtych dni jest zakłamywana, przez takich jak Piotr Piętak. Dlaczego tak się dzieje?

- Muszę powiedzieć, że będąc tą młodą dziewczyną, studentką nie robiłam różnicy między tymi podziałami i ugrupowaniami - czy to lewicowymi, centrowymi czy prawicowymi. Choć serce miałam po prawej stronie, to pomagałam wszystkim, bo uważałam, że mieliśmy cel nadrzędny - że trzeba walczyć z komuną. Ale powiem panu jedną rzecz - w 87 roku, tuż przed wyjazdem, dostałam od bliskiego współpracownika Kornela Morawieckiego, którego w jakimś tam czasie ukrywałam, polecenie, żeby się skontaktować z Frasyniukiem i powiedzieć mu, że zbliża się to, co - wtedy nie nazywaliśmy jeszcze tego okrągłym stołem - ale to, do czego komuniści zmierzają i żeby ostrzec o tym Frasyniuka. A z Frasyniukiem i Labudą mieszkaliśmy niedaleko siebie, na Kwiskiej - byliśmy sąsiadami.

Ja idę do Władka, wychodzimy na ulicę, bo w domu się nie rozmawiało i mówię mu:

Słuchaj, jest taka sytuacja, oni to przygotowują, mam to od Kornela, nie idź na to.

Niektórzy tę historię podważali, jak Leski na Salonie, że to niemożliwe, żebyśmy to w 87 wiedzieli. Proszę pana, myśmy to dużo wcześniej wiedzieli, bo oni to przygotowywali dużo wcześniej. I pamiętam jak dziś, że Frasyniuk kładzie rękę na sercu i mówi:

Kseńka, ja się pod tym kurestwem nigdy nie podpiszę...

No i potem doszło do okrągłego stołu. To było w jakiś sposób sterowane przez komunistów, siły reżimowe a my naiwni, zostaliśmy w to wmanipulowani i wielu działaczy dało się zmanipulować, albo pracowali dużo wcześniej ze służbami. Z czasem zaczynam widzieć, jak podziemie było zinfiltrowane. Jak wróciłam do Polski to okazało się, że było tylko trzech moich przyjaciół, którzy na mnie nie donosili.


wPolityce.pl: - No właśnie, wczoraj na blogu Pani bardzo ostro odpowiedziała Piotrowi Piętakowi i poniekąd również Władysławowi Frasyniukowi. Napisała Pani, że jego "oskarżenia w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego sformułowane zostały z wyjątkową perfidią i w sposób oczywisty skierowane są do młodszego pokolenia, które nie brało udziału w działaniach opozycyjnych lat 80-ych i nie doświadczyło nader trudnej i skomplikowanej sytuacji stanu wojennego, oraz  jak sądzę, do celów bieżącej politycznej rozgrywki"...

- Tak, bo ktoś, kto przeżył tamte czasy i był w podziemiu, tak, jak pan Piętak mówi, że był - a był - takich argumentów by nie używał - to są argumenty zupełnie idiotyczne, osoby, która jakby nie zdaje sobie sprawy, jakie były realia tamtych czasów, w jaki perfidny sposób SB nami manipulowała, jak napuszczała jednych na drugich. To były naprawdę trudne sytuacje, jak zgarniali całą grupę ludzi, a potem jednego, czy dwóch z tej grupy wypuszczali. Automatycznie wszyscy z tej grupy myśleli, że on jest ubek, że podpisał. A często to było tak, żeby go właśnie skompromitować. A z drugiej strony myśmy nigdy nie mieli pewności, czy było tak, czy odwrotnie.

Ja z Jarosławem Kaczyńskim nie współpracowałam, nie znam go nawet, natomiast "realia", które opisał pan Piętak, były tak prymitywne, że trudno uwierzyć, że on rzeczywiście działał w podziemiu - a wiemy, że działał - żeby to, co pisał, napisał uczciwie. To była manipulacja.


wPolityce.pl: - Chce Pani powiedzieć, że ten wpis pana Piętaka wpisuje się w sekwencję procesu określanego jako "przemysł pogardy", a skierowanego w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego?

- Ale to się dzieje od dawna, przez cały czas. To jest już kolejny element, na tej zasadzie - im bardziej irracjonalne, głupie, kłamliwe oskarżenia się rzuci, to zawsze coś przylgnie. Zwłaszcza, że ludzie generalnie nie wiedzą jak było, nie czytają, nie znają historii tamtego czasu - te młode pokolenia, które zupełnie nic o tej historii nie wiedzą. To jest dokładnie na tej zasadzie, jak działa Palikot - im bardziej obrzydliwymi rzeczami kogoś obrzuci, to zawsze będzie grupa ludzi, która będzie w to wierzyła. To jest ta stara goebelsowska zasada - kłamstwo sto razy powtórzone staje się prawdą. I celem jest, żeby cokolwiek się przykleiło Kaczyńskiemu. Bo zawsze część ludzi w to uwierzy.

A wiedza o tamtym czasie, o stanie wojennym - i tutaj akurat muszę się zgodzić z panem Piętakiem - jest żadna. My nie mamy publikacji, takich solidnych, dokumentujących tamte czasy. I to jest też wina takich ludzi jak ja. Bo np. jak w Kanadzie dowiedziałam się, że powstaje Encyklopedia "Solidarności" - prośbę, żeby napisać o sobie - to pomyślałam sobie:

Boże, co oni, chcą ze mnie kombatanta robić, czy co? Robiłam, co robiłam, trzeba było, to trzeba było, a teraz ludzie dajcie mi spokój.

I mnie nie ma w Encyklopedii "Solidarności". I wielu z nas myślało w ten sposób - byliśmy wtedy młodzi i dla wielu z nas, patriotycznie wychowanych nie było innego moralnie wyboru. I potem też nie pchaliśmy się do polityki - naszym celem nie były stołki.

I teraz używa się historii, żeby nią manipulować ideologicznie - jaki był przekręt w 89 roku z okrągłym stołem - to już wiemy, to się stało. Być może już jest za późno, ale może też inni dadzą świadectwo i napiszą, chociaż wiem, że się boją, że nie chcą. Ja też miałam różne sytuacje, kiedy starałam się o pracę - wystarczyło wrzucić nazwisko do Internetu, wyszło - długodystansowiec, Kopystyńska, no niestety, nawet wtedy, kiedy byłam jedynym specjalistą, który mógł wykonać jakieś zadanie i były fundusze unijne, odesłano je z powrotem, a ja nie dostałam tej pracy. Jak to się mówi po angielsku - czuję "glass ceiling" - szklany sufit. Ludzie się boją, nie chcą mówić...


wPolityce.pl: - Czy dostrzega Pani tę manipulację w tym, że np. to już nie Anna Walentynowicz jest bohaterką Sierpnia 80 obok Aliny Pieńkowskiej, Gwiazdy, Wyszkowskiego a nagle symbolem Sierpnia stała się Henryka Krzywonos, a Walentynowicz została "wygumkowana"?

- Przyglądam się temu z bardzo dużym niesmakiem. Z Walentynowicz siedziałam w Gołdapi - bardzo wielu rzeczy, zakulisowych, od niej się dowiedziałam. Walentynowicz nie była wygodna od samego początku, dlatego, że ludzie bezkompromisowi nigdy nie są wygodni. Dlatego ona była tak tępiona. I wielu odetchnęło, kiedy zginęła. Ale jeszcze pozostali Gwiazdowie. Wszyscy, którzy stanęli w opozycji do okrągłego stołu, którzy nie dali się złamać, kupić, czy jakkolwiek to nazwiemy, zostali odsunięci. Nikogo - proszę zwrócić uwagę - żadnego z nazwisk, kogoś, kto nie przyłączył się do okrągłego stołu pan nie zobaczy w polityce, pan nie zobaczy nigdzie, na jakimś znaczącym stanowisku, wszyscy zostali odsunięci.

A z Krzywonos, ta manipulacja była tak ordynarna i chamska, że w pierwszym momencie byłam pewna, że ludzie tego nie "kupią". Ale widać, że "Śniadanie Mistrzów" się pokazuje i ona odgrywa rolę substytutu Walentynowicz. Dla mnie jest to żenujące, ale znowu wracamy do tego podstawowego tematu - myśmy tę historię zaniedbali w tym popularnym nurcie, przez te ostatnie dwadzieścia parę lat...


wPolityce.pl: - A Lech Wałęsa? Jak jego Pani dziś ocenia?

- Proszę Pana, niech mnie pan nie zmusza, żebym ja to komentowała...

CZYTAJ TEŻ: Ksenia Kopystyńska do Piotra Piętaka: "Osiągnął pan swoiste apogeum zacietrzewienia, cynizmu, prostactwa i manipulacji"

rozmawiał Krzysztof Karwowski

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.