Piotr Zaremba ponownie zabiera - na łamach "Rzeczpospolitej" - głos w sprawie bojkotru ukraińskiej części Euro2012.
Przypomnijmy, w Polsce sprawa stała się głośna po wydaniu oświadczenia w tej sprawie przez Jarosława Kaczyńskiego.
Zaremba przypomina, że już wcześniej poparł - choć nie bez zastrzeżeń, stanowisko Jarosława Kaczyńskiego:
I przeczytałem natychmiast, że napisałem to, co napisałem, bo jak wiadomo, zawsze popieram prezesa PiS. To wstęp do absurdalnych licytacji, które prowadzą donikąd. Traktuję tego typu polemiki jako przejaw zidiocenia polskiej debaty publicznej. Nie jest ważne, co się mówi i jakich argumentów używa. Ważne, z kim się mówi i komu przyznaje rację.
Jak dodaje publicysta, obronę praw człowieka postrzega jako "podstawowe zadanie dyplomacji". W tym sensie głos Kaczyńskiego zaskoczył go pozytywnie, bo przecież wcześniej kilku polityków PiS zachodni bojkot Ukrainy zwalczało.
Zaremba dodaje, że Kaczyński mógł kierować się różnymi przesłankami - od wizerunkowych po merytoryczne. Ale także czymś jeszcze:
Czy dla Kaczyńskiego jest rzeczą obojętną, jaka demokracja, półdemokracja czy półdyktatura panuje u bezpośrednich sąsiadów Polski? A może zmianę Ukrainy w kolejną po Białorusi satrapię postrzega on również jako zagrożenie dla siebie?
Bo skoro tam standardy praworządności będą coraz niższe, takie drobiazgi jak czysto polityczny proces przed Trybunałem Stanu w Warszawie będzie się jawił wszystkim, także europejskiej opinii publicznej, jako coś w pełni naturalnego. To takie typowe dla zbiorowej wrażliwości równanie w dół.
Zaremba stwierdza, że podziela ten niepokój, a stan demokracji w Polsce uważa za kruchy i wcale nie ostateczny, ponieważ "młode instytucje oraz procedury są bardzo podatne na odkształcanie":
Nie jest więc nieistotne, jaki klimat panuje w naszej najbliższej okolicy. Perspektywa zobojętnienia, także i samych Polaków, na takie historie jak ta z Julią Tymoszenko to zła prognoza na przyszłość. Błogość przeżywania sportowej imprezy nie wydaje mi się ważniejsza od tego zagrożenia.
Apel o bojkot Ukrainy można więc rozumieć jako "swoisty akt samoobrony Kaczyńskiego, zgodny jednak z interesem publicznym" - bo próba ucywilizowania stosunków politycznych na Ukrainie posłuży wszystkim.
A na stwierdzenie, że Kaczyński zaszkodził sam sobie, zagrażając ulubionym rozrywkom Polaków, Zaremba odpowiada:
Kaczyńskiemu jednym tchem zarzuca się cynizm i strzelanie sobie w stopę. Jego stanowisko ma jednak swoją treść merytoryczną, i pochylmy się nad nią choć przez chwilę.
Na koniec ważne pytanie do przeciwników bojkotu posługujących się argumentem przyciągania, a nie odpychania Kijowa:
Czy skoro bojkot Euro ma być wymierzony w marsz Kijowa ku Unii Europejskiej, wierzycie w szybkie wejście do tejże Unii kraju, w którym zamyka się byłych premierów do kolonii karnej? Bo mnie wydaje się to co najmniej naiwnością. Albo posługiwaniem się fikcją. Być może się mylę. Może wy macie jakąś mapę drogową przełamania tej klątwy. Ja jej na razie nie widzę.
Tym bardziej, że - jak zauważa publicysta - "rzeczników obłaskawiania Ukrainy robią z siebie politycy PO, którzy niedawno skłonni byli traktować ten kraj lekceważąco, w imię niewypowiadanego głośno, ale wyraźnego celu: polepszenia relacji z Rosją".
Sil
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/132098-zaremba-do-zwolennikow-przyciagania-ukrainy-wierzycie-w-wejscie-do-unii-kraju-w-ktorym-zamyka-sie-bylych-premierow