Szokujące doniesienia z wewnątrz BOR. „Janicki tuszuje nieprawidłowości dla sławy”

Fot. PAP
Fot. PAP

Były przypadki funkcjonariuszy, którzy na wyloty w tropiki lecieli na przykład bez butów, ponieważ akurat nie było ich rozmiaru w magazynie, a firma przez blisko dwa miesiące nie była w stanie sprowadzić odpowiedniego rozmiaru. Funkcjonariusze za własne pieniądze musieli kupować tę niezbędną część umundurowania

- mówi w „Naszym Dzienniku” funkcjonariusz BOR, który zdecydował się opowiedzieć o patologiach w tej służbie.

Tłumaczy, że wiele osób służących w Biurze ma „dość nagromadzenia nieprawidłowości”. Wynika ją one m.in. ze złej polityki kadrowej. W Biurze zatrudniani są ludzie z polecenia, osoby ochraniane wybierają sobie funkcjonariuszy, a na placówki kierowani są ludzie bez rozmysłu:

Dobór osób do ochrony osobistej to kolejna paranoja. Są przypadki, że to VIP wybiera sobie oficera ochrony, bo mu się podoba, lub dlatego, że to syn jego kolegi. Przykładem może być oficer ochrony ważnego ministra, który został wzięty na polecenie VIP-a z posterunku zewnętrznego. Chłopak ma zero wyszkolenia, obycia, znajomości zasad itd., ale szef BOR nie ma odwagi powiedzieć "nie". Częstym paradoksem jest także fakt, że na placówki wojenne latają dowódcy, którzy nigdy wcześniej nie byli na takiej placówce. Prawdziwym asem był pewien pułkownik, którego przełożeni musieli zdjąć ze stanowiska dowódcy i zastąpić go młodym oficerem (ten swoją operatywnością i wielkim sercem oraz nieocenionym doświadczeniem uratował honor BOR), gdyż pan pułkownik bardziej interesował się fotografowaniem i filmowaniem tras przejazdu i nie potrafił podjąć żadnych decyzji. Mamy tu przykład wersji "róbta, co chceta". Po powrocie zrobiono mu jakieś kosmetyczne postępowanie i dano ciepłą, bezpieczną posadkę, a dzieci z jego szkoły sztuk walki mogły słuchać opowieści, jak szukał i widział Osamę bin Ladena.

Oficer BOR mówi również, że problemem bardzo częstym w BORze jest nadużywanie alkoholu. Ostatnio przez to dwaj funkcjonariusze z ochrony prezydenta rozbili po pijanemu samochód w okolicach Budy Ruskiej. Rozmówca „ND” opisuje szokujące okoliczności tego wydarzenia:

Do Budy Ruskiej funkcjonariusze jeżdżą na zmiany, mieszkają w hoteliku przy stadninie koni. Tajemnicą poliszynela jest, że są wśród nich osoby sporo i często pijące alkohol, dopiero wypadek samochodu terenowego BOR pokazał plagę tego, o czym w tym rejonie jest głośno od dawna. BOR to grupa niekontrolowanych imprezowiczów. Osoba, która bywała tam służbowo, twierdzi, że nie ma tam kontroli, mają jak u Pana Boga za piecem, czy są na służbie, tzw. szychcie, czy po. Tak czy inaczej są na służbie i mają broń przy sobie, bo nie ma tam szafy pancernej czy sejfu na depozyt. Pijany kierowca po wypadku uciekł z miejsca zdarzenia i ukrywał się w lesie przez parę godzin z bronią. Po blisko trzech godzinach poinformowano centralę i wybuchła wielka panika. Po odnalezieniu i przewiezieniu na policję funkcjonariusze odmówili poddania się obowiązkowym w takim wypadku badaniom na zawartość alkoholu. Dopiero obecność prokuratora z Sejn ostudziła ich agresję w stosunku do funkcjonariuszy policji, którzy starali się bez skutku odebrać im broń służbową, którą przy sobie posiadali. Takie zachowanie to już skrajna nieodpowiedzialność, ale właśnie takie osoby obecnie trafiają do służby.

Oficer tłumaczy również, że „ostatnie wydarzenia z Budy Ruskiej to nie pierwsze problemy z alkoholem funkcjonariuszy BOR podczas wykonywania obowiązków służbowych”. Jednak wszystkie patologie w Biurze są tuszowane przez generała Janickiego, który „sztucznie kryje występki podwładnych, łatwiej wtedy zabłysnąć na salonach i brylować wśród ważnych osobistości jako szef BOR”.

Więcej w „Naszym Dzienniku”

KL

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych