Dyrektor Polityczny MSZ: skoro trzeba było iść z Hitlerem, to dziś trzeba iść z demokratycznymi Niemcami, i razem z nimi "realizować agendę integracyjną"

PAP
PAP

W serwisie blogowym Ministerstwa Spraw Zagranicznych znaleźliśmy coś ciekawego: artykuł Jarosława Bratkiewicza zatytułowany "Bez Ribbentropa, ale z UE i Republiką Federalną", poświęcony głośnej dyskusji wokół książki Pawła Zychowicza "Pakt Ribbentrop-Beck".

CZYTAJ TAKŻE: Rybitzky arcytrafny: "Piotr Zychowicz ma rację!" Dlaczego Beck nie zawarł paktu z Halifaxem?!!!

Przypomnijmy: Zychowicz twierdzi, że w 1939 roku Polska mogła, i powinna była, pójść z Hitlerem. Jego zdaniem skończylibyśmy wówczas wojnę jako zwycięzcy, wbijając - tuż przed zwycięstwem aliantów - nóż w plecy III Rzeszy.
Bratkiewicz to nie byle kto: od 2007 roku jest Dyrektorem Politycznym MSZ. Oto jego oficjalny życiorys:

Urodzony 3 grudnia 1955 roku w Warszawie.

Po ukończeniu liceum ogólnokształcącego podjął w 1974 roku studia w Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO), na kierunku „stosunki międzynarodowe”, specjalizacja: „Azja Południowa”. Studia na MGIMO ukończył w 1980 roku z wyróżnieniem.

W 1980 roku podjął pracę w wydziale zagranicznym Federacji Socjalistycznych Związków Młodzieży Polskiej, skąd został usunięty po wprowadzeniu stanu wojennego, na początku 1982 roku.

Od 1982 roku pracował w Polskiej Akademii Nauk, w ostatnim okresie w Instytucie Studiów Politycznych. W 1986 roku uzyskał stopień doktora nauk politycznych, a w 1994 roku – doktora habilitowanego w zakresie nauki o polityce (w obu wypadkach na wydziale dziennikarstwa i nauk politycznych Uniwersytetu Warszawskiego).

W latach 80. działał w podziemiu solidarnościowym, m.in. pracował w podziemnym wydawnictwie „Krąg”.
W kwietniu 1991 roku został przyjęty do pracy w nowo utworzonym Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, kierowanym wówczas przez Lecha Kaczyńskiego.

[Faktycznie BBN kierował wówczas Jerzy Milewski - red.]

W sierpniu 1992 roku przeszedł do pracy MSZ, gdzie objął stanowisko wicedyrektora Departamentu Planowania i Analiz (następnie Departamentu Strategii i Planowania).

W latach 1996-2001 pełnił funkcję ambasadora RP na Łotwie.

Po powrocie z placówki ponownie objął w 2001 roku stanowisko wicedyrektora Departamentu Strategii i Planowania.

W 2003 roku mianowany został wicedyrektorem Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu oraz szefem Grupy Zadaniowej ds. Iraku.

W latach 2005-2006 pełnił funkcję dyrektora Departamentu Strategii i Planowania.

W grudniu 2007 roku, po objęciu przez Radosława Sikorskiego teki Ministra Spraw Zagranicznych, został mianowany dyrektorem Departamentu Wschodniego.

W listopadzie 2010 roku objął stanowisko Dyrektora Politycznego MSZ.

Od 2003 roku ma rangę ambasadora tytularnego.

Jest autorem szeregu książek o tematyce  politologicznej oraz teoriohistorycznej (m.in. Zapętlenia modernizacji – 2007 rok) oraz wielu artykułów naukowych, popularno-naukowych i publicystycznych.

Zainteresowania i pasje: historia, podróże (zwłaszcza do krajów pozaeuropejskich), muzyka G.F. Haendla i A. Skriabina, buldogi (angielskie i francuskie) oraz papugi ary, biegi długodystansowe, gotowanie (kuchnia azjatycka oraz rosyjska).

 

Dodajmy, że po objęciu funkcji ministra przez Annę Fotygę Jarosław Bratkiewicz został zdymisjonowany z funkcji dyrektora Departamentu Strategii i Planowania i był jedynie szeregowym pracownikiem Departamentu.

Co pisze Bratkiewicz o książce Zychowicza? Na początek stwierdza:

Na marginesie książki P. Zychowicza "Pakt Ribbentrop-Beck". Fatalne błędy, które przywiodły Polskę do klęski cywilizacyjnej, warto analizować i sporządzać alternatywne scenariusze historyczne. Ale jeszcze lepiej wyciągać odważne wnioski dla współczesności.

Bratkiewicz chwali:

W naukach społecznych, zwłaszcza zaś w historii, okrzyk eureka mają najczęściej prawo wydawać nieprofesjonaliści (co nie znaczy – ignoranci). Nie rewelacje faktograficzne, płody benedyktyńskiej pracy historyków i archeologów – np. odkrycie, że Ramzes któryś tam miał zeza rozbieżnego – popychają naprzód myśl historyczną, lecz odważne, nawet obrazoburcze reinterpretacje dziejów. A na taki ikonoklazm w historiografii zdolni są poważyć się szczególnie historycy z pasji, nie z przyuczenia. Historia bowiem, zwłaszcza ta, która przenika z gabinetu uczonego i biblioteki do życia społeczeństw i staje się kluczowym czynnikiem autoidentyfikacji społecznej, zanurzona jest głęboko w hermeneutyce. Która na użytek masowy wytwarza też stereotypy, klisze, utarte sądy i przesądy. Uświęcone nierzadko przez historyków, a także polityków „od historii”, jako prawda ostateczna.

Swego czasu siłą meteorytu tunguskiego wykazały się książki Wiktora Suworowa, historyka-amatora, który podważył obiegowy – nie tylko w historiografii sowieckiej – pogląd, iż w 1941 roku ZSRR cnotliwie sposobił się do obrony przed agresywną III Rzeszą. Charakter podobnej transgresji historiograficznej nosi książka Piotra Zychowicza Pakt Ribbentrop-Beck (Poznań 2012).

Autor Paktu… zmierzył się z inną szczerą prawdą (naukową), że wojna niemiecko-polska w 1939 roku była nieunikniona, bowiem Polska nie mogła nie wziąć na siebie szlachetnej („winkelriedowskiej”) roli pierwszej tamy przed zalewem hitleryzmu w Europie. Tamy zniesionej zbrojnie w cztery tygodnie, z katastrofalnymi konsekwencjami cywilizacyjnymi dla Polski i narodu polskiego. Zychowicz sugestywnie polemizuje z tymi, którzy twierdzą, iż nie można było inaczej, że Bóg, honor i ojczyzna, że niepodobna było wiązać się z kimkolwiek innym aniżeli ówczesne zachodnie demokracje.

Piotr Zychowicz akcentuje również, że konfliktu światowego, który rozpoczął się w 1939 roku w Polsce, nie da się zobrazować jako wojny dobra ze złem, utożsamianymi z jedną lub drugą stroną globalnej konfrontacji. Fundamentem doktrynalnym polityki międzynarodowej był naówczas tzw. realizm polityczny, w wydaniu obu mocarstw totalitarnych: stalinowskiego i hitlerowskiego, przybierający brutalną, darwinistyczną postać. Ale obecny także, w równie nieponętnej formie, w polityce demokracji Zachodu.

Dzieli się więc autor Paktu… szeregiem oczywistych konstatacji, których jednak nie zawadzi kolejny raz przywołać. Pisze tedy, że „idealizowanie własnej ojczyzny to piękna sprawa,  ale gdy posuwa się za daleko, może wywołać śmieszność” (s. 146). Zżyma się, że w sytuacjach krytycznych Polacy, „zamiast się ugiąć, odrzucają zdrowy rozsądek i pędzą z kosami na armaty” (s. 216). Ironizuje: „Cóż za dziecko było z Becka (…), skoro wierzył, że jeżeli staniemy na drodze niemieckim czołgom, a potem damy się wymordować, to cały świat otworzy usta z podziwu, a potem w nagrodę za tę piękną i honorową postawę ‘dopuści nas do stołu’ [zwycięskich aliantów].” (s. 228). Z aprobatą cytuje prof. Łojka: „W sytuacji europejskiej 1939 roku Rzeczpospolita Polska nie mogła już utrzymać się jako państwo całkowicie suwerenne i musiała się związać z jednym z sąsiadów w taki sposób, który doraźnie pozbawiłby ją części terytoriów i ograniczył znacznie jej niepodległość” (s. 231).

Święte słowa ! Kryształowy realizm ! Niepodobna się nie zgodzić !

I tu sedno: Dyrektor Polityczny MSZ wypomina Zychowiczowi - logicznie ze swojego punktu widzenia - że skoro tak, to dziś nie powinien współpracować z mediami opozycyjnymi:

Nasuwa się jednak pewna wątpliwość. Autor powyższych, nader prawdziwych stwierdzeń, na co dzień pisuje do „Uważam Rze”, periodyku, którego czołowe pióra, sąsiedzi redakcyjni Zychowicza, a zwłaszcza patronujący im politycy, coraz to dają dowód, że są zaprzysięgłymi epigonami polityki Becka. Gdzież, jak nie u nich, można znaleźć bardziej emfatyczną pochwałę patriotyzmu rytualnego i audialnego, bogoojczyźnianego krasomówstwa, przemarszów, wieców i mszy za ojczyznę. Jak rozumiem, połączonego z magiczną wiarą, że wysiłek modernizacyjny, banalny i bez tromtadracji, przed jakim nadal jeszcze stoi Polska, dokona się tak, jak żyto urasta w polu – sam z siebie. Co najwyżej, dziejowi przeniewiercy i krzywdziciele Polski wysupłają, pod srogim okiem PiSowskiej twardej dyplomacji, należny Polsce unijny haracz.

Któż bowiem jeśli nie autorzy „Uważam Rze” i politycy PiS kultywują polskie klęski, jakby liczyli – nie bez naiwnej dufności – że inni zrekompensują nam „krzywdy dziejów” ? Kto wilkiem patrzy na Unię Europejską, rad by ją przykrócić do miary sprzed półwiecza, gdy była głównie strefą wolnego handlu ? Bowiem UE to zagrożenie dla naszej suwerenności, dla postawy „podmiotowej” i „godnościowej”. A „nie możemy być wasalami”. I nie oddamy ani guzika.

Piotr Zychowicz piętnuje Becka, iż ten odrzucił opcję proniemiecką i postawił na ówczesne zachodnie demokracje. Te zaś przez 6 lat wojny dały benefis hipokryzji, mataczenia i zgoła zdrady, od „śmiesznej wojny” po Jałtę. I zgodziły się na oddanie Polski swojemu totalitarnemu sojusznikowi – stalinowskiemu Związkowi Radzieckiemu. Na tle sowieckiego totalitaryzmu III Rzesza wyglądała, zdaniem autora Paktu…, całkiem nobliwie i europejsko. (Swoją drogą, gen. Własow, gdy po wypuszczeniu z niemieckiego obozu jenieckiego znalazł się w Berlinie, poczuł się, po dwóch dziesięcioleciach życia w ZSRR, jakby trafił do świata praworządności i cnót obywatelskich). Zychowicz przeciwstawia marszałka Piłsudskiego ministrowi Beckowi: „Piłsudski znał i rozumiał potęgę Niemiec. Wolałby mieć je jako sprzymierzeńców, nie zaś jako przeciwników. Sugestie niemieckie o wspólnej wojnie przeciw Sowietom byłyby przez Piłsudskiego przyjęte” (s. 163).

Problem jednak, jak można sądzić, nie sprowadza się do złej woli czy ograniczoności Józefa Becka. Jego miskalkulacje były w istocie kumulatywnym skutkiem tej post-jagiellońskiej formuły, którą przybrała II Rzeczpospolita, i sanacyjnej formacji politycznej, która ją najpełniej wyrażała mentalnie i której integralną część stanowił ówczesny szef polskiej dyplomacji. Polska międzywojenna ugrzęzła na rozległych obszarach kresowych z ich nikłym potencjałem modernizacyjnym, „zachłystnęła się łajnem” (jeśli można użyć słów przypisywanych Marszałkowi) wiejskiej przednowoczesności i tradycjonalistycznego oporu. Miało to bezpośredni wpływ na niewydolność militarno-techniczną Polski – kraju zacofanego, który w wielu wskaźnikach ustępował innym krajom naszego regionu. Dlatego zachwyty Zychowicza nad Polską od morza do morza uznać należy za nieco infantylne.

Jako istotniejsza jawi się tutaj kwestia orientacji proniemieckiej. Zychowicz słusznie zauważa, że w 1939 roku byłby to wybór ryzykowny i niekomfortowy, wybór mniejszego zła. Mimo sympatii dla argumentacji autora Paktu… zostawmy tę sprawę do dalszych deliberacji historyków. Zajmijmy się natomiast kwestią wybitnie współczesną i głęboko polityczną – stosunkiem do dzisiejszych Niemiec.

I znów bliscy Zychowiczowi publicyści „Uważam Rze” oraz politycy PiS idą stadnie trop w trop za Beckiem z 1939 roku. Gotowi są wysyłać brygady kawalerii przeciw zaborczej „IV Rzeszy”, która rozcapierza zachłanne łapsko nad Europą. Ginąć za Grecję. Komplementować Wielką Brytanię z jej eurosceptycyzmem, dla nas wartym tyle co brytyjskie gwarancje z 1939 roku. I przede wszystkim przestrzegać – jak czyni to „Uważam Rze” (nr 38 z br.) – iż choć dzisiejsze Niemcy stają się europejskie, to zarazem Europa przybiera coraz bardziej niemiecki charakter. Słowem, gdzie nie spojrzysz, tam Hakata i Gestapo.

Powiadają, że jedyna nauka, jaką ludzie wyciągają z historii, jest taka, iż ludzie nie wyciągają nauk z dziejów. Twierdzenie to szczególnie uwiarygodniają rzecznicy poglądów zarysowanych wyżej. Kolejne wcielenia Rzesz Niemieckich oraz dzisiejsza, dogłębnie zdemokratyzowania Republika Federalna, lider nowoczesnego rozwoju w Europie, to dla zwolenników powyższego podejścia ten sam czworonóg, chociaż nie widzą oni, że uczynili i psa, i taboret pojęciami jednorodnymi kategorialnie. Ahistoryzm, który każe wietrzyć w każdym współczesnym Niemcy, w najbardziej zaprzysięgłym  niemieckim demokracie i obrońcy praw człowieka, kryptohakatystę i zaborcę, wiedzie do negowania czynnika racjonalnego w dziejach. W istocie alienuje historię od świadomej aktywności człowieka, przypisując zbiorowościom ludzkim nieodmienny atawizm odrywania tych samych ról historycznych.

Lepiej zatem potraktować poważnie nakazy racjonalności i realizmu, współdziałając z Niemcami – narodem najbliższym kulturowo temu, co w Polsce wyrażało pęd ku modernizacji, i odległym temu, co było u nas sarmackim hreczkosiejstwem – w budowaniu i realizowaniu agendy integracyjnej w Europie. Jako główniej przesłanki unowocześnienia i siły naszego kraju. I już bez dylematów, z jakimi musieli się Polacy mierzyć w 1939 roku.

Bratkiewicz zaznacza, że "prezentowane na blogu poglądy są prywatnymi opiniami autora, a nie stanowiskiem MSZ."

Ale chyba do stanowiska MSZ im blisko. Bo każdy oportunizm potrzebuje uzasadnienia.

A co do istoty: teza Bratkiewicza jest logiczna. Chcielibyście z Hilterem, idźcie z Sikorskim.

CZYTAJ TAKŻE: Radosław Sikorski chciał promować książkę opowiadającą się za wojennym sojuszem z Hitlerem. Zatrzymał się w ostatniej chwili

ZOBACZ TAKŻE: Polska - Niemcy. Współpraca, dialog, przyszłość. Szczere porozumienie przywódców. Rapallo pogrzebane. NASZA GALERIA

Sil

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.