Paweł Szałamacha: powrót do przemysłu. "Przyszłość wygrają kraje w których odbudowana zostanie nowoczesna baza przemysłowa"

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Czy przemysły stalowy lub samochodowy zniknęły z mapy gospodarczej Europy? Nie, ale wiodące ośrodki znajdują się nad Renem. Gospodarka Wielkiej Brytanii zaś wisi na londyńskim City, które wywiera ponadto przemożny wpływ na angielską politykę. Przez całe dekady najzdolniejsza młodzież brytyjska nabierała przekonania, że prawdziwa kariera to praca prawnika lub bankiera. W efekcie Skandynawia, Austria, Niemcy, Czechy, czyli kraje o znacznym udziale przemysłu w PKB, radzą sobie dziś lepiej niż Wielka Brytania. Londyn narzeka na ujemny bilans handlowy w handlu z resztą Unii, ale to sami Brytyjczycy doprowadzili do zaniku swój sektor samochodowy. Jednocześnie zaniedbali koleje, dziś nie mają odpowiednika dla Alstomu lub Siemiensa (Bombardier brytyjski to marka piwa, producent taboru jest firmą kanadyjską).

Nie zachwycam się przemysłem ciężkim okresu PRL. Był często niekonkurencyjny i kosztowny, stworzony ze względu na cele Układu Warszawskiego, nie zaś na cele Warszawy. Ale mimo bagażu epoki PRL trzeba odrzucić postawę ostatnich dwóch dekad, którą można scharakteryzować stwierdzeniem: „najlepszą polityką przemysłową jest jej brak". Przypisuje się je ministrowi przemysłu Tadeuszowi Syryjczykowi i jest równie błędne jak inna jego decyzja – o zaniechaniu zaawansowanej w 80 proc. budowy elektrowni w Żarnowcu, czyli w realiach 2012 roku decyzja kosztująca 20 mld zł. Lekarstwem na tandetną politykę gospodarczą nie może być brak polityki, bo reakcją na tandetne wykonawstwo robót budowlanych nie może być zaniechanie budowy domu. System gospodarczy nie jest tylko (lub nie zawsze) wynikiem spontanicznych procesów.(...)

Jeżeli kraj takiego kalibru jak Polska nie będzie miał własnej strategii gospodarczej, to będzie poddawany strategiom konstruowanym przez innych. Czym bowiem jest dyrektywa chemiczna REACH jak nie podniesioną na europejski poziom polityką wobec przemysłu chemicznego, realizującą cele najlepszych w tej branży koncernów niemieckich? Czym jest polityka klimatyczna Unii jak nie m.in. tworzeniem rynku zbytu na reaktory dla spółki Areva i turbiny wiatrowe?

Czym jest propagowanie upraw modyfikowanych genetycznie, jeśli nie dążeniem do wyłonienia zwycięzców i przegranych w sektorze rolno-spożywczym? Jaka powinna być dziś polityka przemysłowa RP? Pominę banały w rodzaju: konsekwentna i długofalowa. Przede wszystkim powinna rozpoznać ograniczenia własne (czyli rządu i administracji), jak również adresatów (czyli obywateli). Nic bowiem tak nie zniechęca niż spektakularna porażka nowej polityki. Osoby sceptyczne mogą zasadnie wskazywać na przykład korwety typu 621, budowanej przez dekadę za co najmniej 400 mln zł i zaniechanej jesienią. Polska mentalność jest indywidualistyczna i przedsiębiorcza, czego refleksem jest chęć omijania reguł, niski autorytet administracji i nieumiejętność pracy w zespole. Trudno więc naśladować takie wzorce jak koreański lub fiński.

Unowocześnienie polskiego przemysłu nie nastąpi poprzez polską odmianę czebolu lub przez powtórzenie inwestycji w stylu II RP i budowanie od podstaw państwowego przemysłu chemicznego lub maszynowego. Strategia przemysłowa RP powinna zakładać utrzymanie własności państwowej w sektorze energetyczno-paliwowym, ale także wspieranie przedsięwzięć prywatnych z preferencją dla branż, w których występuje zauważalna obecność kapitału krajowego.

Wszelkie instrumenty takiej strategii powinny być powiązane z osiągnięciem obiektywnego, mierzalnego rezultatu i oferować w związku z nim znaczną gratyfikację finansową. Takim instrumentem jest podwójny odpis podatkowy dotyczący wydatków na badania i rozwój, tzw. double tax dip. Wydatki ponoszone w trakcie prac badawczo-rozwojowych powinny być normalnie zaliczane w ciężar kosztów dla potrzeb podatku dochodowego, ale po osiągnięciu sukcesu w postaci technologii chronionej patentem przysługiwać powinna premia. Przedsiębiorca mógłby po raz drugi obniżyć podstawę opodatkowania o wydatki poniesione kilka lat temu. W ten sposób tworzy się kulturę innowacji – firma wie, że dziś poniesione wydatki odzyska w dwójnasób za kilka lat i będzie mogła je przeznaczyć na kolejny projekt.

Tymczasem obowiązujące prawo preferuje zakup technologii z zewnątrz – ulga w podatku CIT w postaci odpisu 50 proc. kosztów przysługuje w przypadku nabycia technologii, a nie ich wytworzenia wewnątrz firmy. Prawo podatkowe wzmacnia więc postawę bierną, nie nakłania firm do tworzenia własnych laboratoriów. Konieczna jest zmiana zasad przyznawania dotacji ze środków publicznych (w tym unijnych) na projekty badawczo-rozwojowe. To jest najtrudniejsze, ze względu na szeroko rozpowszechnione postawy „pieczeniarskie". Zły zwyczaj III RP polega na tym, że o ile instytucja publiczna może dobrze funkcjonować kierowana przez siedem, dziewięć osób, o tyle u nas na wszelki wypadek składa się z 15. W przypadku wydatków na badania i rozwój będę bronił tezy, że fundusze publiczne pełnią rolę zasiłków socjalnych wobec środowisk akademickich, nie są bodźcem do rozwoju, nie stymulują go i nie wymuszają.

Przed kilku laty powołano Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, którego zadaniem jest wsparcie przedsiębiorstw i jednostek naukowych prowadzących innowacyjne projekty badawcze. NCBiR dysponuje znacznymi funduszami. Po kilkunastu latach posuchy, od 2007 r. wydajemy na badania znaczne środki (w dużej części unijne). Sam program „Innowacyjna gospodarka" to 9,7 mld euro. Jednak analiza finansowanych przez NCBiR programów nie pozwala na optymizm. W ocenie projektów przeważają kryteria ilościowe, i to deklarowane wprost, np. zwiększenie liczby absolwentów danego kierunku. Pieniądze są traktowane jak masło, które należy rozsmarować równomiernie po wielu kanapkach – wydawane są na setki drobnych projektów, które nie są w stanie przekroczyć krytycznego progu racjonalności. Niezwykle słabo zdefiniowany jest wymóg komercjalizacji wyników badań. Rozwiązania znane w innych krajach bazują na umiejętnym stopniowaniu bodźców.

W kolejnej perspektywie finansowej UE powinniśmy odejść od finansowania 100 proc. wartości projektu badawczego. Wnioskodawca powinien zagwarantować 20 proc. budżetu projektu (we Francji jest to 30 proc.) we własnym zakresie oraz zatrzymywać prawa własności intelektualnej do wyników prac, pod warunkiem ich komercjalizacji w określonym czasie. Dotacje należy ponadto skoncentrować w kilku sektorach. Jest to być może najtrudniejsze zadanie, gdyż polega na typowaniu zwycięzców w warunkach szybko zmieniającej się gospodarki. Model gospodarki opartej na przeważającej roli sektora usług finansowych odchodzi do lamusa. Wzrost napędzany zadłużeniem osiągnął granicę. Przyszłość wygrają kraje, w których siłami przedsiębiorców prywatnych przy wsparciu dobrej polityki odbudowana zostanie nowoczesna baza przemysłowa, a inżynier będzie się cieszył podobnym prestiżem co bankier.

Paweł Szałamacha - wiceminister skarbu państwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, obecnie poseł PiS.

Zarys wystąpienia na Kongresie Polska Wielki Projekt, maj 2012 roku.

Sil

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.