J. Szewczak: Kryzys w Polsce już się zaczął i nabiera tempa, a widoczną kulminację będziemy mieli po mistrzostwach Euro2012

fot. PAP / A. Warżawa
fot. PAP / A. Warżawa

Ruszyła słynna kampania rządowa pt. „Wszyscy jesteśmy gospodarzami”. Na to wydano kolejne miliony złotych. Dobrze by było, żebyśmy byli gospodarzami we własnym domu, a chyba tak w tej chwili nie jest. To rządowe hasło „Wszyscy jesteśmy gospodarzami” nie oznacza, że wszyscy jesteśmy idiotami. Można kochać piłkę nożną i ją oglądać, ale nie można zatrzymywać na ten czas procesów myślowych i mówić „niech się pali, niech się wali, my będziemy w piłkę grali”

– mówi w rozmowie z portalem Stefczyk.info Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK.


Stefczyk.info: Jak podaje GUS, porównując dane z pierwszego kwartału 2012 i 2011 roku, bezrobocie systematycznie rośnie. W kwietniu br. wyniosło 10,5 procent, choć przed rokiem sięgało 9,7 procent. GUS zwraca też uwagę, że spadła sprzedaż detaliczna, która w ujęciu miesięcznym skurczyła się o 2,4 proc. Jak rozumieć te wskaźniki?
Janusz Szewczak: Ta sprzedaż detaliczna spadła nawet bardziej, jeśli odliczyć wzrost tej sprzedaży wynikający ze wzrostu inflacji, czyli z drożyzny. Bo jeśli odliczyć wzrost samych cen, to wzrosła ona zaledwie o 1,8 procenta, czyli można powiedzieć, że jest śladowa. Ale to jest potwierdzenie tezy, którą od dłuższego czasu stawiam, że ten kryzys w Polsce już się zaczął i nabiera tempa, a kulminację widoczną dla przeciętnego zjadacza chleba będziemy mieli po Mistrzostwach Euro2012. Wszystkie dane i wskaźniki makroekonomiczne lecą w dół. To jest zarówno sprzedaż detaliczna, to jest konsumpcja, to są wynagrodzenia, które nie nadążają za inflacją. To jest również produkcja przemysłowa, zamówienia w eksporcie i to jest efekt złej, błędnej polityki gospodarczej, polityki zaciskania pasa i cięć w wydatkach zastosowanej przez ministra Rostowskiego oraz jego kreatywnej księgowości. Można powiedzieć, że pomału ten system finansowy Polski zaczyna się walić.

A jednocześnie minister Rostowski nieustannie nas uspokaja…
Sytuacja budżetu jest znacznie gorsza niż to podają oficjalne czynniki. Gwałtownie, w niespotykany od kilkunastu lat sposób, rośnie tempo wykonania deficytu budżetu państwa. Przypomnijmy, po czterech miesiącach tego roku wykonanie deficytu budżetu państwa, zaplanowane na 12 miesięcy na 35 mld złotych, zostało po 4 miesiącach już wykonane w 71 procentach, czyli ponad 25 mld zł tego deficytu już zrealizowano. To jest absolutny rekord od wielu lat niespotykany. Również wpływy podatkowe zostały w tym budżecie przeszacowane. Ostrzegałem o tym w trakcie prac nad budżetem na rok 2012. Mówiłem, że wpływy są nierealne, dzisiaj potwierdzają to wybitni polscy naukowcy i praktycy podatkowi, jak choćby prof. Modzelewski, który twierdzi, że może zabraknąć w tym budżecie aż 25 mld zł dochodu z podatków.

„Rzeczpospolita” informuje, że zaplanowane w budżecie wpływy z mandatów, których minister Rostowski spodziewał się na poziomie 1,2 mld zł, wyniosły po 4 miesiącach zaledwie 4,5 mln zł. O czym to świadczy?
To pokazuje jak bardzo pan minister Rostowski mija się z rzeczywistością. Jest rzeczą absurdalną i niespotykaną na świecie, żeby planować w budżecie państwa ile budżet zarobi na mandatach. To jest jakieś kuriozum. To tak, jakby można było policzyć ile razy w ciągu roku ktoś wypowie brzydkie słowo. Symptomy tych niekorzystnych wskaźników makroekonomicznych będą jeszcze groźniejsze po zakończeniu Euro2012. Na razie ten balon wskaźników i oczekiwań jest pompowany.

Mamy już zapowiedzi, że po Euro 2012 zatrzymane zostaną inwestycje. Jakie będą tego skutki?
Może to skutkować bardzo gwałtownym wzrostem bezrobocia w sektorze budowlanym. Część firm, która została oszukana, zbankrutuje. Obiecano im, że niedługo otrzymają swoje pieniądze, ale myślę że po mistrzostwach nikt nie będzie pamiętał o tych obietnicach. Będą więc kolejne zwolnienia. Zapowiadają się kolejne zwolnienia w sektorze finansowym. Banki zwalniają kilka tysięcy pracowników, duże sieci handlowe zwalniają duże grupy pracowników – przypomnijmy, zarówno banki zagraniczne, jak i zagraniczne sieci handlowe. Mamy kryzys w strefie euro, nie tylko w sektorze bankowym, pogłębiający się, ale też coraz silniejszą recesję w strefie euro, nawet słabnie koniunktura gospodarcza i blok gospodarczy w Niemczech, który miał być tą lokomotywą, mającą pociągnąć polski wzrost gospodarczy i polski eksport. Problem w tym, że my jesteśmy tylko dostarczycielem podzespołów, części do wielkich produkcji niemieckich. Niemcy z pewnością ograniczą skalę eksportu, a to pociągnie mniejszą skalę zatrudnienia w polskich fabrykach i kółko się zamyka. Po drugie, te wskaźniki makroekonomiczne w drugiej połowie roku gwałtownie się pogorszą, również ze względu na kłopoty związane z brakiem pieniędzy w kraju i w budżecie. My jesteśmy uzależnieni od dopływów środków zagranicznych w postaci rolowania długów, tzn. zaciągania nowych długów po to, żeby spłacić stare. Co prawda, potrzeby pożyczkowe brutto w kwocie blisko 170 mld zł na ten rok zostały już w  60 proc. zaplanowane i wykonane, ale trzeba ten dług powiększyć jeszcze o 40 procent, a sytuacja jest niepewna, tym bardziej, że nie mamy w kraju poważnych, odpowiedzialnych ludzi za finanse, bo skoro minister Rostowski trzy lata temu był gwałtownie przeciwny euroobligacjom, teraz jest za euroobligacjami, kilka lat temu był za przyjęciem przez Polskę euro w 2012 roku, teraz mówi, że trzeba poczekać, widać że nikt nie panuje nad sytuacją. Za parę miesięcy dowiemy się, że stan polskich finansów jest w opłakany, że mamy gigantyczny problem i trzeba będzie może nowelizować ten budżet, wprowadzać kolejne cięcia, kolejne podwyżki podatków. Sytuacja jest więc niesłychanie niebezpieczna, a to wszystko ma przykryć zabawa w kopanie piłki, jakby to był jedyny  w tej chwili prawdziwy problem Polski.

Jednocześnie zmusza się Polaków do optymizmu i zabrania się krytykowania czegokolwiek, żeby nie popsuć mistrzostw.
Tak, ruszyła słynna kampania rządowa pt. „Wszyscy jesteśmy gospodarzami”. Na to wydano kolejne miliony złotych. Dobrze by było, żebyśmy byli gospodarzami we własnym domu, a chyba tak w tej chwili nie jest. To rządowe hasło „Wszyscy jesteśmy gospodarzami” nie oznacza, że wszyscy jesteśmy idiotami. Można kochać piłkę nożną i ją oglądać, ale nie można zatrzymywać na ten czas procesów myślowych i mówić „niech się pali, niech się wali, my będziemy w piłkę grali”.

Wśród tych zagrożeń, które zapowiada pan na drugą połowę roku, pojawia się także niebezpieczeństwo jeszcze większego osłabienia złotówki. Spora część Polaków ma kredyty we frankach. Powinniśmy się obawiać tych prognoz?
To niesłychanie niebezpieczna sprawa. Złotówka jest bardzo słabą walutą, bardzo chwiejną i podatną na działania spekulantów. Przypomnijmy, w zeszłym roku ministerstwo finansów i NBP wydały na ratowanie polskiego złotego blisko 13-14 mld euro. To są gigantyczne pieniądze. To ponad 55 mld złotych wydanych na ratowanie kursu, który przecież nie uległ wielkim zmianom, a właściwie można powiedzieć, że on się nadal osłabia. W tym roku pan minister Rostowski zakłada, że też wyda mniej więcej tyle samo. To są pieniądze w dużej mierze wyrzucone w błoto i  właściwie niczego nie tworzące, żadnych nowych wartości, żadnego nowego majątku narodowego, żadnego dochodu. To takie przelewanie z pustego w próżne po to, żeby uratować się przed przekroczeniem długu publicznego 55 procentowego, który w mojej ocenie dawno został przekroczony. Natomiast rzeczywiście, te wielkie kredyty Polaków w walutach obcych, zwłaszcza we franku szwajcarskim, kredyty hipoteczne, to poważny problem. Te rodziny wystawione są na dramat, zagrożenie ich przyszłości. Jeśli frank poszybuje w granice 4 złotych, a tego przecież absolutnie wykluczyć nie można, i to nie tylko Grecja będzie przyczyną tego gwałtownego osłabienia się polskiej waluty, ale głównie kryzys banków hiszpańskich, sektora bankowego w Europie, kryzys w strefie euro w zakresie przyjęcia lub nie euroobligacji. To są przyczyny, które fundamentalnie mogą zachwiać słabą walutą, jaką jest złoty. To jedna z najsłabszych walut świata. Wbrew pozorom nie jest tak silna, jak się nam próbuje wmówić.

Rysuje pan bardzo dramatyczny obraz drugiej połowy roku. Czy pańskim zdaniem jest jeszcze szansa na zapobieżenie tym zagrożeniom?
Od dłuższego czasu apelowałem o to, żeby nie tworzyć fasadowych struktur typu zespół doradców gospodarczych premiera, na czele z Janem Krzysztofem Bieleckim, składający się w znacznej części z byłych lub obecnych bankierów, którzy działali, pracowali  na rzecz banków zagranicznych, tylko stworzyć sztab ratunkowy planu awaryjnego. Miałby się on składać z przedstawicieli różnych środowisk ekonomicznych, bez względu na ich poglądy polityczne. Powinniśmy stworzyć taki zespół ratunkowy, który przygotuje jakieś awaryjne rozwiązania przejścia przez to tsunami. Niestety nadal słyszymy tylko obelżywe opinie ministra Rostowskiego o ignorantach ekonomicznych, o oszołomach. Czas pokaże, że minister Rostowski sprawdzi się raczej w pilnowaniu swojego własnego budżetu, bo - jak podają media - jest jednym z najbogatszych polityków, a jego majątek wart jest 60 mln złotych, natomiast nie sprawdził się jako ten, który strzeże polskiego budżetu. Z tych właśnie powodów nie ma teraz chwili na balangę i igrzyska, bo trzeba przygotowywać się do nadejścia prawdziwego tornada finansowego. Myślę, że ten tajfun Vincent bardzo przybiera na sile.


rozm. PiKa

cały wywiad na portalu Stefczyk.info

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.