Iwaniszwili to rosyjski projekt, Gruzja jest już po drugiej stronie – orzekli zgodnie eksperci. Różnili się co do ocen polityki polskiej i europejskiej.
Think tank pod nazwą Instytut Wolności założył dziennikarz Igor Janke, a także Jan Ołdakowski i Dariusz Gawin, dyrektor i wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego. W piątek, w lokalu „Cukry” na ulicy Ogrodowej w Warszawie odbyło się inauguracyjne spotkanie.
Na widowni politycy, dziennikarze, menadżerowie, eksperci. Pojawił się kandydat PiS na premiera Piotr Gliński, prywatnie kolega Dariusza Gawina z Instytutu Socjologii PAN. A poza tym ludzie z różnych „parafii” – była prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej Anna Streżyńska, prezes Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności Jerzy Koźmiński, profesor Antoni Kamiński, europoseł PiS Konrad Szymański.
Warto przypomnieć, że przez lata w Warszawie nie bardzo było gdzie debatować o polityce, zwłaszcza gdy chciało się przekraczać bariery partyjne i środowiskowe. Wystarczy wspomnieć, że w połowie pierwszej dekady lat 2000. takim miejscem była Fundacja Adenauera zapraszająca czołowych polskich polityków, dziennikarzy i ekspertów, i to zwłaszcza prawicowych. Możliwe, że nowy Instytut wypełni w części tę lukę.
Jego twórcy mają jednak jeszcze większe ambicje. Chcą pisać opracowania dla elity politycznej Polski, ale też zapoznawać z nimi opinię publiczną, przekonywać, co jest ważne, a w razie czego bić na alarm. Pytanie, czy nie będzie to wołanie na puszczy. Choć na przykład podobnej instytucji, Fundacji Republikańskiej, udało się przygotować, trochę ponad podziałami program deregulacji, z którego korzysta teraz minister Gowin.
Nie znamy się na energetyce, bezpieczeństwie czy edukacji, ale znajdziemy ludzi, którzy się na tym znają, a my się znamy na komunikacji społecznej
– przekonywał publiczność Igor Janke. I dał przykład Muzeum Powstania Warszawskiego, które było i jest nadal wielkim sukcesem komunikacyjnym właśnie, bo przyciąga ciekawą narrację setki tysięcy ludzi rocznie. Czy rzeczywiście znajdą takich autorów, i czy starczy im sił i zapału, zobaczymy.
Na razie przygotowali ciekawą debatę o Gruzji. Pełną błyskotliwych stwierdzeń, ale też realnych kontrowersji.
Wojciech Górecki, ekspert Instytutu Studiów Wschodnich i autor kilku reporterskich książek o Kaukazie, starał się przedstawić zniuansowany obraz tego, co stało się w Gruzji, gdzie przypomnijmy partia miliardera Bidziny Iwaniszwilego pokonała ugrupowanie rządzącego od lat antyrosyjskiego prezydenta Michela Saakaszwilego. – Nie spotkałem nikogo, kto w pełni popierałby Saakaszwilego – opowiadał o swoich wrażeniach z kampanii wyborczej.
Górecki, a także rozmawiający z nim Igor Janke, który także odwiedzał Gruzję w czasie kampanii, przekonywali, że obecnego prezydenta zgubiły autorytarne ciągotki.
Z jednej strony rzeczywiście wyeliminował korupcję na dole, z drugiej zdarzało się, że ludzie, którzy stawali na drodze komuś z ekipy „Miszy”, trafiali do więzienia
– opowiadali.
Z drugiej strony te wybory, niesfałszowane, co jest w tym regionie świata nieczęste okazały się zdaniem Góreckiego i Jankego paradoksalnym sukcesem Saakaszwilego, który uczynił Gruzję normalnym państwem. Tak normalnym, że w końcu oddał władzę. Poprzedni prezydenci Zwiad Gamsahurdia i Eduard Szewardnadze byli obalani przez rewolucje.
Czym jest projekt Iwaniszilego? Wojciech Górecki twierdził, że można się zetknąć ze wszystkimi interpretacjami: że to projekt rosyjski, albo niezależny, albo taki, nad którym Rosjanie dopiero roztoczą opiekę, albo taki nad którym stracą kontrolę.
Te opinie eksperta i dziennikarza doczekały się mocnych replik w panelu, który odbył się zaraz potem. – To jest po prostu projekt rosyjski – dowodził europoseł Jacek Saryusz-Wolski, który całkiem niedawno widział się z Saakaszwilim na zjeździe EPP w Bukareszcie.
Jeśli o coś mam pretensję do Miszy, to o to, że pozwolił opozycji na zbyt wiele. Iwaniszwili przetransferował z Rosji do Gruzji kilka milionów, tego nie robi się bez przyzwolenia Kremla
– dowodził europoseł.
Wszyscy dyskutanci: poza Saryuszem-Wolskim także Andrew Michta, dyrektor z amerykańskiej fundacji German Marshall Fund, Bartłomiej Sienkiewicz, ekspert i publicysta oraz poseł PiS Krzysztof Szczerski bronili poprzedniego przywódcy Gruzji.
Jak na standardy Azji stworzył system cywilizowany, który się reformował
– przekonywali.
Według Saryusza-Wolskiego to rosyjskie lobby wspierane przez liberalno-lewicowe media zrobiły z prezydenta Gruzji potwora.
Słynne taśmy dokumentujące tortury w gruzińskich więzieniach była spreparowane
– twierdził europoseł. Jego zdaniem przejęcie Gruzji przez Iwaniszwilego stanowi geopolityczne zagrożenie dla polityki energetycznej Europy szukającej uniezależnienia od rosyjskich źródeł
Z kolei Bartłomiej Sienkiewicz dowodził, że Iwaniszwili był w latach 90. powiązany z organizacją „ Stowarzyszenie XXI wiek”, skupiającą elitę rosyjskiego świata przestępczego, wspierającą wtedy słabnące służby specjalne tego kraju.
To rosyjska operacja
– tak oceniał wynik wyborów. Przestrzegał, że Gruzji grozi teraz uwiąd i kryminalizacja struktur państwowych postawionych wcześniej na nogi przez Saakaszwilego. Andrew Michta mówił z kolei smutno: Gruzja znalazła się po drugiej stronie.
W tym wszyscy byli zgodni, za to pojawiły się różnice co do recept.
Nie przebiję radykalizmem posła Saryusza-Wolskiego, ale porozmawiajmy w takim razie o polskiej polityce. Dlaczego minister Sikorski nie chciał pojechać do Gruzji razem z przywódcami innych państw naszego regionu, a wyprawił się tam jako przedstawiciel partnerstwa Wschodniego? I dlaczego powiedział po wyborach, że Polsce wszystko jedno, kto rządzi w Gruzji?
– dociskał poseł PiS Szczerski.
Wyraźnie stropiony Saryusz-Wolski zapewniał, że nie wypowiada się jako przedstawiciel partii.
My nie mamy w pełni samodzielnej polityki zagranicznej, możemy je realizować przez Unię Europejską
– złożył dość zaskakujące oświadczenie.
Z kolei siedzący na widowni europoseł PiS Konrad Szymański o kurczenie się wpływów zachodnich już nie tylko w Gruzji, ale na przykład na Ukrainie, obwinił pasywną politykę Unii. Replikował mu bliski Platformie Sienkiewicz:
Unia przyciąga inne kraje swoim przykładem, ale przy całym krytycyzmie do jej biurokratycznej pasywności, nie może być wszechmocna
– deklarował.
Dowiadujemy się tu, że Polska nic nie może i że Europa nic nie może. Może to prawdziwa diagnoza, ale w takim razie dramatyczna
– alarmował Szczerski.
Sienkiewicz odrzucił piłeczkę w kierunku Ameryki. Przypominając, że USA miały w Gruzji za Saakaszwilego ogromne wpływy, spytał Andrew Michtę, co Waszyngton zamierza zrobić w sprawie ekspansji rosyjskiej.
Michta przypomniał, że jednak w roku 2008 to George Bush chciał na szczycie NATO w Bukareszcie dalszego rozszerzania się tej organizacji. I że Europejczycy to zablokowali. Według niego nawet demokratyczna ekipa Obamy jest odrobinę bardziej ofensywna niż rozbrajające się na gwałt państwa Europy. Ale przyznał też, że o kilka lat za wcześnie wygaszono wspieranie prozachodnich ruchów w krajach tego regionu.
Może jednak gra nie jest skończona? Saakaszwili jest nadal prezydentem i nie powiedział ostatniego słowa w gruzińskiej polityce
– próbował tchnąć w zebranych otuchę poseł Szczerski. Ale wrażenie pesymizmu pozostało. Warto jednak z tego alarmu wyciągać wnioski, także odnośnie polskiej polityki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/142797-fascynujaca-choc-pesymistyczna-debata-o-tym-co-stalo-sie-w-gruzji-tak-wystartowal-instytut-wolnosci