Po wczorajszej sejmowej szarży Prokuratora Generalnego skontaktowała się z nami rodzina Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Relacja dotycząca identyfikacji prezes Fundacji „Golgota Wschodu” nie pozostawia złudzeń – rodzina bezbłędnie rozpoznała swoją kuzynkę, zwracała uwagę na błędy Rosjan. Dodatkowo pojawia się pytanie o rolę Ewy Kopacz w tej sprawie.
Przypomnijmy – w Sejmie Andrzej Seremet powiedział:
Przyczyną pierwotnej nieprawidłowej identyfikacji wspomnianych dwóch ciał ofiar katastrofy było nietrafne ich rozpoznanie przez członków rodzin.
Czy to możliwe? Słuchając relacji z pierwszej ręki – nie.
Rozmawialiśmy z Antonim Wolańskim, ciotecznym bratem Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Opowiedział nam o swoim pobycie w Moskwie po katastrofie:
Byliśmy tam we trójkę – ja oraz Agnieszka Surmacka (cioteczna siostrzenica Teresy) ze swoim bratem Jerzym Wojtczakiem. Po pierwszych czynnościach proceduralnych, związanych z opisem, kogo szukamy, znaków szczególnych mojej siostry, okazano nam pierwsze ciało. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że to Anna Walentynowicz. Rozpoznaliśmy ją we trójkę. Natychmiast. Jasno stwierdziliśmy: to jest pani Anna Walentynowicz, a na pewno nie Teresa Walewska-Przyjałkowska. Na tym pierwsza identyfikacja się zakończyła.
Później oglądaliśmy jeszcze dwa ciała. Nie wiedzieliśmy, kto to był. Wyczerpywały się już możliwości, więc zaczęliśmy szukać na podstawie zrobionych przez stronę rosyjską fotografii rzeczy znalezionych przy ofiarach. Żadnej charakterystycznej noszonej przez Teresę nie znaleźliśmy. Naszą uwagę zwróciła obrączka, która wydawała się być z okresu, gdy ona wychodziła za mąż.
Rosjanie kazali nam czekać, informując, że to ciało jeszcze nie jest gotowe.
Upłynęło około sześciu godzin od pierwszej identyfikacji – pani Walentynowicz.
Przywieziono nam ciało, które nie miało twarzy… Mimo, że minęło już dwa i pół roku, ciężko o tym mówić…
Zgadzały się włosy, inne charakterystyczne cechy też. Poprosiliśmy, by odsłonięto stopy, bo Teresa miała haluksy. To też się zgadzało. Powiedzieliśmy, że na 99% to jest Teresa Walewska-Przyjałkowska. Zapisano to.
Przyszedł polski kapelan, zmówiliśmy pożegnalną modlitwę i ciało zabrano do miejsca, w którym wkładano ofiary do trumien. Tam już nas nie było. Poszedł tylko kapelan, by włożyć do trumny jakiś drobiazg.
Przed nami były jeszcze czynności urzędowe. W jednej sali zebrało się kilka osób, które rozpoznały ciała. Był wśród nich pan Walentynowicz.
Rosyjska prokurator powiedziała, że chce mi zwrócić obrączkę, na co pan Walentynowicz stwierdził, że to obrączka jego mamy. Powstała konsternacja. Wykonaliśmy szereg telefonów do Polski, by ustalić datę ślubu Teresy. Nie pamiętałem tego zdarzenia dokładnie, bo byłem od niej młodszy. Wiedziałem tylko, że chodziło o początek lat 60.
Potwierdziliśmy jednoznacznie, że to obrączka pani Walentynowicz. Została dokładnie sfotografowana, przyjrzano się napisowi na wewnętrznej stronie.
Muszę jeszcze raz podkreślić – ta obrączka nie była elementem identyfikującym Teresę czy panią Anię. Był to przedmiot, nic ponadto. Nie był przywiązany na sznurku przy ciele. Po prostu nam go okazano. Nie mógł być podstawą ewentualnego wycofania się z naszych rozpoznań.
Rosyjska prokurator stwierdziła, że to nasza sprawa i poleciła, byśmy obrączkę sami przekazali odpowiedniej osobie, wedle naszego uznania. Zwróciłem uwagę, że trochę się nie godzi, byśmy to zrobili bez jakiegokolwiek odnotowania. Wtedy dopiero zapisano, kto wziął obrączkę.
Poczekaliśmy na tłumaczenie protokołu rozpoznania, wypisano akt zgonu. Na tym czynności w Zakładzie Medycyny Sądowej się zakończyły.
Jeżeli teraz słyszę, że rodziny się pomyliły, to nie wiem, o które rodziny Prokuratorowi Generalnemu chodzi. Na pewno nie pomylił się pan Walentynowicz ani my, którzy rozpoznaliśmy zarówno naszą bliską, jak i panią Annę Walentynowicz.
O pomyłce między nami nie mogło być mowy. Przecież nie chodziło nawet o ciała, które były obok siebie. Teresa była oznaczona symbolem 95, a pani Ania – o ile się nie mylę – 21.
Po sejmowej debacie zadzwoniło do mnie kilka osób spośród rodziny, znajomych informując o słowach Andrzeja Seremeta.
Chcę absolutnie oświadczyć, że myśmy się nie pomylili.
Nie mam jakichś wielkich pretensji do kogokolwiek, ale nie chciałbym, aby mówiono, że to rodziny popełniły błąd. To nam należała się tam pomoc, a nie odwrotnie. Wszystkie służby powinny mnie chronić, bym się nie pomylił. I powtórzę to – nie pomyliłem się.
Powiem więcej. Z Zakładu Medycyny Sądowej wyjechaliśmy około 22., jako ostatni. W hotelu byliśmy przed północą. Ministrowie Kopacz i Arabski zarządzili wieczorną odprawę dla rodzin dotyczącą spraw proceduralnych. Po jej zakończeniu podeszliśmy do pani Kopacz. Poprosiliśmy, by spowodowała, aby na wszelki wypadek przeprowadzono dodatkowo badanie genetyczne.
Przed wylotem, w Warszawie, mówiono nam, że taka procedura trwa około pięciu dni.
Rano zapytaliśmy panią Kopacz, czy badanie się odbędzie. Powiedziała, że wszystko jest w porządku, wszystko jest sprawdzone.
Słyszałem to ja, Agnieszka Surmacka i Jerzy Wojtczak.
Cudów nie ma. Nie można było tego wykonać w ciągu kilku godzin.
Dlaczego Ewa Kopacz zapewniła rodziny, że badanie potwierdziło ich rozpoznanie, choć jego przeprowadzenie w tak krótkim czasie było niemożliwe? To kolejny dowód jej wielkiego poświęcenia i pomocy bliskim ofiar.
Rozmawialiśmy również z Jolantą Jentys, ciocią Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej:
Myśmy się dotychczas nie udzielali, bo wystarczy nam już przykrości związanych z tą tragedią. Tak się złożyło, że śp. Tereska nie miała rodzeństwa ani dzieci, a mąż zmarł wiele lat temu. My więc musieliśmy się zająć tą sprawą.
Jesteśmy w stanie przebaczyć i może nawet jakoś zrozumieć pomyłkę. Skoro musimy, to przeżyjemy drugi pogrzeb, wszystkie te trudne emocje, które teraz wracają, ale obciążanie za to rodzin uważam za skandal – kolejny w tej sprawie.
To jest nie do przyjęcia. Jesteśmy oburzeni.
Powiedziałam Antkowi (Wolańskiemu – red.), że jedyną rzeczą, którą mogę zrobić wobec tego, co się dzieje w naszym państwie, to pójść w sobotę na manifestację. Tylko tyle i aż tyle jestem w stanie zrobić jako obywatel, jako emerytowana nauczycielka z 40-letnim stażem. Na to mam siły.
Rodzina mówi o koszmarze, który wraca po dwóch latach, o wrażeniu życiu za jakąś szybą. Nie rozumie, na jakiej podstawie Prokurator Generalny mógł wyciągnąć tak absurdalne i krzywdzące ją wnioski. Zastrzega, że od tej pory (inaczej niż dotychczas) zawsze będzie spotykać się z prokuratorami w obecności pełnomocnika.
Wydawało się, że są granice, których nawet w zajadłej walce politycznej i tuszowaniu własnych, skandalicznych zaniedbań, przekroczyć nie wolno.
Andrzej Seremet sobie na to jednak pozwolił.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/141138-ujawniamy-rodzina-teresy-walewskiej-przyjalkowskiej-nie-miala-watpliwosci-seremet-klamie-kopacz-wprowadzala-w-blad