Bronisław Wildstein o czystce w "Rzeczpospolitej": To pokazanie, jak mogą kończyć się działania, które dla naszego establishmentu są niewygodne

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Czystka w "Rzeczpospolitej" budzi jak najgorsze odczucia. Oznacza zwolnienie Cezarego Gmyza za de facto napisanie prawdy. Bo jeśli chodzi o to, że tezy artykułu "trotyl na wraku tupolewa" były nieco zbyt ostre, że wnioski były za daleko posunięte, to się zdarza. Ale za to nie odpowiada dziennikarz śledczy, który dostarczył nowych wiadomości, niezwykłych wiadomości. Przecież, przypominam, prokuratura jeszcze niedawno wykluczała, powtarzam: wykluczała obecność materiałów wybuchowych w tupolewie. W tej chwili de facto nie zdementowała rewelacji "Rzeczpospolitej", tylko stwierdziła, że "nie ma pewności" co do tego.

Zostawmy w tej chwili na boku zachowanie prokuratury, samo w sobie zadziwiające, bo sugerujące dementowanie, choć nie było to w rzeczywistości dementowanie. Ale to nie prokuratura jest w tej chwili naszym przedmiotem zainteresowania, tylko gazeta, która wyrzuca dziennikarza śledczego za to, że dostarczył rewelacyjnych informacji, które jednak w istotny sposób wpływają na nasz ogląd rzeczywistości i tego konkretnego problemu, nie pozwalają go do końca zmistyfikować. A taka gremialna czystka, którą przeprowadzają właściciele "Rzeczpospolitej", budzi jak najgorsze skojarzenia.

W Polsce, w sprawie smoleńskiej, wiele mediów, wielu dziennikarzy, z "Gazety Wyborczej", z TVN, prezentowało po prostu nieprawdę. Twierdzenia o czterokrotnym podchodzeniu do lądowania, o obecności gen. Błasika w kokpicie, o naciskach gen. Błasika, o naciskach Lecha Kaczyńskiego, o kłótni między gen. Błasikiem a pilotem Protasiukiem, można długo wymieniać. To wszystko było podawane jako odkrycia, a potem okazywało się kłamstwem, jaskrawą nieprawdą. W tym przypadku niczego takiego nie ma. A za tamte kłamstwa nikt nie odpowiedział.

Przerażającym aspektem tej całej sprawy jest to, że od razu po wystąpieniu prokuratury, która - powtórzę - udawała zdementowanie nie dementując, co podchwyciły media głównego nurtu - rozpoczęła się kampania szczucia. Brała w niej udział "Gazeta Wyborcza", inne media, można wymieniać nazwiska konkretnych, niesławnej pamięci dziennikarzy, i warto je zapamiętać. Dziennikarze, ale także politycy, domagali się dintojry, domagali się rozprawienia z tymi, którzy ujawnili niewygodną prawdę o Smoleńsku. Można dyskutować, czy to było za daleko posunięte we wnioskach, czy tekst był dobrze zredagowany, ale to po pierwsze nie jest sprawą dziennikarza śledczego, a po drugie, to są kwestie, które się wyjaśnia w toku, to są wątki, które się weryfikuje później, na pierwotną mapę wiedzy nanosi się kolejne poprawki, itd., itd.

Mamy do czynienia z próbą zastraszenia, z próbą zamknięcia ust, z próbą rozprawy z niewygodnymi dziennikarzami. To pokazanie, jak mogą kończyć się działania, które dla naszego establishmentu są niewygodne. To rzeczywiście nasuwa skojarzenia z PRL-em. A uczestniczący w tym dawni działacze opozycji nie widzą nawet, jak upodobnili się do tych, z którymi kiedyś walczyli.

Bronisław Wildstein

not. Skaj

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych