"Zagrabienie" śladów katastrofy przez Rosjan nie ma wiele wspólnego z profesjonalnym śledztwem

Fot. raport dr. Grzegorza Szuladzińskiego
Fot. raport dr. Grzegorza Szuladzińskiego

Eksplozja, która odcięła skrzydło tupolewa jest hipotezą więcej prawdopodobną, niż teza o ucięciu płata przez brzozę – mówi w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” Ignacy Goliński, były członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

Ono (skrzydło samolotu Tu-154M – przyp. red.) składa się z podłużnych żeber i dźwigara chromolibdenowego lub ze stali o największej wytrzymałości i taka brzoza powinna być przez skrzydło ucięta jak siekierą

- mówi Goliński.

Jego zdaniem bardzo znaczący jest fakt, że Rosjanie tuż po katastrofie (zeznał to śp. Remigiusz Muś, technik z JAKa-40 jak i pilot tego samolotu Artur Wosztyl) gruntownie zbierali szczątki samolotu w jedno miejsce i dokumentowali je.

Sposób, w jaki Rosjanie "zagrabili" miejsce katastrofy, daje do myślenia

- dodaje.

Przypomina, że po katastrofie nad szkockim miastem Lockerby, nad którym rozpadł się w powietrzu Boeing 747 zebrano wszystkie, nawet najdrobniejsze części i dopiero wtedy odkryto, że przyczyną tragedii był zamach bombowy, bo znaleziono kluczowy fragment mierzący 2/4 cm.

Goliński zdecydowanie odrzuca tezę o drugowojennym pochodzeniu trotylu, który mógł zostać znaleziony na wraku tupolewa.

To jakaś bzdura. Skąd zatem znalazłyby się one na fotelach? Dodam tu, że na podstawie właśnie śladów materiałów wybuchowych można by ustalić - za pomocą pomiaru ich natężenia (po ustawieniu foteli, tak jak były zamontowane przed wypadkiem), miejsce ewentualnego wybuchu

- wyjaśnia ekspert.

Slaw/ ND

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych