wPolityce.pl: Panie profesorze, proklemowska prasa pisze o wydarzeniach z lat 50., kiedy to na terenie Polski miało dojść do niestarannych ekshumacji sowieckich żołnierzy. Mówi się nawet o reakcji Ministerstwa Obrony Rosji w tej sprawie; tworzy się pewnego rodzaju Antysmoleńsk. Naiwnie pytając, dlaczego oni to robią? Przecież wydaje się, że nie mogą mieć żadnych zarzutów do relacji polsko-rosyjskich z rządem premiera Tuska.
prof. Zdzisław Krasnodębski: Trudno dociec. Całe zachowanie Rosjan w sprawie katastrofy smoleńskiej z pewnego punktu widzenia nie wydaje się racjonalne, dlatego bardzo wielu ludzi dało się tutaj zwieść, na przykład pytając o motywy tamtej strony. Jak wiemy, analogiczna sytuacja miała miejsce przy raporcie MAK. Oczywiście wszystkie te rozważania są sensowne, jeśli pominiemy tę najgorszą hipotezę, że katastrofa była wynikiem intencji Rosjan, bo wtedy różne rzeczy stają się bardziej zrozumiałe. Natomiast myślę, że to kolejny odcinek, kolejna próba nękania i upokarzania Polaków. W tych opisach rosyjskiej prasy następuje pewne podobieństwo do sprawy anty Katynia. Skoro w Polsce w związku z ekshumacjami ofiar katastrofy mówiło się sporo na temat tego, jak traktowano zwłoki ofiar tragedii, to teraz usiłuje się odpowiedzieć - u Was też się takie rzeczy odbywały. To jest zresztą typowy zabieg, który jest stosowany przez rosyjską stronę. To samo było z Katyniem - skoro nam się zarzuca masowy mord i ludobójstwo, to u Was było przecież podobnie. Ciągle trwa pewnego rodzaju agresja, która skierowana jest przeciwko Polsce. W świetle tego te wszystkie opowieści o "resecie" i pojednaniu, także pojednaniu Kościołów, są niestety po prostu śmieszne. Można się tylko dziwić, skąd się biorą te dążenia po polskiej stronie, by się jednać w sytuacji gdy nie ma spełnionych podstawowych warunków do polepszenia tych stosunków. Należy się zachować odpowiednio do działań rosyjskich.
No właśnie, panie profesorze, jak się zachować? W Polsce są obecne dwa skrajne sposoby myślenia o tej sprawie - z jednej strony mówi się o tym, aby te zdjęcia upublicznić, aby je obejrzeć, bo one dużo mówią o polsko-rosyjskich stosunkach, a z drugiej - wręcz przeciwnie, zachęca się do spuszczenia kurtyny milczenia w tej sprawie. Tłumaczy się przy tym, że właśnie rozgłos w tej sprawie leży w interesie Rosjan, którzy chcą nas skłócić i wprowadzić zamęt w naszym społeczeństwie.
Po pierwsze - te zdjęcia powinny być niezwykle starannie zbadane przez specjalistów. Natomiast nie ma żadnego powodu, by je publikować i udostępniać. Zresztą ktoś, kto chce je zobaczyć, to je znajdzie, jednak nie powinno się nimi epatować i to nie ulega wątpliwości. Po drugie - nie znaczy to jednak, że nie należy o tym mówić. Rządowi jest na rękę, by o tych zdjęciach w ogóle nie mówić, by "nie dzielić", by "nie skłócać Polaków", bo to jest na rękę Rosjanom. Myślę, że należy o tym mówić - oczywiście w sposób ogólny - bo to dużo mówi o stosunkach polsko-rosyjskich, o tym, jak prowadzone było śledztwo smoleńskie i jak potraktowane były ofiary katastrofy. Ogromna część odpowiedzialności w sprawie ekshumacji spada na rząd Donalda Tuska. Wielokrotnie o tym mówiłem - w wolnym i demokratycznym kraju ten rząd upadłby tuż po katastrofie, a jego przedstawiciele byliby dzisiaj przesłuchiwani jako podejrzani - przynajmniej jako podejrzani zaniedbania obowiązków służbowych. Wzywanie do tego, żeby o tym nie mówić jest próbą ratowania własnej skóry. Naszym obowiązkiem jest mówić, przypominać o odpowiedzialności, przypominać wszystkie obietnice i wszystkie kłamstwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. To jest obowiązek obywatelski, obowiązek polski, obowiązek ludzi, którzy czują się wolni i odpowiedzialni. Wreszcie przede wszystkim - jest to zobowiązanie wobec ludzi, którzy zginęli w Smoleńsku.
A jak ocenia Pan reakcję polskich władz w sprawie tych zdjęć? Z jednej strony w sprawie Smoleńska widzimy pełną uległość rządu Tuska, z drugiej zaś są takie małe gesty jak wezwanie przez ministra Sikorskiego rosyjskiego ambasadora, nawet sam premier mówił o możliwości prowokacji Rosjan...
Myślę, że to analogiczna sytuacja z dość ostrą reakcją premiera Tuska po raporcie MAK. Polski rząd oczekiwał, że strona rosyjska weźmie na siebie część odpowiedzialności. Ale przecież bardzo wszystko te relacje wróciły do postawy pełnej uległości. Ten rząd ma po prostu smycz na swojej szyi. Pozostaje pytanie, w jaki sposób mu ją założono. Rosjanie od czasu do czasu za tę smycz, za tę obrożę pociągają, nie żeby ją zdjąć jak w wierszu Mickiewicza, ale by przypomnieć psu, że chodzi w obroży. Zwierzę jest przez chwilę niezadowolone, ale boi się swojego pana. Polska ma przecież, będąc członkiem NATO i UE, o wiele większe możliwości reakcji. My przed chwilą otworzyliśmy, czego Unia Europejska nie chce zrobić za wszelką cenę, mały ruch graniczny aż do Gdańska dla obwodu kaliningradzkiego. Trudno sobie wyobrazić, by w jakimś innym kraju premier nie poinformowałby opinii publicznej (i to nie tylko polskiej, ale światowej) o tak istotnych trudnościach jak sprowadzenie wraku i skrzynek - u nas jest to możliwe. To rząd całkowicie uległy wobec Rosji, który tylko czasem na zasadzie szarpanego za obrożę psa wyraża lekkie niezadowolenie, by po chwili podkulić ogon i siedzieć cicho. I dopóki nie pozbędziemy się tego rządu, to sytuacja nie ulegnie zmianie.
not. maf
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/142865-trzy-pytania-do-prof-krasnodebskiego-rzad-donalda-tuska-ma-rosyjska-smycz-na-szyi-pozostaje-pytanie-w-jaki-sposob-mu-ja-zalozono