Kolejne mity katastrofy smoleńskiej padają. Ale co to za pociecha, gdy koledzy zostali odarci z czci i szacunku? Por. Wosztyl w "Naszym Dzienniku"

fot. wikipedia
fot. wikipedia

Wiele krzywdzących rzeczy powiedziano i powtarza się je do znudzenia

– mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" porucznik Artut Wosztyl, pilot rozformowanego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, komentując działania komisji Millera.

Jak można oskarżać jednostkę o braki kadrowe, gdy za politykę kadrową jest odpowiedzialne Ministerstwo Obrony Narodowej. Zarzuca się jednostce niewłaściwe szkolenie, latanie na starych programach czy instrukcjach, ale nikt nie pomyślał o tym, że brak nowoczesnego sprzętu automatycznie odciął nas od nowoczesnego sposobu szkolenia, a zapatrzenie się kręgów odpowiedzialnych za ten stan rzeczy na Zachód dopełniło tego obrazu. A w końcu, dlaczego pomimo takiego charakteru wykonywanych zadań nie było usankcjonowanych dyżurów, skoro wymagano od nas pełnej dyspozycyjności? Gdzie w tym wszystkim było Dowództwo Sił Powietrznych, ogólnie MON? Ale ogłaszając likwidację jednostki 4 sierpnia 2011 r., zyskuje się spokój i nie trzeba już zawracać sobie tym głowy. Dopiero w 2011 r. wprowadzono w Siłach Powietrznych "Instrukcję nawigatorskiego przygotowania do lotów personelu latającego lotnictwa Sił Zbrojnych RP", w której zapisano, jakie warunki należy spełnić, aby kontynuować podejście do lądowania, upodabniając je nieco do przepisów cywilnych. Do tej pory wykonywaliśmy loty zgodnie z przepisami cywilnymi (w przestrzeni i na lotniskach cywilnych), co nie było sprecyzowane do niedawna w przepisach wojskowych, które do pewnego momentu nie mówiły nic o lataniu w załogach wieloosobowych

– wyjaśnia Wosztyl, podkreślając, że obaj piloci, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, mjr Arkadiusz Protasiuk i ppłk Robert Grzywna byli świetnymi fachowcami i zarzuty dotyczące nieprzygotowania załogi do lotu są bezpodstawne.

Często latałem z Arturem, którego uważałem za dobrego lotnika. Dlatego tym bardziej nierealne wydaje mi się, aby załoga sugerowała się jedynie radiowysokościomierzem przy podejściu do lotniska. Tak samo trudno mi uwierzyć w informację o tym, że Arek świadomie przełączył swój wysokościomierz barometryczny na ciśnienie standardowe, aby oszukać urządzenie TAWS. Takie działania wydają się irracjonalne

– podkreśla porucznik.

Wykreowano krzywdzący wizerunek załogi, która nie potrafiła ze sobą współpracować, nie potrafiła prawidłowo wykonywać podstawowych czynności, z jednoczesną obecnością generała, który wywierał naciski. Było to bardzo wygodne, ponieważ raporty, mówiąc o obecności generała, mogły pominąć zasadnicze pytanie, dlaczego samolot opadał z dużą prędkością, pomimo że padły słowa: odchodzimy. Uważam, że winą za ten stan rzeczy należy obarczyć naszych przełożonych, którzy pozostawili pytania bez odpowiedzi, dając impuls do powstawania czasami dziwnych teorii, pozostawiając 36. SPLT, a tym samym jego żołnierzy, samym sobie, bez żadnego wsparcia, z jednoczesnym zakazem wypowiadania się w mediach, co wręcz podsycało nienawiść do nas wszystkich. Teraz kolejne mity kreowane przez poszczególne raporty padają, wyłania się nowy obraz załogi, która współpracowała ze sobą, a prawidłowe wysokości barometryczne były przez nią odczytywane. Jednocześnie mocno naciągana staje się teoria o obecności generała w kokpicie. Ale teraz co to za pociecha, gdy koledzy zostali odarci z czci i szacunku, ich dobre imię zostało zmieszane z błotem, a ich rodziny kolejny raz muszą przechodzić przez to wszystko.

 

mall, więcej w "Naszym Dzienniku"

 

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych