Około jeden procent ludzi na świecie to "aseksualiści", czyli osoby, które nie odczuwają pociągu seksualnego do nikogo ani nie traktują siebie jako osoby atrakcyjne seksualnie dla innych. Czy to oznacza, że kolejna mniejszość będzie chroniona przez poprawność polityczną?

"Daily Mail" opisuje badania prof. Anthonego Bogaerta z Brock University w Kanadzie. Pisze on, że istnieje orientacja seksualna, która objawia się tym, że człowiek ją posiadający nie odczuwa seksualnego pociągu. Według naukowca na świecie przybywa ludzi deklarujących się jako aseksualni. Bogaert przekonuje, że współczesny świat jest przesycony seksem i wiele osób przestaje odczuwać pociąg seksualny. Badacz zauważa również, że tak naprawdę aseksualiści żyli i dawniej, ale dopiero teraz się uzewnętrzniają, bo społeczeństwo staje się coraz bardziej liberalne.

Jak tłumaczy Anthony Bogaert, aseksualista może mieć niewielki popęd seksualny i zaspokajać go podczas masturbacji albo być całkowicie pozbawionym popędu seksualnego. W najbliższym miesiącu ukaże się książka Anthony'ego  Bogaerta, dotycząca aseksualizmu, pod tytułem "Understanding Asexuality".

Trudno nie podejrzewać, że skoro pojawiła się na „rynku” nowa orientacja seksualna, to zostanie uruchomiony cały „przemysł”, który będzie jej bronił. Dlatego też od dziś podrywanie kobiety i próba uprawiania z nią seksu może być uznana za aseksuofobię. A to oznacza kolejne przepisy ograniczające to obrzydliwe i zacofane uczucie. Ba, zapewne aseksualiści uznają, że brak chęci do uprawiania seksu nie powinien być przeszkodą do posiadania potomstwa i będą domagać się prawa do adopcji dzieci. Może aseksualiści zaczną robić nawet karierę w show biznesie i w polityce dzięki swojej orientacji seksualnej, która polega na wykluczeniu uprawiania seksu? Uff, mamy paradoksalne czasy mamy…

Ł.A/dziennik.pl