Czy ktoś zmusił do samobójstwa Remigiusza Musia? Prokuratura skrupulatnie bada taką hipotezę

fot. PAP
fot. PAP

Prokuratura za prawdopodobną przyczynę śmierci chorążego Remigiusza Musia uznaje saobójstwo pod presją. Kto wywierał nacisk na lotnika? W tym kierunku toczą się teraz najintensywniejsze działania śledczych - informuje "Fakt".

Jak napisał tabloid chociaż na ciele Remigiusza Musia nie znaleziono śladów przemocy i prokuratura za najbardziej prawdopodobną uznała hipotezę samobójstwa, śledczy biorą pod uwagę, że nawigator działał pod silną presją. Skrupulatnie sprawdzają, czy ktoś nie namówił go do desperackiego czynu. Jak dowiedział się Fakt, pod tym kątem analizowane są rozmowy telefoniczne zmarłego. Krok po kroku śledczy odtwarzają, z kim kontaktował się przed śmiercią i kto do niego dzwonił.

Na razie biegli sądowi nie znaleźli na ciele wojskowego śladów, które świadczyłyby o tym, że do jego śmierci przyczyniły się osoby trzecie.

Na podstawie badań sekcyjnych prokuratorzy badający okoliczności zgonu Musia jako najbardziej prawdopodobną przyczynę zgonu uznali samobójstwo. Ale teraz - jak czytamy w gazecie - kluczowe dla śledztwa jest ustalenie, czy Remigiusz Muś nie został do desperackiego kroku przez kogoś zmuszony lub też nie działał pod presją. Dlatego prokuratorzy szczegółowo sprawdzają ostatnie dni życia chorążego. Ustalają, z kim się spotykał i z kim rozmawiał.

Badane są bilingi rozmów telefonicznych, trwają przesłuchania osób, z którymi się kontaktował

– mówi Faktowi Dariusz Ślepokura z warszawskiej Prokuratury Okręgowej, która prowadzi śledztwo w tej sprawie.

Jak ustalił Fakt, chorąży Muś w dniu śmierci miał spotkać się z kolegami ze zlikwidowanego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego w restauracji jednego ze stołecznych centrów handlowych. Mimo wcześniejszego umówienia się, chorąży nie dotarł na to spotkanie. Wyszedł z domu o godz. 22, nie mówiąc żonie, dokąd się wybiera. Kobieta pół godziny później zeszła do piwnicy po zimowe buty. Tam znalazła męża powieszonego na linie żeglarskiej.

Chorąży Muś był jednym z kluczowych świadków w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Był technikiem pokładowym Jaka-40, który lądował w Smoleńsku przed prezydenckim tupolewem. W swoich zeznaniach mówił między innymi o tym, jak Rosjanie po katastrofie nie dbali o ciała ofiar, ale skupiali się na zbieraniu fragmentów tupolewa oraz że rosyjscy kontrolerzy wydali załodze tupolewa komendę zejścia do 50, a nie 100 m, co byłoby złamaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa.

ansa/Fakt

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych