Józef Bąk wyznaje - czyli co łączyło syna Donalda Tuska z firmą Amber Gold i co z tego wynika

fot. PAP/ B. Ostrowska
fot. PAP/ B. Ostrowska

Premier Donald Tusk może być dumny z syna. Jest skromny, szczery, nie wie co to chciwość. W dodatku słucha się ojca, a nawet jeśli coś nabroi, szybko naprawia wskazane błędy. Takie wnioski można wysnuć po lekturze dzisiejszego wywiadu z Michałem Tuskiem w Gazecie Wyborczej. Chyba, że ktoś zada sobie trud czytania między wierszami...

Syn premiera postanowił wyspowiadać się ze swoich perypetii zawodowych. Zrobił to na łamach gazety dla której przepracował 7 lat. Po czym porzucił ją dla pracy w Porcie Lotniczym w Gdańsku. Nie bez oporów wszakże.

Przez około rok odmawiałem, zarabiałem w "Gazecie" nie gorzej, miałem w redakcji znajomych, ale w końcu stwierdziłem, że trzeba spróbować czegoś nowego

- mówi Tusk junior.

Syn premiera twierdzi,  że zarabia 3 300 na rękę. I podobnie jak latorośl nowego ministra rolnictwa ani myśli rezygnować z pracy w kontrolowanej przez skarb państwa spółce.

Ciekawe, że nagle moja praca stała się problemem dla niektórych, a wiadomo było o tym od wielu miesięcy i nikomu to nie przeszkadzało

- mówi Michał Tusk.  Ale jak twierdzi - w odróżnieniu od młodego Kalemby po wybuchu afery taśmowej i zamieszania wokół rodzinnych powiązań członków rządu - na wszelki wypadek oddał się do dyspozycji szefa. Ten jednak nie skorzystał z możliwości rozstania się z synem premiera.

Ciekawsze są jednak perypetie Michała Tuska z firmą OLT Express. Tą samą, której właścicielem była nie schodząca obecnie z czołówek mediów, boksująca się z KNF i ABW, firma Amber Gold. Jak się okazuje firma intensywnie zabiegała  o współpracę z Michałem Tuskiem, ten zaś traktował to jako rzecz naturalną, mimo że zobowiązał się już wobec innego pracodawcy.

Działo się to jeszcze przed podpisaniem przeze mnie umowy z lotniskiem, choć już wcześniej ustaliłem z nim warunki pracy

- opowiada  Tusk. I tak relacjonuje przebieg negocjacji.

Po pierwszym spotkaniu z Frankowskim byłem jednak sceptyczny. Interesowały go wyłącznie kwestie PR i naciskał, abym zrezygnował z pracy w porcie i pracował wyłącznie dla nich. Nie zgodziłem się. Po kilku dniach zmodyfikował ofertę. Miałem zdalnie zajmować się obsługą prasową oraz analizą ruchu lotniczego z Gdańska. To drugie zajęcie było efektem tego, że na spotkanie przyniosłem gotową prezentację na temat stworzenia regionalnego węzła w Gdańsku. Miałem za to dostawać miesięcznie 5500 zł plus VAT

Jak wynika z jego dalszych słów propozycja została przyjęta. Niezależnie od pracy w porcie lotniczym.
Za co właściwie płaciła mu Amber Gold?

Przez telefon bądź mailem Frankowski prosił o konkretne materiały: propozycje kierunków i ułożenie lotów, aby umożliwić przesiadki. Kilka razy siedziałem do białego rana i dłubałem w Excelu i PowerPoint. Początkowo uzupełniałem też i autoryzowałem wywiady z Frankowskim dotyczące OLT

- tłumaczy Tusk, junior.

Niezła fucha, można by pomyśleć. Choć nie akceptowana przez tatę, który ponoć o intratnej współpracy swojej latorośli dowiedział się dopiero po trzech miesiącach od jej zawiązania.

Wtedy ojciec wyraźnie powiedział, że mu się to nie podoba, i mówiąc delikatnie, że to było niemądre

- opowiada Michał Tusk. I co zrobił posłuszny syn po tym ojcowskim napomnieniu?

Prosiłem OLT o rozluźnienie umowy - w taki sposób, by nie wiązała żadnej ze stron na stałe do żadnych działań. W tej sprawie nie było reakcji. Kolejnych faktur już po prostu nie wystawiałem. Łącznie wystawiłem trzy faktury. Za ostatnią, z połowy czerwca, zapłacili tydzień temu

- twierdzi.

A chwilę dalej uzupełnia:

Pierwszy raz w życiu byłem autentycznie wkurzony, że dostałem przelew. Stało się dla mnie oczywiste, że w sytuacji, w której OLT nie ma na nic pieniędzy, ktoś to wykorzysta przeciwko mnie. Poza tym źle się czuję z tym, że pewnie jako jeden z niewielu kontrahentów dostałem swoje pieniądze.

Można powiedzieć: wzruszające.

Jak na pasjonata dziedziny transportu młody Tusk wykazuje też rozbrajającą niefrasobliwość w kwestii rentowności firmy, z którą związał swoje losy.

Nie zajmowałem się taryfami ani kwestią opłacalności. Mówiąc szczerze, niewiele z nadesłanych przez mnie materiałów zostało wykorzystanych

- wyznaje. Najwyraźniej nie to go jednak dziś martwi. Obawia się raczej medialnej burzy wokół swojej osoby.

Spółki Amber Gold są prześwietlane m.in. przez ABW. Nie zastanawiasz się, czy jednak OLT Express nie zależało głównie na twoim nazwisku?

- pyta czujnie Gazeta.

Tego się prawdopodobnie nigdy nie dowiem, faktem jest, że przez cały okres współpracy nigdy ze strony OLT nie padła prośba o jakąkolwiek pomoc związaną z tym, jak się nazywam

- odpowiada Tusk. I dodaje:

Natomiast zwolennicy teorii spiskowych z pewnością znajdą i tu pożywkę. Np. materiały do OLT wysyłałem z prywatnego maila, który założyłem 15 lat temu. Wtedy, jeszcze jako dzieciak, dla jaj, jako imię i nazwisko w ustawieniach skrzynki wpisałem "Józef Bąk". Zaraz ktoś więc pewnie uzna, że to tajny kryptonim i nie będzie dla niego ważne, że we wszystkich mailach podpisywałem się z imienia i nazwiska.

Gdy wczytać się te wyznania trudno oprzeć się wrażeniu, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Donald Tusk przeważnie jest człowiekiem bezproblemowym. Ani kryzys finansowy, ani sprawa smoleńska nie spędzają mu snu z powiek. Jedynie wizerunek w mediach. Michał Tusk najwyraźniej dobrze przyswoił te zasady.

ansa/ gazeta.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.