NASZ WYWIAD. Marcin Wolski: wrażenie, jakby rzeczywiście istniało jakieś biuro prasy, które sformułowało obowiązującą wersję

Jak pan ocenia sprawę ataku Stefana Niesiołowskiego na Ewę Stankiewicz - ataku tak słownego, jak i fizycznego? Zwraca uwagę przede wszystkim fakt, że duża część mediów prorządowych uznała, iż dziennikarce "należało się", bo "prowokowała". Mamy więc wyraźne porzucenie choćby hipokryzji jako "hołdu składanego cnocie".

Marcin Wolski, pisarz, satyryk, dziennikarz: To przypomina jako żywo czasy komuny. Wówczas gdy ZOMO kogoś spałowało, to zaraz ogłaszano, że albo pobił się sam, albo zaatakował sam jeden dwudziestu zbrojnych chłopa. To jest przerażające. Co więcej, nie widać nawet próby jakiegoś choćby bocznego ustawienia się do sprawy. Wszystko to sprawia wrażenie, jakby rzeczywiście istniało jakieś biuro prasy, które sformułowało jedną, obowiązującą wersję i ta wersja jest powtarzana. Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na przerażającą wypowiedź pani Julii Pitery, która stwierdziła, że jest coś takiego w Kaczyńskim, co powoduje, że jeżeli się go widzi, to traci się kontrolę nad sobą. Jest to straszliwie groźny, niebezpieczny argument, ponieważ może usprawiedliwić każde działanie łącznie z przemocą. W tej konkretnej sytuacji w roli Kaczyńskiego wystąpiła Ewa Stankiewicz, i - jak wynika z wypowiedzi pani Pitery - czegokolwiek by Niesiołowski nie uczynił, jest usprawiedliwiony niczym d'Artagnan mordujący kardynała Richelieu.

 

Ale to już jest naga przemoc. To jest uznanie, że skoro mamy władzę w mediach, to możemy w tych mediach powiedzieć wszystko, i druga strona nic nam nie może zrobić, choćby była atakowana fizycznie.

To jest nie tylko naga, ale przede wszystkim głupia przemoc. To jest dużo gorsze niż Urban.

 

Co zabawne, gdy np. na pielgrzymce ktoś coś powie nachalnym dziennikarzom mediów liberalnych, ktoś ze zwykłych wiernych, albo choćby ich dotknie, to zaraz słyszymy o "świętej pracy dziennikarzy", która podlega szczególnej ochronie, bo stanowi sól demokracji. A tu polityk obozu władzy atakuje opozycyjną dziennikarkę, i te same media bronią go jak niepodległości.

Trzeba podkreślać stale, że pani Stankiewicz była na służbie. Ona nie przyszła jak jakaś wścibska dziennikarka do Stefana Niesiołowskiego. Ona była w tym momencie funkcjonariuszem publicznego zaufania na służbie, i została tak brutalnie potraktowana. Ja tylko czekam kiedy salon zacznie dywagować na temat słowa "won", zastanawiając się, cóż właściwie ono znaczy...

Prej

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.