NASZ WYWIAD. Organizatorzy Konferencji Smoleńskiej: Część ludzi nauki wie, czego oczekuje władza i jak się zachować w trosce o byt. Nawet kosztem honoru

Zdjęcie "wywiniętych" burt TU-154M z raportu dr. Grzegorza Szuladzińskiego
Zdjęcie "wywiniętych" burt TU-154M z raportu dr. Grzegorza Szuladzińskiego

wPolityce.pl: - Dlaczego tak trudno było zorganizować Konferencję? Wiemy o wszystkich problemach z brakiem zainteresowania ze strony kilkudziesięciu instytutów naukowych, które nie odpowiedziały na wasz apel, o rozłożeniu rąk przez szefa Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. W czym tkwił problem?

Prof. Witakowski, przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Konferencji Smoleńskiej, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie: - Myślę, że w ogólnej sytuacji w kraju. To, co zostało ukazane przy organizacji Konferencji dotyczy wszystkiego, co w jakiś sposób miałoby jedyną narrację, jaką władze przekazują społeczeństwu. To, co jest z nią sprzeczne albo nawet jej niepodporządkowane, jest niemile widziane. Świadomość tego spojrzenia mają w Polsce wszyscy. A w szczególności ludzie nauki, którzy nie są zatrudnieni w firmach prywatnych, lecz ich byt zależy często od tego, czy władza patrzy na nich przychylnie, czy nie.

 

- Czyli ci, którzy zdecydowali się wystąpić, wykazali się sporą odwagą?

Prof. Andrzej Wiśniewski, wiceprzewodniczący Konferencji Smoleńskiej, Instytut Fizyki Polskiej Akademii Nauk: - Może aż tak bym tego nie określił, ale na pewno warto odwołać się do terminu wprowadzonego przez pana Rafała Ziemkiewicza – „katastrofy posmoleńskiej”. W najbardziej skrajnej formie doprowadziła ona do zdziczenia obyczajów. Z drugiej strony wiele osób pogodziło się z tym, że bardzo szybko narzucana jest jedna interpretacja zdarzeń, że zadawanie zdroworozsądkowych pytań jest kwalifikowane jako postępowanie nieracjonalne. Katastrofa posmoleńska dotknęła wszystkie środowiska.

 

- Co zrobić, żeby przekonać instytucje naukowe zależne od rządu i samych przedstawicieli władzy do powołania ciała, które zajmie się podobnymi badaniami, ale pogłębionymi. Panowie pracujecie na niewielu próbkach, często tylko opierając się na teoriach naukowych. Brakuje materiału naukowego. Jak sprawić, by sprawa wreszcie trafiła na odpowiednie tory?

Prof. Witakowski: - Postawił pan dwa pytania. Jeśli chodzi o rząd – wymienić. Co zrobić z nauką? Zapewnić jej minimum bezpieczeństwa. Dopóki naukowcy nie czują się bezpieczni występując z tezami niezależnymi i niepodporządkowanymi tej z góry narzuconej narracji, niewiele się zmieni. Muszą mieć poczucie bezpieczeństwa, że nikt ich nie wywali z roboty, nie obetnie środków na badania, bo zajęli publicznie stanowisko, które się nie podoba głoszącym wersję oficjalną.

Prof. Wiśniewski: - Ze środowiskiem naukowym rzecz jest nieco bardziej skomplikowana. Jak byśmy na to nie patrzyli, sprawa jest tak bardzo na styku polityki, różnych powierzchownych interpretacji i wyników badań, że sporo osób boi się w to wchodzić. Obawiają się, że wyniki ich prac zanim zostaną ugruntowane, będą wykorzystane wbrew ich intencjom. Istnieje lęk, że autorytet naukowy może być podważony przez chęć sensacji. Jestem w stanie zrozumieć takie postawy.

Prof. Witakowski: - W PRL mieliśmy podobną sytuację. Władza też głosiła tezy w każdej dziedzinie życia. Nie było mile widziane występowanie z niezależnymi opiniami, wbrew stanowisku rządzących. Nie było więc otwartości w formułowaniu poglądów. Dzisiejsza rzeczywistość niewiele od tego modelu odbiega. Wiadomo, czego władza od nas oczekuje. I ci, którzy choć trochę muszą dbać o swój byt, o rodzinę, wiedzą, jak się zachować, by maksymalizować bezpieczeństwo. Nawet kosztem własnego honoru.

 

- Dlaczego panów zdaniem prawda o katastrofie jest tak niebezpieczna? Ta, która wyłania się prawie z każdego referatu Konferencji?

Prof. Witakowski: - Ciężko jeszcze na to pytanie precyzyjnie odpowiedzieć, choć mam pewne przypuszczenia…

Prof. Wiśniewski: - Po tej konferencji trudno będzie stwierdzić, że pojawiła się jakaś prawda o katastrofie.

 

- Droga do niej daleka, ale stawiamy na niej kolejne kroki.

Prof. Wiśniewski: - Ta konferencja pokazuje, w jaki sposób powinno się prowadzić – w sposób odpowiedzialny! – wyjaśnianie przyczyn katastrofy. Nie chodzi wcale o wskazanie jednej przyczyny. Nie mamy przecież jeszcze wraku, nie są przeprowadzone odpowiednie analizy próbek chemicznych - a na jednym z referatów zostało doskonale pokazane, jak powinno to być zrobione – i wiele innych fundamentalnych badań. Bylibyśmy nieodpowiedzialni nie dysponując szczątkami samolotu, dokładną analizy wszystkich rejestratorów i wieloma innymi elementami, a pozwalając sobie na szybkie i daleko idące interpretacje. Tak zachowały się czynniki oficjalne. Nie mówię nawet o mediach, bo oddzielnym fenomenem jest to, jak szybko po katastrofie funkcjonowały pewne przekazy dnia. Tę konferencję należy traktować jako przedstawienie warsztatu, metod, rozsądnych hipotez, które powinno się wziąć pod uwagę i dopiero na tej podstawie szukać ostatecznych wniosków.

 

Rozmawiał Marek Pyza

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.