Producent "Bitwy pod Wiedniem" ostro broni filmu: "Przypomniał zwycięskiego bohatera. To atak na sponsorów". ZOBACZ ZWIASTUN

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Po ostrej krytyce filmu "Bitwa pod Wiedniem", w który dość duże pieniądze włożył koncern KGHM, głos zabiera jego producent. W specjalnym oświadczeniu Alessandro Leone napisał:

Każdy film, od najmniejszego do największego, jest wynikiem długiej i ciężkiej pracy setek osób, które zapewne bardziej niż ja, jako producent, mogą się poczuć niesprawiedliwe dotknięte i poniżone przez przesadnią krytykę. Mam na myśli w szczególności polskich aktorów grających w filmie.

W ostatnich dniach prezentowane recenzje okazały się coraz bardziej agresywne.  Nie przeczę, że film ma swoje wady. Zgadzam się z niektórymi technicznymi krytykami filmu, ale nie ze wszystkimi i przede wszystkim nie z tymi wyrażonymi w sposób chamski, arogancki i niezbyt merytoryczny. Staję w obronie polskich i zagranicznych aktorów, którzy w tym filmie pokazali wielki kunszt swojego warsztatu artystycznego i cieszę się że polscy aktorzy będą oglądani za granicą ponieważ ich praca warta jest zaprezentowania.

Wydaje mi się, że taki stosunek mediów stanowi sygnał trudnej chwili dla Polski, która dzisiaj przeżywa nadal sprzeczności przejścia z komunizmu do kapitalizmu, i ta chwila zachęca dziennikarza pozbawionego pokory do poszukiwania własnego sukcesu, próbując stać się bohaterem spektaklu lub autorem  najbardziej skandalicznego artykułu.

Drugim powodem ataków jest fakt, że niektóre polskie instytucje przyczyniły się do finansowania filmu. Atak nie jest skierowany tylko na film, ale także na Polski Instytut Filmowy i na KGHM, bo miały czelność wspierać film, w którym reżyser i producent nie są Polakami. To mnie bardzo zasmuca, bo decyzje PISFu i KGHMu były słuszne i dalekowzroczne. Całość  finansowego zaangażowania KGHMu nie była zarządzana przez moją spółkę ale przez dystrybutora na kampanię promocyjną w Polsce i całość kwoty została wydana w Polsce. Na ulicach i w telewizji widzimy niesamowity rezultat tych działań.

Jeśli chodzi o 2 miliony złotych finansowanych przez PISF, to 80% tych pieniędzy zostało wydane w Polsce. Chciałbym podkreślić, że inwestycja PISF stanowi 4,5% budżetu filmu. Pomimo małego procentu udziału w budżecie, inwestycja PISFu była istotnym i niezbędnym warunkiem do tego aby Polska miała w filmie swoich aktorów.  Jest to atak instrumentalny i niesprawiedliwy, przede wszystkim ponieważ prawdopodobieństwo, że ten film zwróci do PISFu dotacje dzięki dystrybucji, jest dużo większe niż w przypadku innych produktów przez niego finansowanych.

Moim celem była promocja Polski jako kraju silnego, nowoczesnego, pozytywnego i nie ciągle zatrzymanego na wizerunku ofiary drugiej wojny światowej. Moje pytanie brzmi: czy Polacy muszą być reprezentowani tylko przez filmy, gdzie pokazuje się Polskę biedy, problemów alkoholowych, dramatów rodzinnych?  Ja się z tym nie zgadzam…  Winny jestem to Polsce, która tak wiele mi dała.

W ostatnich miesiącach czytaliśmy i słyszeliśmy bardzo wiele o Janie Sobieskim. Jestem dumny z tego, że film pozwolił Polakom wspomnieć ich zwycięskiego bohatera i dyskutować o jego Zwycięstwie i o jego filmowym przedstawieniu, zapominając na jakiś czas o wszystkich innych klęskach. Film będzie wyświetlony jutro w Polsce na rekordowej ilości ekranów, został wypromowany w sposób profesjonalny i na szeroką skalę. Zagranicą został zakupiony przez 50 krajów. We Włoszech będzie pokazany w dwóch odcinkach w telewizji RAI1 w prime time.  We wszystkich innych krajach świata ludzie zobaczą, że Polska była wielką potęgą, która była w stanie zmienić historię Europy, że dysponowała wspaniałą kawalerią i ludźmi gotowymi do poświęceń. Film opowiada o tym w sposób bajkowy, ale pewnie tak jest lepiej, nie każdy naród uwielbia tragedie i klęski. I jeśli większość polskich widzów to będą dzieci, jak niektórzy mówią, będę na pewno bardzo z tego powodu szczęśliwy. Może przynajmniej oni nie będą dorastać z kompleksem klęsk, ale będą się bawić z żołnierzykami Husarii i w karnawale będą się przebierać za Sobieskiego, Kątskiego i Marysieńkę.

I jeszcze ostatnia rzecz. Film zaczyna się zdaniem, że jeśli dzisiaj żyjemy w wolnej Europie zawdzięczamy to włoskiemu zakonnikowi i polskiemu królowi. Może film jest kiepski, nie spodoba się i widz wyjdzie po 10. minutach z sali, lub wyłączy telewizor, ale tę małą informację otrzyma i to według mnie jest bezcenna wartość.

Przypomnijmy co o tej produkcji napisał na naszych łamach Piotr Gociek:

CZYTAJ: Piotr Gociek dla wPolityce.pl: „Bitwa pod Wiedniem” - jak nie opowiadać o naszej historii, czyli Fantaghiro spotyka pana Kleksa

Mam dwie wiadomości: złą i dobrą. Zła – „Bitwa pod Wiedniem” to okrutnie kiepski film. Dobra – to nie do końca nasz problem. Choć w obsadzie roi się od polskich aktorów, to rzecz powstała w większości za włoskie pieniądze, na podstawie włoskiej powieści („L’imperatore e il traumaturgo” Carlo Sgorlona), a jej głównym bohaterem jest włoski mnich Marek z Wenecji, który czyni cuda, za młodu uratowany został przez Kara Mustafę, a we Wiedniu stanie się ulubieńcem Alicji Bachledy-Curuś i orędownikiem wezwania na pomoc króla Jana III Sobieskiego.

Mnicha gra F. Murray Abraham (pamiętny Salieri z „Amadeusza”) i to jedyny aktor na planie, który chwilami pokazuje, że potrafi grać. To znaczy – reszta też potrafi, ale poprowadzona została tak, że wyszła z tego komedia (co gorsza – nie intencjonalna komedia). Krotko mówiąc, gdyby przerobić kilka dialogów i dodać do tego wystrzeliwaną z katapulty krowę, to mielibyśmy całkiem niezły film Monty Pythona.

„Wielka superprodukcja” jest w istocie produkcją na poziomie włoskiego telewizyjnego serialu „Fantaghiro” – efekty specjalne przypominają gry komputerowe sprzed 10 lat albo filmy edukacyjne z rekonstrukcjami pokazywane w salach multimedialnych muzeów. Dialogi brzmią niczym wyjęte z latynoskich telenowel (te kwestie powtarzane kilka razy przez różne osoby), Alicja Bachleda-Curuś (Eleonora Lotaryńska) pokazuje zeszpeconą ospą pierś, Piotr Adamczyk (cesarz Leopold I) gra jakieś klimaty z kabaretów Olgi Lipińskiej, a Jerzy Skolimowski (Jan III Sobieski) udowadnia, że nasz monarcha był mikrym chytrusem o przebiegłym tatarskim uśmiechu.

O czym to właściwie film? Trudno powiedzieć. Na szczęście zgodnie z prawdą historyczną to Polacy dają łupnia Turkom, choć Daniel Olbrychski zmuszony jest krzyczeć „feuer” po niemiecku (i to chyba jego jedyna kwestia – i tak lepiej od Borysa Szyca, który bodaj nie wypowiada ani słowa).

Dowiadujemy się z „Bitwy pod Wiedniem”, że chrześcijanina od muzułmanina różni to, że ten ostatni wybierając między sercem a wiarą musi wybrać wiarę. I że mnich Marek za młodu widział wilka, a może dziadka, a może jedno i drugie, wrócił do domu z gorejącym mieczem i tak został księdzem. Oraz że „Bitwa Warszawska 1920” to w porównaniu z „Bitwą pod Wiedniem” całkiem niezły film, a takie na przykład „Ogniem i mieczem” to wręcz arcydzieło. I że to bardzo ważne, iż mnich Marek poznał za młodu Kara Mustafę, choć za cholerę nie wiadomo, po co – żeby było dramatyczniej i bo tak chciał autor powieści oraz scenarzyści. No i że Istambuł wygląda jak jakieś bajkowe królestwo z „Podróży Pana Kleksa”.

Akcja filmu zaczyna się latem 1683 roku, kiedy trzysta tysięcy wojowników Imperium Osmańskiego pod wodzą Wielkiego Wezyra Kary Mustafy rozpoczyna oblężenie Wiednia. Po ucieczce Cesarza Leopolda los miasta staje się coraz bardziej niepewny. Jeśli Wiedeń upadnie, armia Wielkiego Wezyra bez trudu dotrze aż do Morza Północnego, a potem także do Rzymu. Po wielu tygodniach oblężenia, 11 września 1683 roku, dochodzi do decydującej bitwy. Szale zwycięstwa przechylają się wielokrotnie. W chwili, gdy wszystko zapowiada bliski tryumf armii Wielkiego Wezyra, do boju włączają się polskie wojska. Pod wodzą króla Jana III Sobieskiego husaria stacza morderczą walkę, w której ważą się nie tylko losy miasta, ale i całej Europy.

W filmie występują F. Murray Abraham, Enrico LoVerso, Andrzej Seweryn, Piotr Adamczyk, Borys Szyc, Marcin Walewski, Krzysztof Kwiatkowski, Wojciech Mecwaldowski oraz Jerzy Skolimowski jako Jan III Sobieski i Alicja Bachleda-Curuś jako księżna Eleonora Lotaryńska.

Za reżyserię odpowiada Renzo Martinelli.

ZOBACZ ZWIASTUN:

gim, źródło: inf. własna, producent filmu

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.