W skład grupy dyżurnej BOR, która brała udział w rozpoznaniu pirotechnicznym Tu-154M przed wylotem do Smoleńska, wchodziło dwóch funkcjonariuszy, którzy nie powinni zostać do niej dopuszczeni - ustalił "Nasz Dziennik".
Według gazety chodzi o Krzysztofa D. i Sylwestra P., którzy nie spełniali rygorystycznych wymogów, aby móc pracować ze spektrometrem przy zabezpieczeniu tak ważnej wizyty. Funkcjonariusze BOR dokonujący rozpoznania pirotechnicznego przed wylotami ważnych delegacji powinni pracować w grupie dyżurnej co najmniej trzy lata, przejść specjalistyczne przeszkolenia i znać budowę tupolewa.
Rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz zapewniał niedawno, że samolot został dokładnie sprawdzony przez ekipę ze specjalistycznym sprzętem i psem, skontrolowano wszystkie przejścia i halę odlotów.
O kwalifikacje oficerów pyta też mec. Bartosz Kownacki. Prawnik podkreśla, że na podstawie protokołów z przesłuchań funkcjonariuszy BOR można odnieść wrażenie, że kontrola pirotechniczna Tu-154M nie była szczególnie wnikliwa.
Tak jakby przeszli się po tym samolocie z psem i wyszli. Jeżeli w takiej grupie znajdowały się osoby bądź nieuprawnione, bądź z jakichś względów niemogące wykonywać tych czynności, to jest sytuacja dowodząca, że BOR (co potwierdziła sama katastrofa) jest atrapą służby, a nie służbą, która rzeczywiście ochrania najważniejsze osoby w państwie
- mówi Kownacki.
Przypomnijmy, że szef BOR Marian Janicki już po katastrofie został awansowany do stopnia generała.
źródło: naszdziennik.pl/Wuj
fot. wikipedia
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/145188-czy-tu-154m-przed-wylotem-do-smolenska-byl-badany-przez-oficerow-bor-bez-uprawnien-czy-gen-janicki-to-takze-jakos-wytlumaczy