Krasnodębski: pod rządami Tuska reaktywowały się znane postacie – arogancki polityk, półgłówkowaty dziennikarz oraz prowadzony przez niego leming. Nowe wcielenie PRL

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Grzegorz Jakubowski
fot. PAP/Grzegorz Jakubowski

Czy stan wojenny to dziś tylko historia i przyczynek do rocznicowych wspomnień? Dla wielu byłoby wygodniej przyjąć taki punkt widzenia. Ale prawda nie daje się nagiąć do życzeń.  Przeprowadzony 31 lat temu pucz generała Jaruzelskiego nadal odciska piętno na Polsce i Polakach.


CZYTAJ WIĘCEJ: Skoro Bronisław Komorowski twierdzi, że stan wojenny był „hańbą narodową”, to dlaczego na prezydenckie salony zaprosił autora tej „hańby”?

 

To z powodu stanu wojennego w Polsce nie powstała ani prawdziwa sfera publiczna, ani Polacy w swojej większości nie przekształcili się w prawdziwie demokratyczne społeczeństwo – w świadomych swoich praw, dobrze poinformowanych, dojrzałych obywateli

– zauważa w „Gazecie Polskiej Codziennie” socjolog, prof. Zdzisław Krasnodębski.

Ekipa Jaruzelskiego sięgnęła po jawną przemoc, bo tylko za pomocą puczu potrafiła okiełznać „Solidarność”. Pierwszą – jak przypomina profesor – od czasu konsolidacji komunistycznej władzy w Polsce masową organizację o demokratycznej strukturze. Tę rodzącą się demokrację – której sama opozycja, przed 1980 r. mocno zhierarchizowana i dzieląca się na kręgi wtajemniczenia, dopiero się uczyła -  reżim chciał zdusić w zarodku. I w ogromnej mierze tak się stało.

Solidarność musiała zejść do podziemia. Konspiracja co prawda wykluczała demokrację, ale walkę o władzę i wpływy w podziemiu – już nie. Spiskowanie miało swoją cenę

– zaznacza prof. Krasnodębski.

Tą ceną był – wymuszony przez stan wojenny i jego konsekwencje - sposób funkcjonowania wiodącej części opozycji.

Nikt też oczywiście nie wybierał reprezentantów „strony solidarnościowej” do negocjacji z władzą. Zresztą nie wszyscy ówcześni wolni Polacy wiedzieli, że demokratyczna Solidarność zamieniła się w „drużynę Lecha Wałęsy”. Doradcy Solidarności stali się jej przywódcami – już nie doradzali, lecz rządzili, i jeśli ktoś chciał się liczyć w nowej rzeczywistości, musiał płynąć z głównym nurtem przez nich wyznaczanym

– pisze w „GPC” prof. Krasnodębski.

Skutek był taki, jak podkreśla socjolog, że  Polacy przeszli do demokracji, mając z nią znikome doświadczenie.

Kapitalizmu nauczyli się na bazarach lub zostali do niego przyuczeni przez napływający kapitał zagraniczny, formalne reguły demokracji wprowadzono odgórnie bez większego trudu, ale w konsekwencji nie powstała ani prawdziwa sfera publiczna, ani Polacy w swojej większości nie przekształcili się w prawdziwie demokratyczne społeczeństwo – w świadomych swoich praw, dobrze poinformowanych, dojrzałych obywateli

– podkreśla Zdzisław Krasnodębski.

I dodaje:

Nic dziwnego, że tak szybko pod rządami Tuska reaktywował się wykształcony w PRL, lekko tylko zmodernizowany habitus, przekazany następnym pokoleniom. I pojawiły się też znajome postacie – arogancki polityk partii rządzącej, za nic nieodpowiadający, agresywny i prymitywny działacz Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej, półgłówkowaty dziennikarz prowadzący oraz prowadzony przez niego leming, nowe wcielenie obywatela PRL.

 

CZYTAJ TEŻ: "Bliżej" wokół stanu wojennego i postaci Lecha Wałęsy. Cenckiewicz: Nie wolno nam pytać i badać?! Halicki: Cały świat zazdrości nam takiego agenta!

JKUB/”GPC”

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych