NASZ WYWIAD. Cezary Gmyz: "Cały czas przyglądam się sprawie trotylu we wraku tupolewa"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. facebook
fot. facebook

Nie można było tego artykułu pominąć w przeglądach prasy w europejskich mediach - mówi Cezary Gmyz, dziennikarz zwolniony z "Rzeczpospolitej" po publikacji nt. materiałów wybuchowych znalezionych we wraku TU-154M w Smoleńsku. Gmyz przyznaje, że jego artykuł mógł mieć wpływ na późniejsze publikacje o katastrofie w niemieckiej prasie.

 

wPolityce.pl: W mediach europejskich, szczególnie niemieckich, widać jakiś przełom w sprawie katastrofy smoleńskiej. Ostatni artykuł Gerharda Gnaucka w "Die Welt" to już nie tylko odtworzenie, jak dotychczas, oficjalnej wersji komisji Millera, ale wiele niestawianych dotąd pytań. O ewentualny zamach, czy też o współpracę podczas śledztwa rządów polskiego i rosyjskiego. Czy to jest, jak mówił w rozmowie z wPolityce.pl prof. Krasnodębski, pękająca bariera milczenia?

Cezary Gmyz: To jest zapewne tak, że kropla drąży skałę i wokół Smoleńska zebrało się zbyt dużo wątpliwości, wokół rzeczywistego przebiegu tej tragedii. Każda kolejna informacja zadaje właściwie kłam temu, co mówiły raport Millera i raport Anodiny. Te informacje zaczynają przeciekać przynajmniej do europejskiej opinii publicznej. Ja Gerharda Gnaucka znam i cenię, to jest człowiek, który w Polsce mieszka od wielu, wielu lat. Niejednokrotnie potrafił iść w poprzek niemieckiemu myśleniu o Polakach, bo on Polaków zna, lubi i ceni. A jednocześnie posiada zmysł krytycznej analizy, za który bardzo go cenię.

 

W niemieckich mediach w przeglądach prasy cytowane są zazwyczaj dwa polskie tytuły, to "Gazeta Wyborcza" i "Rzeczpospolita". Na "Gazetę Wyborczą" nie ma co liczyć, z "Rzeczpospolitą" nie wiadomo, jak będzie po twoim zwolnieniu. Jak zatem mamy oddziaływać, jak docierać do niemieckiej, czy też patrząc szerzej, europejskiej opinii publicznej z kwestiami, które Polaków niepokoją, nie tylko w sprawie katastrofy smoleńskiej?

Bardzo, bardzo ważne są osobiste kontakty. Dlatego, że reprezentantami polskich mediów w mediach niemieckich są osoby, które są kojarzone raczej z liberalnym myśleniem, mało konserwatywnym, bardziej lewicowym. Osobą bardzo często cytowaną w mediach niemieckich jest Adam Krzemiński z "Polityki", który kiedyś w mojej obecności powiedział o sobie, że jest częścią niemieckiej opinii publicznej. Polski dziennikarz! Te słowa mną wtedy wstrząsnęły. Jak polski dziennikarz mógł coś takiego sam o sobie powiedzieć? I te osobiste kontakty są o tyle ważne, że to pokolenie w mediach niemieckich, z którym się przyjaźni Adam Krzemiński zaczyna powoli odchodzić na emeryturę. W niemieckich mediach jest cała masa młodych dziennikarzy, których znam osobiście, z których poglądami czasami się nie zgadzam, ale są to bez wątpienia profesjonaliści, którzy sięgają troszeczkę dalej. To ludzie, którzy mają taką przewagę nad swoimi poprzednikami zajmującymi się Polską, że znają nasz język. Mam nadzieję, że właśnie to młode pokolenie dziennikarzy, które zyskuje coraz bardziej na znaczeniu, jest w stanie zmienić obraz Polski, czy chociaż spowodować, że on będzie bardziej zróżnicowany.

Przez pięć lat prowadziłem fundację, która współpracowała z niemieckimi mediami, poznałem wtedy wielu dziennikarzy niemieckojęzycznych, także z Austrii, Szwajcarii, którzy teraz działają na rzecz Polski. Czasami napiszą coś pozytywnego o Polsce. Warto uprawiać tego typu działalność, bo jest ona niesłychanie nierównomierna. Mamy w tej chwili bardzo niewielu korespondentów w Niemczech, a luki tej nie będą w stanie wypełnić, jak chciałby minister Sikorski, piszący blogi ambasadorowie. Zwłaszcza, że w Niemczech mamy do czynienia z sytuacją skandaliczną, bo od dłuższego czasu nie mamy tam ambasadora, który reprezentowałby nasze interesy. Tutaj trzeba pomyśleć o systemie promowania Polski, a nie tylko jednego poglądu politycznego. Mogłoby to być coś na wzór fundacji politycznych, które mają w Polsce swoje przedstawicielstwa i mają wpływ na opinię publiczną. Bardzo silna jest Fundacja Adenauera, która formalnie jest konserwatywna, ale reprezentuje przede wszystkim niemiecki punkt widzenia. Warto pomyśleć, w ramach takiej pracy u podstaw, o nawiązywaniu bliskich, przyjacielskich kontaktów. W Niemczech jest spora grupa dziennikarzy, która po przyjechaniu do Polski, wyzbyła się swoich uprzedzeń i ma bardziej zróżnicowany punkt widzenia na Polskę i sprawy polskie.

 

Artykuł Die Welt może być optymistyczną iskierką, jeśli chodzi o zróżnicowany przekaz z Polski do Europy Zachodniej. Wypada się też cieszyć, że refleksja dotarła do amerykańskiego kanału Discovery Channel. Jeden z odcinków programu miał mieć tytuł "Wykonując rozkazy", która wskazywała, że twórcy serii sugerowali się raportami MAK oraz komisji Millera. Program ukaże się jednak pod nazwą "Śmierć prezydenta". Z czego można wynikać taka zmiana?

Rozmawiałem ostatnio z pewnym człowiekiem ze Stanów Zjednoczonych, który powiedział, że na szczęście ta wersja z raportu MAK i Anodiny z wydzierającym się na pilotów pijanym generałem Błasikiem do opinii publicznej się nie przebiła. Jest jeszcze wobec tego szansa wpływania na media amerykańskie, które decydują przecież o kształcie światowej opinii publicznej i na odwrócenie tego przekazu. Problem polega na tym, że - niestety - organizacje polskie w Stanach Zjednoczonych są wewnętrznie skłócone i podzielone. Nie mamy silnego lobby politycznego, które mieć powinniśmy. Mają takie lobby Izraelczycy w postaci diaspory żydowskiej, mają Irlandczycy, Włosi czy Niemcy. My takiego lobby nie mamy i to też powinno zadaniem dla naszego ministerstwa spraw zagranicznych. Niestety, MSZ, który przejął od Senatu pomoc dla Polonii i finansowanie pewnych działań polonijnych, jest powodowany politycznie i są dotowane tylko te inicjatywy, które mogą przynieść głosy w największym okręgu wyborczym, czyli w Warszawie, bo tam trafiają głosy z konsulatów. Ci ludzie, działacze polonijni, którzy są posłuszni PO, są zasilani pieniędzmi i nie chodzi tutaj już wcale o sprawę Polski, tylko o interes partyjny.

 

Mówisz o systematycznej pracy dziennikarskiej, metodycznym działaniu u podstaw, które może przynieść owoce w postaci przyjaznych publikacji o Polsce za granicą. Na ile ty masz świadomość, że osobiście się do tego przyczyniłeś, poprzednimi publikacjami, ale przede wszystkim artykułem "Trotyl we wraku tupolewa" w Rzeczpospolitej?

Jest w tym pewnie jakaś zasługa tej publikacji i tego, że "Rzeczpospolita" się na nią zdecydowała. Absolutnie nie można jej było pominąć w przeglądach prasy w Europie. Śledziłem to i rzeczywiście europejska prasa relacjonowała ten artykuł. W różny sposób, niejednokrotnie podkreślając wyjątkowo stanowisko prokuratury. Natomiast fakt, że znaleziono tam - jak powiedział prokurator Seremet, łagodząc przekaz - cząsteczki, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych, to wywołało zainteresowanie. Bo to, co robi Putin, co robi Rosja, cieszy się o wiele większym zainteresowaniem mediów, niż to, co my robimy. Putin od dłuższego czasu ma dość złą prasę, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, ale coraz gorszą w Niemczech. I w momencie, kiedy padają pytania o Rosję, o tę katastrofę i czy Rosja byłaby skłonna dopuścić się takiej zbrodni, to ci ludzie muszą szukać odpowiedzi. Bo jeżeli by przyjąć, że Rosja w jakikolwiek sposób odpowiada za tę katastrofę, to wniosek jest jeden - bezpieczeństwo całej Europy jest zagrożone.

 

Czy planujesz w jakiś sposób kontynuowanie tematu materiałów wybuchowych w tupolewie?

Tak, cały czas się tej sprawie przyglądam. Dzisiaj wiem o niej znacznie więcej niż w chwili, kiedy pisałem ten artykuł, choć już wtedy sporo wiedziałem. Będę się oczywiście dziennikarsko tym zajmował, ale to nie jest tak, że ja chcę być dziennikarzem jednego tematu. Zawsze stosowałem duży płodozmian, skakałem z jednego tematu na drugi, często od siebie odległe. Od np. afery hazardowej po np. sprawy lokalne, które obrazowały złą pracę samorządów. I te rzeczy także pozostają w orbicie moich zainteresowań i nad nimi także będę pracował.

Rozmawiał Marcin Wikło

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych