Maciej Lasek: Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to był błąd pilota i to niejeden błąd, tylko cała seria błędów

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek kontynuuje tournee po mediach, w czasie którego broni raportu Millera, obwinia śp. załogę TU-154M i wyśmiewa głosy kwestionujące oficjalne ustalenia.

W radiu Zet odniósł się m.in. do informacji ujawnionych przez parlamentarny zespół Antoniego Macierewicza, iż tytuł ekspertyzy przygotowanej przez amerykańskich specjalistów dla komisji Jerzego Millera został zmanipulowany. Oryginalny tytuł „Miejsca wybuchów” zmieniono na „strefy pożarów”.

ML: - Nie pierwszy raz spotykam się z takimi zarzutami dotyczącymi konkretnych sformułowań w raporcie. Natomiast musimy pamiętać, że materiał, na który się powołuje pan poseł Macierewicz dotyczy miejsca zderzenia z  ziemią, czyli tego obszaru, na którym samolot, po zderzeniu z ziemią został, zapalił się, częściowo wypaliło się paliwo, które wybuchło, zapaliło się w ten czy w inny sposób na skutek destrukcji samolotu. I tego dotyczyła ta ekspertyza. I to była ekspertyza, która była znana komisji od samego początku, jak tylko została wykonana, przekazana została nam, pracowali na niej nasi specjaliści, którzy byli na miejscu wypadku również. I oni ocenili, na podstawie tej ekspertyzy tylko, czy ślady zabezpieczone na miejscu wypadku odpowiadają temu co zostało opracowane na podstawie zdjęć satelitarnych. Bo to o czym mówimy to jest ekspertyza wykonana na podstawie zdjęć satelitarnych miejsca zderzenia z ziemią, ile terenu zostało spalone poprzez wybuch, no wybuch paliwa, no nie możemy unikać tego słowa.

Monika Olejnik: Wybuch paliwa na ziemi.

ML: - Po destrukcji samolotu, po zderzeniu z ziemią.

Odnosząc się do wątpliwości odnośnie zderzenia z brzozą Lasek powtórzył, że były w nią wbite szczątki samolotu, a pod drzewem leżały elementy samolotu, które od niego odpadły po kolizji.

Zapytany, czy polscy specjaliści w pierwszych dniach po katastrofie pobierali próbki z powłoki samolotu, odpowiedział:

Nie, obserwowali, znaczy inaczej oglądali charakter przełomów, oglądali charakter niszczenia konstrukcji, oceniali charakter niszczenia konstrukcji po zderzeniu z ziemią oraz oceniali to jak ta ostatnia trajektoria lotu została odwzorowana na uszkodzeniach drzew, drzewostanu, który znajdował się przed lotniskiem w Smoleńsku.

(…)

Musimy pamiętać, że pierwszeństwo w badaniu miała komisja rosyjska na miejscu. Byliśmy dopuszczeni do tego badania, mieliśmy swojego akredytowanego, który zgodnie z aneksem 13, który był przyjęty do badania tego wypadku, miał prawo stawiać wnioski, dostępu do danych. Proszę zwrócić uwagę, że na miejscu byli również polscy prokuratorzy. I żeby prowadzić własne postępowanie też muszą stosować prawidłową, własną procedurę dowodową, bo w innym przypadku każdy dowód może być zakwestionowany.

Podważając doniesienia o wybuchach w tupolewie szef PKBWL powiedział:

Zapisy fly data recordera, czyli rejestratora parametrów lotu, zapis nadciśnienia w kabinie, przecież wybuch nie może nastąpić w ciągu jednej czwartej sekundy, mniej niż jednej czwartej sekundy, że ciśnienie wzrosło i spadło do poprzedniej wartości, zapis jest ciągły, elementy, które oglądali nasi koledzy, którzy byli na miejscu zdarzenia nie wskazują absolutnie na charakterystyczne cechy, które mogłyby temu towarzyszyć.

I wreszcie podsumował przyczyny katastrofy:

Przyczyną tej katastrofy były, niestety, bardzo proste błędy, ale mające swoje korzenie, czy genezę w latach poprzednich, w słabym zarządzaniu pułkiem. Popatrzmy na to inaczej, jeżeli ktoś kwestionuje nasz raport, to znaczy, że po stronie załogi nie popełniono żadnych błędów, wykonała perfekcyjne podejście do lądowania tylko ktoś zły podłożył i zdetonował bombę. Czyli cała profilaktyka, którą zaproponowaliśmy, która została rozszerzona nie tylko na 36 specjalny pułk lotnictwa transportowego, wtedy nie wiedzieliśmy, że będzie rozwiązany, ale na całe lotnictwo sił zbrojnych została oceniona, że jest prawidłowa, właściwa, i że celnie to wszystko ujęliśmy. Proszę zwrócić uwagę czy po stronie tak zwanej grupy wierzącej w zamach wypowiada się publicznie jakikolwiek pilot liniowy, przewożący stu, stu pięćdziesięciu pasażerów na co dzień, kilka razy dziennie, który powie nie, załoga samolotu TU 154 wykonała perfekcyjnie swoją pracę, tylko co innego było przyczyną tego wypadku.

Prowadząca rozmowę Monika Olejnik przypomniała, że wypowiadają się tacy piloci – emerytowani. Lasek na to:

No najczęściej widziałem wypowiedzi typu anonimowy pilot w stopniu majora, załóżmy.

Lasek manipuluje, bo jednym z głośniejszych obrońców załogi TU-154M jest wieloletni pilot PLL LOT, doskonale znający tupolewa, Janusz Więckowski, zawsze mówiący pod nazwiskiem.

Ciekawie wygląda opis wykluczania przez komisję Millera hipotezy zamachu:

Znaczy taka hipoteza nie była wykluczana. Proszę pamiętać, że na samym początku nie mieliśmy jeszcze dostępu, ani do kopii zapisu z rejestratora głosów w kabinie, jak i kopii rejestratora parametrów lotu. Koledzy byli na miejscu, wykonywali pomiary, badanie zresztą na samym początku, każde badanie, opiera się najpierw na kolekcjonowaniu jak największej ilości danych, bo wiemy, że te dane są, niektóre mają charakter ulotny, niektóre zacierają się w pamięci, jeżeli chodzi o przesłuchania, czy coś, co nie zostało sfotografowane, pomierzone za jakiś czas może mieć już mniejszą wartość, bo możemy mieć, znaczy być pod wpływem już różnych sugestii. I na takim etapie stawia się wiele hipotez, również hipotezę, że do wypadku doszłoby w sposób świadomego działania osób trzecich. Ale kolejne ekspertyzy, które prowadziliśmy, kolejne analizy przeprowadzone przez komisję no wykluczały tą hipotezę i ona została, myślę że otrzymanie z Instytutu Chemii i Radiometrii ostatniej ekspertyzy, czyli wyników badania tych elementów, które zostały przekazane, była takim można powiedzieć podsumowaniem, zamknięciem tego wątku, który zresztą na żadnym z etapów prowadzonego przez nas postępowania nie znajdywał potwierdzenia w żadnym dowodzie.

To ciekawe, bo ekspertyza Instytutu Chemii i Radiometrii wcale nie jest miarodajna – ani nie dotyczyła bowiem szczątków wraku, ani nie obejmowała szerokiego wachlarza materiałów wybuchowych, a instytut nie miał akredytacji do przeprowadzenia pełnych wiarygodnych badań. Pisaliśmy o tym m.in. TUTAJ.

Zapytany o obecność na wraku trotylu – stwierdzoną przez Naczelnego Prokuratora Wojskowego – odpowiada… specyficznie:

Ja myślę, że troszeczkę usłyszeliśmy to, co chcieliśmy usłyszeć, a nie poczekaliśmy na wyniki pracy ekspertów. Prokurator również powiedział, że to są urządzenia służące do badań przesiewowych, czyli do badań określających, który element byśmy mogli wykorzystać do dalszych prac, które miałyby na celu za pomocą uznanych, akredytowanych metod określania, czy były materiały wybuchowe, czy nie było materiałów wybuchowych, został wskazany. Ostatnio prowadziłem rozmowy zupełnie na inny temat, z panami profesorami, którzy opracowali nową technologię, która może być wykorzystana w spektrometrach. Byli w stanie zwiększyć czułość spektrometru o cztery rzędy. Dla mnie to jest już jakiś można powiedzieć kosmos, padło sformułowanie, że jesteśmy w stanie wykryć trotyl nawet na Księżycu.

Lasek kategorycznie odpowiada na pytanie o zasadność samej decyzji o starcie z Warszawy:

To nie był błąd decyzja o starcie. Oczywiście informacje o warunkach meteorologicznych, o warunkach atmosferycznych, które mogą panować na lotnisku w Smoleńsku były przekazane z opóźnieniem do załogi, w związku z tym planowanie lotu odbyło się z pewnymi, można powiedzieć, niedociągnięciami, ale to nic nie zmienia, ponieważ w samolocie była wystarczająca ilość paliwa na lot na wybrane lotnisko zapasowe, załoga dowiedziała się dużo wcześniej, jeszcze zanim rozpoczęła zniżanie do lądowania, jakie są warunki i było to przekazywane jej wielokrotnie, nie tylko przez kontrolera rosyjskiego, ale i przez kolegów pilotów z załogi samolotu JAK 40.

Ciekawie wyglądają dywagacje szefa PKBWL na temat odpowiedzialności rosyjskich kontrolerów:

Gdyby Rosjanie zamknęli lotnisko też byśmy się nie spotykali, ale z drugiej strony jak, znowu jak ktoś się wczytał w nasz raport, w tą część opisującą działania i również bardzo silną presję na kontrolerów w Smoleńsku, mamy, dla mnie jest pewnego rodzaju symetria w tym, w sensie presję sytuacyjną, nie osobową, kontrolerzy w Smoleńsku w pewnym momencie nie mogąc doczekać się decyzji ze strony swoich przełożonych, podjęli decyzję do stu metrów, bo na tyle pozwalają im przepisy. A poniżej stu metrów pilot i tak nie ma prawa zejść jeżeli nie zobaczy, nie nawiąże kontaktu z ziemią. Gdyby lotnisko było zamknięte, gdyby ktoś wykazał więcej asertywności po tamtej stronie, ale to byśmy mówili o być może, ale to ja już dywaguję, o świadomym rzucaniu kłód pod nogi jeżeli chodzi o taką... no, ja nie wyobrażam sobie dyskusji politycznej, która by później po czymś takim się toczyła.

Na koniec dobitnie stwierdza – winni piloci.

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to był błąd, absolutnie nie świadome działanie, tylko błąd pilota i to niejeden błąd, tylko cała seria błędów, bo wypadek nigdy nie wydarza się z powodu jednego błędu. Każdy błąd ma gdzieś swoją genezę. I te błędy, które zostały wtedy popełnione, 10 kwietnia w Smoleńsku, swoją genezę mogły mieć rok, dwa, trzy lata wcześniej, czy pięć, tak jak zresztą przedstawiliśmy w takiej bardzo dużej części - wyszkolenie załogi.

Maciej Lasek nie mówi nic nowego. Problem w tym, że wiele jego stwierdzeń nie wygląda już tak kategorycznie, jeśli zderzyć je z drugą stroną badającą katastrofę.

Antoni Macierewicz kilka tygodni temu opublikował w „Gazecie Polskiej” artykuł, w którym wyliczał kłamstwa szefa PKBWL zawarte w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Oto jeden z ważniejszych cytatów, który warto przytoczyć w kontekście rozmowy z radia Zet:

W całym Raporcie Millera nie ma ani słowa o jakichkolwiek (poza oglądem zewnętrznym) badaniach wraku samolotu ani o pobieraniu próbek do badań laboratoryjnych przez polskich ekspertów. Nie ma też raportu z tych badań w aneksach i przypisach ani też w materiałach opublikowanych we wrześniu 2011 r. Nie wspomina się też o tym w dokumencie sporządzonym przez Komisję Millera, a znanym pod nazwą „Uwagi RP do Raportu MAK” z grudnia 2010 r.

A przede wszystkim: w lutym 2011 r. dr inż. Maciej Lasek wraz z 12 innymi członkami komisji Millera wysłał list do ministra Cezarego Grabarczyka, w którym napisał m.in.: „...nagły i nieuzgodniony, zarówno z zespołem doradców, jak również ze stroną rosyjską wyjazd Pana Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac grupy polskich specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej dokończenie tych prac, w tym badania wraku samolotu Tu-154M”.

Płk Klich w swojej książce „Moja czarna skrzynka” stwierdza, że eksperci polscy nie przebadali wraku, i to ich obarcza odpowiedzialnością za niedopełnienie obowiązków. Klich tak odpowiada dziennikarzowi na pytania o badanie wraku: „Red.: Czy to znaczy, że Polacy w ogóle nie chodzili do wraku?

Klich: Jeśli chodzili, to niewiele z tego wynikało. W czerwcu zrobiłem odprawę w Moskwie, na której omawialiśmy wyniki pracy. Wierzbicki (mowa o szefie zespołu technicznego komisji Millera – przyp. aut.) przedstawił na niej tylko tyle, ile mu przekazali Rosjanie”.

znp, radiozet.pl, niezalezna.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.