Małgorzata Wassermann: dotarł do nas wyraźny przekaz - nie wychylaj się, bo wskażemy cię palcem i napiętnujemy przed społeczeństwem

fot. PAP/Rafał Guz
fot. PAP/Rafał Guz

Małgorzata Wassermann w gorzkim wywiadzie dla „Naszego Dziennika” odnosi się do fali kłamstw i insynuacji związanych z katastrofą smoleńską, a wywołanych skandalem z zamianą ciał ofiar.

Córka ministra Zbigniewa Wassermanna, który zginął pod Smoleńskiem, obala kierowane wobec rodzin ofiar katastrofy oskarżenia jakoby to przez ich błędy czy zaniechania przy identyfikacji zwłok doszło do horroru ze smoleńskimi trumnami. Przypomina m.in. jak tuż po katastrofie bliscy ofiar byli informowani, że nie muszą jechać do Moskwy. Wszystkie czynności identyfikacyjne - jak zapewniały polskie władze - miały się rzekomo opierać na badaniach DNA.

Stąd też niektóre rodziny nie pojechały do Federacji Rosyjskiej. Mnie samą wielokrotnie przekonywano, że nie muszę jechać. W tej sytuacji wszelkie zarzuty wobec rodzin są absurdalne. Jeżeli nałożymy na to fakt, że do Rosji skierowano za mało sił, że brakowało tam profesjonalistów, to otrzymujemy obraz tego, co się tam faktycznie działo

- mówi Małgorzata Wassermann.

Zwraca również uwagę na nieoczekiwaną zmianę frontu przy przedstawianiu roli Ewy Kopacz w pierwszych dniach po tragedii smoleńskiej. Ostatnio dowiadujemy się bowiem, że obecna marszałek Sejmu działała w Moskwie nie jako minister zdrowia, ale … prywatnie, jako lekarz.

To dlaczego, będąc w Moskwie, pani Kopacz sama podkreślała, że jest tam jako minister zdrowia? Rozumiem, że kiedy prace w Moskwie można było jeszcze jakoś zaliczyć na poczet sukcesu, bo pani minister ciężko pracowała przy tak trudnej sprawie, to nie było problemu, by się z nimi utożsamiać jako minister. Kiedy jednak okazało się, że całe te działania były jedną wielką katastrofą, to słyszymy, że pani Kopacz była tam grzecznościowo

- zauważa Małgorzata Wassermann.

Tak jak wielu innych bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej, nie satysfakcjonują jej wygłoszone niedawno w Sejmie przeprosiny szefa rządu.

Jeżeli Donald Tusk powiedziałby publicznie, tak jak na zamkniętym spotkaniu z rodzinami: "Przepraszam, żeśmy stracili głowę i panowanie nad sytuacją", to zapewne byśmy to przyjęli. Natomiast jeśli ktoś mówi "przepraszam", a następnie przechodzi do ataku i wypowiada cały szereg półprawd i nieprawd, to jest to przejaw ogromnej arogancji

- podkreśla.

Nie ma wątpliwości, że wysunięte po ostatnich ekshumacjach zarzuty wobec rodzin ofiar nie były przypadkowe.

Wyciągnięcie przed nawias rodzin śp. Anny Walentynowicz i śp. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej miało swój polityczny cel. Dotarł do nas wyraźny przekaz: nie wychylaj się, bo wskażemy cię palcem i napiętnujemy przed społeczeństwem

- mówi Małgorzata Wassermann.

JKUB/”Nasz Dziennik”

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.