NASZ WYWIAD: Witold Waszczykowski. "Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Tusk od dawna kombinował, by się spotkać z Putinem w Katyniu"

Premier Tusk twierdzi, że śp. prezydent nie informował go o swoich planach związanych z wyjazdem do Katynia, i że tak naprawdę najpierw ustalono spotkanie Tusk-Putin, a dopiero później prezydent podjął działania w tej sprawie.

 

Witold Waszczykowski, były wiceminister spraw zagranicznych, wiceszef BBN za kadencji śp. Lecha Kaczyńskiego: To są dwa kłamstwa. Pierwsze kłamstwo polega na tym, że to nie prezydent śp. Lech Kaczyński podjął wojnę z tym rządem, tylko to ten rząd, zanim jeszcze stał się rządem, ta partia, a więc przed wyborami 2007,  podjęła wojnę z prezydentem i Prawem i Sprawiedliwością. Przypomnijmy 2007 rok, kampanię wyborczą i hasło "dorżniemy watahę". Z tym hasłem przejęto władzę i z tym hasłem prowadzono wojnę z prezydentem.

Ta wojna polegała na tym, że prezydenta i jego pracowników odcinano od wiadomości, odcinano od depesz, od notatek służbowych wytworzonych przez rząd. Są dokumenty tego dowodzące, choćby pismo z 2000 roku, podpisane przez Radosława Sikorskiego, w którym ograniczał rozszerzenie dokumentów tworzonych przez MSZ do podmiotów związanych z rządem. To w 2008 roku podjęto wojnę z prezydentem, której celem było niedopuszczenie głowy państwa do unijnych szczytów, zabierano mu samolot. To w 2008 roku premier Tusk powiedział publicznie, że jemu ten prezydent jest do niczego niepotrzebny. I to tak trwało aż do katastrofy smoleńskiej.

Drugie kłamstwo: nie jest prawdą, iż to najpierw ustalono premierowskie wizyty, a prezydent Lech Kaczyński do tego chciał dołączyć. O tym świadczą konkretne dokumenty. W styczniu 2010 roku pierwszy dokument wysłał z Kancelarii Prezydenta śp. Mariusz Handzlik, do trzech adresatów. Dokument datowany 20 stycznia: do ministra Sikorskiego, do polskiej ambasady w Moskwie, i do rosyjskiej ambasady w Warszawie. Informował w nim, że prezydent zamierza zorganizować i uczestniczyć w uroczystości poświęconej 70. leciu zbrodni katyńskiej. Wówczas ta współpraca rozpoczęła się ze śp. Andrzejem Przewoźnikiem, który stał na czele Rady Pamięci Walk i Męczeństwa. Ruszyły przygotowania.

Kilka dni potem okazało się, że premier Putin zadzwonił do premiera Tuska i zaprosił go do Rosji. I zaczęła się konfuzja, bo premier się zgodził, tylko nie wiadomo na co. I przez wiele tygodni wyjaśniano jaki charakter ma mieć wizyta premiera. Ale było pewne, że chodzi o bilateralną wizytę szefa rządu, o spotkanie z premierem Putinem. Nie były to oficjalne uroczystości. W dalszych ciągu trwały przygotowania do oficjalnych uroczystości państwowych z udziałem państwowej delegacji, na której czele miał stać śp. prezydent Lech Kaczyński.

Nieprawdą jest więc, że najpierw ustalono uroczystości między premierami Tuskiem a Putinem a prezydent Kaczyński chciał jakoś do nich dołączyć albo zorganizować równoległe. Odwrotnie, to premierzy Polski i Rosji próbowali przejąć bądź zdublować uroczystości państwowe z udziałem prezydenta.

Tusk mówi: "jeżeli zatem pozwolić sobie na tezę, której ja nie podzielam, że doszło do rozdzielenia wizyt, to ja precyzyjnie powiem tak: po ustaleniu, jest wizyta premiera polskiego rządu, na zaproszenie premiera rosyjskiego rządu, aby wspólnie uczcić ofiary katyńskie, pojawił się także konkretny pomysł drugiej wizyty".

To jest nieprawda. W styczniu rozpoczęło się organizowanie wizyty delegacji państwowej z prezydentem na czele na uroczystości 70. lecia zbrodni katyńskiej. I w trakcie tych prac pojawiła się koncepcja bilateralnego spotkania premierów. I kombinowano wówczas, jak to zrobić. Najpierw miało to być spotkanie w Kaliningradzie z krótkim wyjazdem do Katynia. Potem myślano, by w Smoleńsku odbyć rozmowy dwustronne, a na chwilę wpaść do Katynia. A więc najpierw był plan wyjazdu prezydenta, potem dopiero pojawił się pomysł ze spotkaniem premierów, i przez wiele tygodni dopasowywano, jaki to ma być charakter tego spotkania Putin-Tusk.

 

Tusk mówi, odpowiadając na uwagę dziennikarki, że o wizycie śp. Prezydenta w Katyniu mówiło się już w styczniu: "Nie otrzymałem takiej propozycji ani takiej informacji od prezydenta Kaczyńskiego ani w styczniu, ani w lutym, ani w marcu, ani kiedykolwiek indziej na temat ewentualności wspólnej wizyty w Katyniu. I nie było żadnej informacji na temat daty, czy sposobu obchodów czy konkretnej wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu." Czyli zarzut, że Kancelaria też nie chciała dwóch wizyt.

To jest nieprawda. Przygotowania rozpoczęły się oficjalnym pismem śp. Mariusza Handzlika z 27 stycznia. Dopiero kilka dni później pojawiła się koncepcja spotkania premierów.  I zaczął się bałagan, bo zaczęto wywierać presję na prezydenta, by to on zrezygnował, by scedował obchody na tę bilateralną wizytę premierów. Pamiętamy wystąpienie Sikorskiego w którym domagał się, by głowa państwa nie jechała do Katynia tylko do Miednoje albo do Charkowa. To się nie udało, a premier nie podjął żadnego działania by dołączyć do delegacji śp. Lecha Kaczyńskiego, tylko zaczął organizować własne uroczystości.

Niestety ta polityka premiera Tuska, aby w 2010 organizować odrębne uroczystości, nie dotyczyła tylko Katynia. Bo 2010 rok miał być rokiem wielu rocznic. Bitwa Warszawska, Grunwald, i rocznice z II Wojny Światowej, "Solidarności". I rząd chciał wszystko organizować odrębnie, ponieważ było to rok wyborczy, rok ewentualnej reelekcji śp. Lecha Kaczyńskiego. Próbowano każdą z tych rocznic rozbić. Pamiętamy jakie zamieszanie było związane z rocznicą Solidarności, już po Smoleńsku. Ojciec Zięba przez wiele miesięcy nie dostawał pieniędzy na obchody. Dostał dopiero wówczas, na koncert z udziałem władz, gdy okazało się, że będzie duża impreza z udziałem władz "Solidarności" i Jarosława Kaczyńskiego. Wówczas rząd przekazał ojcu Ziębie pieniądze. Cały rok planowano więc podwójne imprezy, i Katyń nie był tutaj wyjątkiem.

Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że Tusk od dawna kombinował, by się spotkać z Putinem w Katyniu. Takie rozmowy mogły mieć miejsce np. na Westerplatte, przy okazji spotkania z premierem Rosji. Nie powiadomiono jednak prezydenta. I kiedy prezydent uruchomił swoje przygotowania, zaczęła się panika. Wywołano wówczas tę telefoniczną rozmowę Putin-Tusk, aby pokazać, że tu jednak jest formalne zaproszenie ze strony rosyjskiej. W sumie chodziło o eliminację albo marginalizację prezydenta Kaczyńskiego.

 

Tusk mówi: "To jest jedno z wielu kłamstw, które ma na celu nie tylko zniekształcenie prawdy na temat tych zdarzeń, ale i sądzę że wyczyszczenie sumień tych, którzy się czują w głębi duszy być może bardziej odpowiedzialni niżby to wynikało z ich oficjalnych wystąpień za to, co się stało 10 kwietnia."

Widać, że premier Tusk ukrywa wiele rzeczy. Nie chce przyznać się w jaki sposób podejmował decyzję o oddaniu śledztwa smoleńskiego Rosjanom, mimo nawet nakazu sądowego. Teraz oskarża, sięgając po klasyczną zagrywkę uciekającego złodzieja, który krzyczy "łapaj złodzieja". Z ust ministra Kuźniara, ikony antyamerykanizmu, słyszymy oskarżenia pod adresem PiS o prorosyjskość. A przecież ludzie dziś rządzący to ludzie, którzy postawili na Rosję, całą politykę zagraniczną oparli na odejściu od koncepcji jagiellońskiej, w kierunku, jak to mówili, pragmatycznego dogadania się z Rosją. I ta koncepcja się zawaliła, bo Rosja ich niczym nie wynagrodziła. Niczym. Mamy znowu próbę powrotu do demonizowania opozycji.

Sil

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych