Oto dylematy mainstreamowych dziennikarzy: jak rząd powinien dać odpór ludziom, którzy szukają prawdy o Smoleńsku

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce
Fot. wPolityce

W piątkowym "Poranku" TOK FM czołowi publicyści zachodzili w głowę, co zrobić z tym, że rząd nie radzi sobie z odpieraniem różnych smoleńskich teorii. My byśmy to nazwali po prostu silną potrzebą poznania prawdy, ale co my wiemy.

Państwo, urzędnicy, członkowie jakiejś instytucji od lotnictwa mają biegać za każdym razem, kiedy pada jakaś brednia, a pada dzień w dzień, a nawet siedem razy dziennie? Codziennie mamy mieć polemikę z „Gazetą Polską Codziennie” i kolejnymi kretynizmami? Co to w praktyce miałoby oznaczać? Państwo by się ośmieszało.

- martwi się Tomasz Lis.

Teraz państwo, które z determinacją widoczną na każdym kroku, niczym taran brnie do ujawnienia prawdy, wcale się nie ośmiesza. Państwo, które prowadzi dochodzenie bez oryginałów czarnych skrzynek czy bez możliwości porządnego zbadania wraku jest bardzo cool.

Pytanie w którym momencie stała, permanentna polemika z tymi bredniami, nie byłaby tylko nobilitacją tychże?

- ubolewa Tomasz Lis.

A my mamy pytanie: czy kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie bardzo ważny świadek katastrofy, który jako jedyny słyszał, co wieża mówiła do Tu-154 M, który widział, jak Rosjanie przenoszą części wraku i słyszał wybuchy, to wciąż są brednie? Czy może wreszcie kwiat polskiego dziennikarstwa mógłby dopuścić do swych światłych umysłów choćby cień podejrzenia, że może jednak nie wszystko już wiadomo, a sprawa wcale nie jest "arcyboleśnie prosta". Czy nie taka jest rola dziennikarza: wątpić i pytać? Jednak kwiat nie może dopuścić takiej ewentualności. Kwiat drży przed PiS-em.

Z drugiej strony mamy taką sytuację, że jedna strona, wyjątkowo konsekwentnie przedstawia swoją wersję wydarzeń. Gdybyśmy teraz przeprowadzili badania opinii publicznej, ile osób wierzy w zamach, to pewnie odsetek byłby większy niż w tych badaniach, gdzie odsetek wynosił ok. 21 procent – i tak szokująco dużo

- ubolewa Agata Nowakowska. I dodaje:

(…) Ja nie wiem kto miałby dawać odpór tym profesorom? Rząd? Rzecznik rządu? Raczej nie. Prokuratura wojskowa? Szczerze mówiąc, prokuratura mogłaby być aktywniejsza w tej sprawie. Mogłaby zabierać głos. Członkowie komisji millerowskiej nie mają takiego obowiązku z racji pełnienia tych funkcji. Ja widzę takie niebezpieczeństwo, że z jednej strony mamy zwarty front. Mamy profesora Biniendę, który nie chce pokazać swego modelu, nie chce rozmawiać z prokuraturą, ale jeździ od miasta do miasta i upowszechnia swoją teorię. Mamy innych profesorów, którzy wydają kategoryczne sądy na podstawie tego, co zobaczyli na zdjęciach. To jest dla mnie szokujące, ale to się sączy, gdzieś upowszechnia. I po drugiej stronie mamy pewnego rodzaju pustkę, nie ma żadnego odporu. To sprawia, że coraz więcej ludzi będzie myślało: „jest coś na rzeczy”.

To faktycznie straszne. Może dzięki społecznej presji, kiedyś, krok po kroku, uda się dotrzeć do prawdy. Nawet jeśli troszczący się o oficjalną wersję zdarzeń, która zupełnie nie trzyma się już kupy, czołowi dziennikarze III RP nie będą chcieli na to pozwolić.

TOK FM/KLO

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych