POLECAMY nową powieść Bronisława Wildsteina pt. "Ukryty". U nas - kolejny fragment. Jest 10 kwietnia 2010 roku...

CZYTAJ TAKŻE: Bronisław Wildstein wyrusza w trasę autorską po Polsce! Aż 11 miast! Sprawdź miejsca i daty

„Ukryty” to najnowsza powieść Bronisława Wildsteina, która ukaże się w wydawnictwie Zysk.

To opowieść o zagadce trzech śmierci, które wydarzyły się w artystycznym środowisku warszawskim w lecie 2010 roku. Próba ich rozszyfrowania to także odsłanianie kolejnych warstw III RP po tragedii smoleńskiej w cieniu walki o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. To opowieść o manipulacji, w której zatraca się realna rzeczywistość, ale także o uniwersalności polskich zmagań o prawdę.

Premiera już 17 września!

U nas - fragment.

Bronisław Wildstein, "Ukryty".

U nas - drugi fragment powieści.

PIERWSZY - CZYTAJ TU.

Był zaskoczony, że wiadomość o katastrofie smoleńskiej tak nim wstrząsnęła. Nad swoją reakcją zaczął zastanawiać się później. Na początku przełączał kanały telewizyjne i nie do końca rozumiał, co się stało i co dzieje się z nim. Czuł wzruszenie i smutek, chociaż nie znał osobiście żadnej z ofiar katastrofy. Właściwie nie wiedział, dlaczego pojechał na Krakowskie Przedmieście. Przesuwał się w milczącym tłumie przed Pałacem Prezydenckim i wpatrywał w migoczące w szkle płomyki.

Sam kupił parę zniczy i wiązankę kwiatów. Znicze rozlewały się, filowały wśród stosów przesłaniających bruk kwiatów. Tłum gęstniał, wypełniał już całe Krakowskie Przedmieście. Ludzie stali w milczeniu. Wiedział, że odczuwają ten sam żal. Byli mu bliscy. Dzwonił do Ewy, ale miała wyłączony telefon. Siedział na tylnej ławce w kościele. Nie wiedział, jak tam trafił. Ludzie modlili się i zapalali świece. Zapomniał modlitw, które odpłynęły od niego wraz z dzieciństwem i rodzinną atmosferą. Nie za bardzo wiedział, jak zachować się w kościele, ale czuł wraz z innymi, że to jest właściwe miejsce dla rozmyślania o tym, co się stało, miejsce przeżywania i próby zrozumienia śmierci.

Przestawał myśleć o sobie. Przestrzeń prowadziła w górę, w półmrok, w szept na skraju słyszalności. Trwał tak, nie wiedząc jak długo. Zaczęła się msza. Przez moment myślał, żeby zostać i uczestniczyć w niej. Poczuł jednak niepewność i zmęczenie.

Wyślizgnął się z kościoła. Postanowił zadzwonić do Ewy, ale po włączeniu telefon rozdzwonił się, a potem rozkrzyczał głosem Przybysza.

— Co ty, kurwa, wyprawiasz? Czemu się nie odzywasz? —usłyszał po drugiej stronie wściekły i przestraszony ton.

W takim stanie Rosa nie widział go nigdy wcześniej. Polityk biegał po swoim biurze, aby zatrzymywać się niespodziewanie, patrząc z wyrzutem na Rosę.

— Czemu nie odpowiadałeś?! Coś ty właściwie robił?

— Ja… — zdziwił się Rosa. — Byłem na Krakowskim Przedmieściu… w kościele…

— Odwaliło ci? — Przybysz wpatrywał się w niego w osłupieniu. — Nawrócenie przeszedłeś?!

— Nie, tylko ci ludzie i ta katastrofa…

— Przestań się mazać i narodowo rozczulać. Nie podejrzewałem cię o takie stadne odruchy. Nie rozumiesz, w jakim momencie jesteśmy? Nie zdajesz sobie sprawy, jak jesteśmy zagrożeni?

Rosa zawstydził się. Przybysz miał rację. Nowa sytuacja wprowadzała nowe dane i niebezpieczeństwa. Trzeba zmienić strategię.

— I co mamy teraz robić? — pytał bezradnie Przybysz.

— Teraz nic. — Mózg Rosy zaczął działać. — Trzeba przyjrzeć się rozwojowi sytuacji.

Jak głębokie poruszenie wywołała katastrofa. I przygotować się na tę okoliczność. Zmienić taktykę, a na razie przyczaić się. Zniknąć. Niech zapomną o tobie. Dopiero potem zaczniemy się przypominać. Chociaż nie. Tylko ty, czas jakiś, musisz pozostać w ukryciu, ale trzeba działać już od dziś. Dyskretnie, pomału i, przede wszystkim, nie możesz robić tego osobiście.

Rosa zastanawiał się chwilę. Czuł, że odnajduje właściwy trop. Kolejne sekwencje przedsięwzięcia odsłaniały się już same.

— Ta tragedia jest groźna dla całej wierchuszki, całego naszego kochanego status quo. Może wywołać trzęsienie ziemi i, kto jak kto, ale ci na górze to rozumieją. Musisz z nimi uzgodnić strategię. I to oni powinni podjąć się jej realizacji. Teraz panuje nastrój powszechnej zgody. Trzeba to wykorzystać. Można porozumiewać się nawet z krytycznymi dziennikarzami. W każdym razie trzeba znaleźć pośredników. Nie na samym świeczniku, ale blisko. Z Kancelarii Prezydenta czy Premiera. To oni, w absolutnym sekrecie, zobowiązując rozmówców do pełnej tajemnicy, powinni zwierzać się im ze swoich rozterek. Muszą tłumaczyć wybranym osobom, jak trudną mają sytuację. Są w posiadaniu dokumentów, rozumiesz, dokumentów, których ujawnienie będzie kompromitacją dla nas wszystkich, dla państwa, ale przede wszystkim dla ofiar. Nietrzeźwy prezydent wymuszał lądowanie, już wcześniej były niesnaski między nim i jego ludźmi a pilotami. Mamy nagrania rozmów, świadectwa.

Bez względu na to, jaki mieliśmy stosunek do prezydenta, był on jednak głową państwa. Jego kompromitacja będzie fatalna dla całego kraju. Nikt tego, oczywiście, nie chce, ale spotęgowanie żałobnej egzaltacji, a w konsekwencji naciski na ujawnienie wszystkiego doprowadzić muszą do upublicznienia tych faktów. Tak więc lepiej jak najszybciej sprawę wyciszyć i zakończyć żałobę. Takie powinny być wnioski z rozmów, bo w żadnym wypadku nie stwarzać wrażenia nacisku czy nawet bardziej ostentacyjnej sugestii.

To ma być pełny obywatelskiej troski namysł odpowiedzialnych ludzi, co w takim wyjątkowo trudnym momencie należy robić. Tylko konkluzje muszą być jednoznaczne. Jak najmniej o tragedii. Niech śledczy ją badają, a my jak najprędzej zakończmy żałobę. Trzeba tę wiedzę sączyć powolutku. Kropelka po kropelce. Ale coraz szerzej. Należy sugerować, że rozpamiętywanie ofiar musi prowadzić do upublicznienia niemiłej o nich prawdy. Lepiej dla nich, jeśli szybciej zapomnimy. Trzeba mieć w zanadrzu anonimowych świadków jakichś awantur na lotnisku przed startem. Puszczać w obieg fragmenty rozmów: zaproponuję ci je już jutro. Przecież wiemy, że większość tych ze „Słowa” czy „ABC” chętnie uwierzy we wszystko.

Przestraszone teraz medialne pajacyki szukają gruntu pod nogami. I to my im go zapewnimy.  A kiedy już te poufne rozmowy zaczną przeciekać do mediów, gdy staną się szeptaną prawdą, można będzie przejść do aktu drugiego, ale dopiero wtedy. Wtedy zaczniemy kurację śmiechu.

Teraz Rosa patrzył na oblepioną ciemnością grupę pod krzyżem. Wcześniej planował, jak ich ośmieszyć. Jak doprowadzić do tego, aby drewniany znak pod pałacem stał się obiektem publicznego zgorszenia, a ludzie broniący go jawili się jako zagrożenie.

Żeby stali się odrażający i śmieszni. Wspólnie przeprowadzili tę operację perfekcyjnie, tak że on, jej pomysłodawca i reżyser, mógł być tylko dumny. A jednak, nie wiedzieć czemu, czuł teraz niesmak, a może coś gorszego, czego nie potrafił nazwać. Tylko czy to naprawdę on wymyślił to przedsięwzięcie i puścił w ruch jego mechanizm? Przybysz pytał, jak pacyfikować niebezpieczne nastroje, ktoś sugerował mu, że to dobry moment, aby rozpocząć antykatolicką krucjatę. Jaką rolę odgrywał w tym on, Rosa?

Grupki krążyły wokół modlących się, wykonując obsceniczne gesty, krzyczały w ich kierunku. Skrzywieni w nienawiści chłopcy grozili im ułożonymi w rogi palcami, któryś spuścił spodnie i przy dopingu otaczającej go grupy wypiął w kierunku krzyża nagie pośladki. Rosa poczuł mdłości. Odwrócił się i ruszył w noc. Z daleka słyszał kroki swojego prześladowcy. Chciał uciec przed nimi tak, jak oderwać się od tych obrazów, zapomnieć o nich i nie zastanawiać się nad swoją rolą. Przypomniał sobie Ewę, którą spotkał parę dni po katastrofie. Była niezwyczajnie smutna.

— To tragiczne, ale katastrofy się zdarzają. Na szczęście nie był to nikt z naszych bliskich — usiłował przywrócić jej dystans do rzeczywistości. Tym razem nie udawało się tak łatwo.

— Czuję inaczej. Jakby byli bliscy, jakby mnie tam reprezentowali i coś we mnie zginęło razem z nimi. Sama nie do końca rozumiem swoje emocje. Może najlepiej, kiedy się modlę.

W każdym razie wtedy jestem z nimi pogodzona — mówiła nietypowo dla siebie, wolno i z namysłem. Uznał, że musi przeczekać. I rzeczywiście, już niedługo Ewa była albo w każdym razie wyglądała radośnie jak wcześniej.

W mieszkaniu odruchowo popatrzył na zegarek. Minęła północ. Wyłączył klimatyzację i otworzył okno. Wychylił się. Za-nurkował w gorące powietrze. To tylko trzecie piętro, zagadało coś w nim. Potem niespodziewanie przypomniał sobie kobietę na moście. „Nigdy nie jest za późno” — mówiła. Co za głupie słowa. Od teraz zawsze już będzie za późno, słyszał w głowie zdartą płytę. Nic nie będzie miało znaczenia, a zwłaszcza on sam. Czy kiedykolwiek miał dla kogokolwiek znaczenie? Przechylił się i huśtał na parapecie okna. Dlaczego pamięta tę kobietę na moście? Mówiła, że nie jest za późno na zrozumienie. Zrozumienie czego? Teraz wszystko jest mu obojętne. Czy wszystko?

„Czy jest panu obojętne, że będą chodzili bezkarni?”— ktoś powiedział to dzisiaj do niego. Nie, nie jest mu obojętne, aby ci, którzy zamordowali Ewę, którzy oderżnęli jej głowę, pozostawali bezkarni. Czy ktoś będzie się tym zajmował, kiedy jego nie będzie? Zsunął się na podłogę. Czuł na sobie ciężar martwego spojrzenia.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.