Fragment książki prof. Jana Żaryna pt. "Taniec na linie, nad przepaścią. Organizacja Polska na wychodźstwie i jej łączność z krajem w latach 1945-1955".
Organizacja Polska była utajnioną "nadbudówką" polityczną utworzonego w 1934 r. Obozu Narodowo-Radykalnego. W czasie II wojny światowej OP kierowała tą częścią NSZ, które w 1944 r. odmówiły scalenia z Armią Krajową:
"Politycy ONR, Grupy „Szańca” i żołnierze NSZ, którzy znaleźli się na wychodźstwie, jeszcze przez długie lata w różnorodny sposób kontynuowali walkę o niepodległość kraju, zgodnie ze złożoną przysięgą. Zostali skazani na samotność polityczną przez samych siebie, a także odrzuceni przez znaczną część emigracji. Nie stworzyli również jednej zwartej – zewnętrznej – formacji politycznej. Można ich było spotkać w organizacjach kombatanckich, w SPK w USA, w Zjednoczeniu Polskim w Europie, w Stronnictwie Narodowym, jednak – przede wszystkim – w Stowarzyszeniu „Ogniwo”. Podtrzymywaniem więzi środowiskowej zajmowała się nadal wielostopniowa Organizacja Polska, czyli tajna struktura, której członkowie poczuwali się do moralnej i politycznej odpowiedzialności za los tysięcy osób, wyprowadzonych z kraju, żołnierzy NSZ i wartowników w służbie amerykańskiej (pierwszych polskich żołnierzy w armiach zjednoczonych, od 1949 r. w NATO). Od przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych działacze OP zaczęli opuszczać masowo Stary Kontynent. W 1955 r. z Francji wyjechał jeden z największych autorytetów żołnierzy NSZ, dowódca BŚ Antoni Skarbek-Szacki („Bohun”, „Antoni Dąbrowski”). Niektórzy działacze OP nadal pozostali na kontynencie, jednak ich aktywność w OP – jak się wydaje – właściwie wygasła. Przykładowo, w Niemczech mieszkał Stefan Władysław Kozłowski „Aleksander”, który w latach pięćdziesiątych uczestniczył w różnego typu zjazdach polskich: „nauczycieli, historyków, naukowców”, był także „inicjatorem spotkań polsko-niemieckich w NRF”, od 1951 r. stałym współpracownikiem Jerzego Giedroycia w Monachium i korespondentem „Kultury” na terenie Niemiec: „Kozłowski wystarał się o to, aby polskie oddziały wartownicze poparły »Kulturę«. Stąd nowa »żyła« finansowa Giedroycia, który jak wiadomo poróżnił się z [Janem] Nowakiem – [Jeziorańskim] z Wolnej Europy, który wstrzymał mu 300 dolarów miesięcznie, z których opłacano korespondenta w Niemczech” – notowano w Warszawie słowa wywiadowcy „Pawła” z czerwca 1955 r.
Faktycznie, redakcja „Kultury” paryskiej była w ciągu kolejnych lat otwarta na współpracę z dawnymi brygadowcami, a de facto członkami OP; pisywali tam, m.in. Władysław Jaxa-Marcinkowski czy też Wojciech Zaleski. Zdaniem wywiadu komunistycznego, wcześniejsze kontakty Kozłowskiego i tamtejszego OP z wywiadem amerykańskim (z czasów kierowania siatką regensburską) skutkowały w latach pięćdziesiątych kontaktami z niemieckim naukowym Instytutem Europy Wschodniej z Tybingi, w którym mieli pracować oficerowie siatki Gehlena, m.in. Ludwig Wolf (wspominany przeze mnie wcześniej „Wolf”, płk Bundeswehry w latach pięćdziesiątych)4. Kozłowski miał także, zdaniem wywiadu komunistycznego, wspierać redaktora „w sprawie wydania paryskiej »Kultury« po niemiecku”. Faktycznie jednak Stefan W. Kozłowski odgrywał od lat pięćdziesiątych bardzo ważną rolę w próbie zbliżenia środowisk polskich i niemieckich, w tym naukowych i politycznych: „Początkowo obie strony były zgodne, że pionierami zbliżenia winny być wyłącznie sfery literackie” – pisał Tadeusz Katelbach, drugi oprócz Kozłowskiego uczestnik spotkań sondażowych. Wynikiem aktywności Kozłowskiego, przypadającej na okres międzynarodowej „odwilży”, było spotkanie polsko-niemieckie zorganizowane w terminie 10–13 października 1956 r. w Tybindze przez wspomnianą placówkę naukową i „londyński” Instytut Badania Spraw Międzynarodowych.
Stałym współpracownikiem „Kultury” był również, wielokrotnie wspominany, Wojciech Zaleski, jeden z głównych przywódców ONR-OP przed 1939 r. Jak pisałem, od 1955 r. kierował sekcją polską Radia Madryt (Radio Nacional). Założył ją w 1949 r. Karol Wagner-Pieńkowski (radiowiec i pierwszy kierownik stacji) wraz z Józefem Łobodowskim, znanym poetą i publicystą związanym z paryską „Kulturą”, dzięki staraniom posła Józefa Potockiego, szefa placówki rządu RP na wychodźstwie w Hiszpanii.
Audycje w języku polskim, które trwały 30 minut, nadawano od 1949 r. Fundusze otrzymywano od polskiego rządu na wychodźstwie, a następnie ze Skarbu Narodowego. Jak pisał Paweł Machcewicz na podstawie raportów RWE, o popularności Radia Madryt w kraju „decydowały jego pełna niezależność i »jednoznacznie polski charakter«, krytycyzm nie tylko wobec Rosjan, lecz także amerykańskiej i angielskiej polityki wobec Polski”. Audycje były słyszalne w Polsce, szczególnie na terenach ziem zachodnich, w tym na Dolnym Śląsku.
Najsilniejsze środowisko NSZ skoncentrowało się wówczas w USA, gdzie od lat sześćdziesiątych wydawano również dobrze redagowane pismo historyczne („Zeszyty do Historii NSZ” pod red. Tadeusza Boguszewskiego). Od 1973 r. grono byłych żołnierzy działało w ramach koła nr 52 SPK w Chicago. Na jego czele przez długie lata stali Stanisław Jaworski (wł. Stanisław Korwin-Piotrowski ps. Roguski) i Jerzy Gnat (wł. Jerzy Broda), jeden z bohaterów tej książki.
Przez pierwsze lata po zakończeniu wojny dowództwo Brygady, a także „Zakon Narodowy” OP utrzymywały bliski kontakt z gen. Władysławem Andersem, w którym widziano głównego rzecznika polityki niepodległościowej. Generał wizytował „Ogniwo”, wcześniej zaś wspierał i jednocześnie wykorzystywał Brygadę, nawiązując z nią w Ratyzbonie kontakt polityczny i wywiadowczy skierowany na kraj. Powstała w ten sposób Ekspozytura „EN” realizowała zarówno projekty polityczne OP, jak i najważniejszego ośrodka niepodległościowego na wychodźstwie.
W związku z tym łączność z krajem – prowadzona „drogą Konrada” – obejmowała podziemie narodowe (KG NSZ) i poakowskie (ZG Zrzeszenia WiN). Jak się wydaje, członkowie najwyższych szczebli OP zamierzali dyskretnie kierować poczynaniami swojego środowiska i sądzili, że za pośrednictwem ośrodka konspiracyjnego będą mieli realny wpływ na znaczną część organizacji polityczno- -społecznych, w tym kombatanckich i katolickich wychodźstwa.
W rezultacie w latach 1945–1955 z inspiracji OP powstało kilka organizacji zewnętrznych, przede wszystkim kombatanckich i samopomocowych, w innych z kolei działacze OP wypracowali ogromne wpływy. Ostatnią organizacją było Stowarzyszenie „Ogniwo” utworzone we Francji pod koniec lat czterdziestych. „Ogniwo było najsilniejszą polską organizacją emigracyjną we Francji (sądzę, że do roku 1952) i liczyło około 2500 ludzi” – relacjonował rozmowę z Kazimierzem Gluzińskim TW „Feliks”.
Aktywność „Ogniwa” wygasała od połowy lat pięćdziesiątych. W pierwszym dziesięcioleciu po wojnie liderzy OP liczyli się z możliwością wybuchu międzynarodowego konfliktu zbrojnego. Opiekowali się byłymi żołnierzami i pośrednio ich rodzinami, utrzymywali również swoich podwładnych w gotowości służby ojczyźnie. „Rozkazów wszystkich mych przełożonych będę słuchał i posłusznie będę je wykonywał, tajemnic organizacyjnych będę wiernie strzegł” – przysięgali w latach wojny żołnierze NSZ. W mobilizacji utrzymywał ich także gen. Władysław Anders, który w lutym 1953 r. pisał do Kazimierza Gluzińskiego: „Co do »Ogniwa« – będę Panom wdzięczny za oddziaływanie pośród dawnych żołnierzy NSZ będących w Panów zasięgu w takim kierunku, aby byli oni gotowi do służby w PSZ
wtedy gdy one powstaną”.
Równocześnie działacze OP, którzy wchodzili w sojusze z innymi podmiotami jako członkowie organizacji społecznych, jak np. ZP, ZPUW czy SPK i Pax Romana, starali się oddziaływać na nie przede wszystkim od strony ideowej. Można powiedzieć, że mimo olbrzymich problemów kadrowych (śmierć kolegów i koleżanek), a także bałaganu organizacyjnego (brak dostatecznej łączności między krajem a emigracją w latach wojny i powojnia) OP konsekwentnie próbowała realizować projekt polityczny, zainicjowany przez Jana Mosdorfa i Henryka Rossmana w kwietniu 1934 r. Doświadczenia II wojny światowej, również pobyt działaczy OP w państwach demokratycznych, przyczyniły się do przewartościowania niektórych kwestii. Dobrym przykładem jest stosunek działaczy OP, a także SN na wychodźstwie, do idei federalizmu. Sławomir Łukasiewicz pisał, że stwierdzano po wojnie: „nie ma sprzeczności między nacjonalizmem (nieutożsamianym z szowinizmem) a ideą federalizmu, uznając, że z rozwiązaniami federalnymi można także umiejętnie pogodzić interesy narodowe”.
Wydaje się bezsporne, że działacze OP wychowywali członków organizacji zewnętrznych w duchu miłości do ojczyzny, w przywiązaniu do wiary katolickiej, a także – w mniejszym stopniu – w poszanowaniu zasad demokratycznych. Krytycznie odnosili się bowiem zarówno do „Zamku”, jak i do kolejnych struktur tworzonych przez stronnictwa demokratyczne (RP oraz Rada Trzech i TRJN). Ponad głowami głównych polityków docierali do członków, ich zdaniem, ważnych struktur stowarzyszeniowych: kombatanckich czy też stanowo-zawodowych (w tym katolickich), żeby propagować swoje poglądy. Cechował ich nadto głęboki antykomunizm i nadzieja na odzyskanie przez Polskę niepodległości. Taką też ojczyznę – wielką, niepodległą, chrześcijańską i samorządną – pragnęli kiedyś zobaczyć i w niej żyć. W przedwojennym programie narodowców nie było miejsca na rasistowskie wykluczenia ze wspólnoty, choć z drugiej strony polskość nie była, ich zdaniem, dostępna dla wszystkich. W praktyce zatem niektórzy członkowie ruchu – mniej sprawni intelektualnie – nie byli w stanie zaakceptować działacza ruchu narodowego, np. pochodzenia żydowskiego. Jednak po wojnie na uchodźstwie, szczególnie pod wpływem wojny i okupacji, a także wspierania przez Polaków aspiracji żydowskich, zmierzających do odzyskania własnego państwa Izrael, również w środowisku narodowców (w tym OP) zanikła ostatecznie frazeologia antysemicka. Pozostała często negatywna ocena polityki konkretnych środowisk i partii żydowskich, a także pewien kompleks. Na emigracji nie zaprzestano bowiem ataków prasowych na NSZ – idących śladem słynnego artykułu Lityńskiego – za rzekome ekscesy antyżydowskie środowiska. Po kolejnym ataku płk Oziewicz wysłał zatem do „Kultury” paryskiej sprostowanie, w którym dowodził, że NSZ nie tylko nie mordowały Żydów w czasie wojny, lecz także „znany jest powszechnie cały szereg wypadków, kiedy to członkowie lub sympatycy NSZ udzielali Żydom pomocy i schronienia i przypłacili to niejednokrotnie życiem”. Z kolei wspominany wielokrotnie Stefan Nowicki (poziom „A” OP) pod wpływem ataków na Polaków za rzekomy antysemityzm napisał specjalną pracę dotyczącą pomocy udzielanej Żydom w czasie wojny. Dowodził, że źródłem tych ataków byli Żydzi amerykańscy. Jednocześnie, pamiętając o przedwrześniowych ekscesach osób wywodzących się ze środowiska ONR, przyznawał po latach: „Należy bezwzględnie potępiać demonstracje antyżydowskie na uniwersytetach i poza nimi, segregację ławkową itp. wybryki, gdyż nic nie dawały, żadnych problemów nie rozwiązywały, były powodowane nienawiścią, były bardzo szkodliwe. Zaprzeczały naszym tradycjom tolerancji!”.
W połowie lat pięćdziesiątych na kontynencie europejskim „Zakon Narodowy” OP przestał faktycznie się zbierać i wspólnie podejmować decyzje. Dostrzegalnym znakiem rozluźnienia kontaktów i dezintegracji środowiska był zanik aktywności Stowarzyszenia „Ogniwo” we Francji. Mimo że środowisko to było jeszcze liczne, większość znamienitych działaczy OP znalazła się poza Starym Kontynentem: w USA, Australii, Kanadzie. Po 1956 r. z kraju wyjechali kolejni działacze OP (np. Edward Kemnitz w latach sześćdziesiątych), mający zupełnie inne doświadczenia niż ich emigracyjni koledzy. Mieczysław Harusewicz w liście do Jędrzeja Giertycha z kwietnia 1976 r. wymienił żyjących kolegów, odpowiedzialnych, jego zdaniem, za dobre i złe decyzje środowiska, począwszy od 1934 r.: Jan Jodzewicz, Andrzej Ruszkowski, Leonard Rudowski, Adam Wilczyński, Tadeusz Totleben, Wojciech Dłużewski, Edward Kemnitz, Stefan Nowicki, Leopold Mańkowski, Mieczysław Rembowski, Jan Paprocki i sam Mieczysław Harusewicz. Zapomniał o wielu innych, rozproszonych jeszcze wówczas po całym świecie: Jerzym Iłłakowiczu i Antonim Szackim, Władysławie Jaksie-Marcinkowskim i Stefanie Porayu-Marcinkowskim, prof. Bolesławie Sobocińskim z USA – by wymienić jedynie tych, którzy dotarli co najmniej do poziomu „Z” w tajnej OP.
W ramach akcji dezintegrowania środowisk emigracyjnych, podjętej przez wywiad komunistyczny w połowie lat pięćdziesiątych, agent UB Jerzy Mieczysław Pączkowski – jak jedyny – był przewidywany do spektakularnego powrotu do kraju, a zatem z nagłośnieniem jego decyzji w mediach. Faktycznie wrócił do Polski, choć nie wywołało to żadnej reakcji na Zachodzie. Jak się wydaje, punktem zwrotnym, prowadzącym do obniżenia aktywności środowiska „Ogniwa” we Francji, stały się nie tyle donosy „Lugano” czy wyjazdy czołowych działaczy OP poza Europę (Iłłakowicz do USA, Nowicki do Australii itd.), ile sprawa „Bohuna”, oskarżanego – regularnie od 1945 r. – przez władze warszawskie o zbrodnie, a ponadto przeznaczonego do fizycznej likwidacji. Jego przymusowy wyjazd do Stanów Zjednoczonych w 1955 r. zamknął pewien etap aktywności tego środowiska.
W połowie 1959 r. Tadeusz Skarżyński20 (TW „Feliks”), niegdyś oficer NSZ pseud. „Bończa”, przyjeżdżający z kraju do kolegów we Francji, złożył doniesienie m.in. ze spotkań z Kazimierzem Gluzińskim (poziom „A”), Tadeuszem Totlebenem i Adamem Tokarskim, działaczami OP i „Ogniwa”. Pisał: „Środowisko ONRowskie na emigracji rozpadło się. Jego ideowi kierownicy są w słabej lub całkiem złej sytuacji materialnej i ze swoich osobistych zarobków nie mogą finansować ruchu. Pieniędzy od władz obcych nie chcą brać, rozumiejąc, że to jest związane z robotą przeciw obecnej Polsce, której to roboty nie chcą robić. Poglądy ideologiczne są naturalnie zupełnie odmienne od tych, którymi kieruje się polityka państwowa i partyjna w PRL. Tam idealizm związany z katolicyzmem, tu materializm i socjalizm”.
Osobnym problemem, ważnym dla działaczy OP, była kwestia uznania przez legalne władze polskie na wychodźstwi NSZ za jednostkę PSZ. Starania, podjęte przez gen. Władysława Andersa, przy wsparciu gen. Zygmunta Broniewskiego, zostały przerwane jeszcze w latach czterdziestych. Powrócono do nich w latach pięćdziesiątych zarówno z inicjatywy członków OP, jak i środowisk wojskowych PSZ na Zachodzie (ppłk. Leona Bittnera) w związku z rodzącą się nadzieją na wybuch konfliktu zbrojnego między Wschodem a Zachodem. Wtedy decyzją Generalnego Inspektora PSZ gen. Michała Karaszewicza-Tokarzewskieg została powołana komisja w składzie: przewodniczący Edward Pfeiffer (pseud. „Radwan”, dowódca powstańczych oddziałów Śródmieścia), Sylwester Gośliński, Jacek Bętkowski, Jerzy Ścibor, J. Korczyński. Pełnomocnikiem środowiska NSZ był ppłk Tadeusz Boguszewski, mieszkający następnie w USA, a przewodniczącym Głównej Komisji Weryfikacyjnej NSZ, płk Ignacy Oziewicz, który jednak w 1958 r. wrócił do kraju. Strona eneszetowska przygotowywała od 1952 r. specjalne dyplomy, potwierdzające stopnie otrzymane w latach służby w ZJ-NSZ (również w Brygadzie Świętokrzyskiej). Jeszcze w lutym 1953 r. gen. Anders pisał do Kazimierza Gluzińskiego: „Uregulowanie kwestii stanu służby żołnierzy NSZ będzie w niedługim czasie załatwione. Mam nadzieję, że zniknie wreszcie dotychczasowy niefortunny podział między żołnierzami, którzy się bili z wspólnym wrogiem i dla wspólnego celu”. Sprawa utknęła jednak w martwym punkcie z racji różnej oceny tych żołnierzy Brygady, którzy jako zrzutkowie spadochronowi docierali w 1945 r. „na linie, nad przepaścią” do kraju.
Kontrowersje między Pfeifferem a Boguszewskim wynikały także z innej oceny akcji scaleniowej z 1944 r., w tym roli dowódcy NSZ gen. Tadeusza Kurcyusza „Żegoty”, który, zdaniem działaczy OP, wypełniał wolę ówczesnego Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Jednakże nagonka na niego, prowadzona ze strony KG AK, doprowadziła do jego przedwczesnej i nagłej śmierci (w kwietniu 1944 r.). Ułatwiło to realizację akcji scaleniowej w wersji narzuconej przez KG AK działaczom Grupy „Szańca” (czyli tajnej OP) i ostatecznie odrzuconej przez nich. W końcu lat pięćdziesiątych zmieniła się także sytuacja międzynarodowa, która nie sprzyjała już mobilizacji wszystkich dostępnych na Zachodzie sił i środków w walce z komunizmem.
Niechęć środowisk akowskich do uhonorowania byłych żołnierzy niescalonej części NSZ wywoływała frustrację środowiska widoczną w publikacjach emigracyjnych. Kpt. „Zapora” w 1962 r. pisał: „Jedyną naszą satysfakcją i nagrodą jest świadomość, że nasze dążenia polityczne i założenia społeczne naszego ruchu były słuszne. W stosunku do Sowietów byliśmy bardziej twardzi niż żelazny Churchill. Nasze kierownictwo polityczne było bardziej wyrobione i przezorne niż amerykańscy mężowie stanu. Byliśmy bardziej uczciwi i oględni w szafowaniu krwią Narodu niż sam rząd w Londynie”.
Rozmowy wznowiono w latach osiemdziesiątych. Przedstawicielem NSZ został wówczas wspomniany Stanisław Jaworski z koła SPK z Chicago. Jerzy Treliński pisał: „prezydent Kazimierz Sabbat wyda dekret w sprawie żołnierzy NSZ z dnia 1 I 1988 r., dotyczący »niescalonych« z AK. Tekst dekretu był kompromisem, aby AK-Londyn nie bojkotowała Prezydenta i Rządu w Londynie”. Rzeczywiście, 1 stycznia prezydent RP na uchodźstwie Kazimierz Sabbat wydał wspomniany dekret w „uznaniu zasług NSZ przez najwyższe władze Rzeczypospolitej Polskiej”. Czytamy w nim: „Żołnierze tej części Narodowych Sił Zbrojnych, która ze względu na stanowisko jej czynników kierowniczych nie została scalona z Polskimi Siłami Zbrojnymi – Armią Krajową, i którzy brali udział w walkach z okupantami w latach 1939–1945 spełnili swój obowiązek narodowy i żołnierski wobec Rzeczypospolitej Polskiej”. Jak widać, decyzja z pierwszych tygodni stycznia 1945 r. o wyjściu Brygady Świętokrzyskiej, choć podyktowana wolą dalszej walki o niepodległość, na wiele dziesięcioleci położyła się cieniem na OP i żołnierzach oraz oficerach tej formacji. Działacze OP i jej organizacji zewnętrznych od 1 września 1939 r. weszli w stan wojny z okupantami Rzeczypospolitej.
Pozostawali bojownikami do końca swojego życia, w kazamatach stalinowskich bądź na wychodźstwie, żyli co najmniej do 1955 r. w gotowości organizacyjnej i bojowej. Należeli do pokolenia, które zdobywało wykształcenie już w Polsce Odrodzonej, mieli na ogół skończone studia, znali języki obce. Niewątpliwie, gdyby sprawa polska w czasie II wojny światowej została rozwiązana w inny sposób i naród wygrałby wojnę, działacze tej formacji weszliby ponownie – bogatsi o doświadczenia z okresu okupacji i wychodźstwa – do elity narodu, w tym jako działacze państwowi. Prawnicy, ekonomiści, artyści, historycy, wykładowcy akademiccy znaleźliby miejsce w wolnym kraju, byliby nauczycielami kolejnych pokoleń Polaków. Wygrał jednak inny scenariusz. Ostatecznie ci, którzy przeżyli wojnę – tylko dzięki Brygadzie Świętokrzyskiej, siatce regensburskiej i Organizacji Polskiej – i znaleźli się na Zachodzie musieli ograniczyć swoje aspiracje polityczne do roli opiekunów dla kilkudziesięciu, a następnie (we Francji) kilku tysięcy byłych wartowników. Część z nich – 2500 członków „Ogniwa”, w sumie zaś zapewne ponad 5 tys. osób z rodzinami – pozostała pod wpływem „Zakonu Narodowego” co najmniej do połowy lat pięćdziesiątych. Do nich wypada doliczyć wszystkich Polaków – robotników, pracujących we Francji i uczestniczących w akcjach społeczno-kulturalnych organizowanych przez koła „Ogniwa”. Stowarzyszenie „Ogniwo” i miesięcznik wychodzący we Francji pod tym samym tytułem stały się dla byłych wartowników przyczółkiem, mającym ich doprowadzić do Polski, tymczasową, małą ojczyzną.
Istnienie polskiego wychodźstwa na ogół przeszkadzało politykom zarówno amerykańskim, jak i tym z zachodniej Europy, szukającym w różnych okresach zimnej wojny modus vivendi z Moskwą i państwami zza żelaznej kurtyny. To jednak jest osobny temat, zbyt obszerny na tak lakoniczne omówienie. Po wojnie los Polaków stawał się coraz bardziej niezrozumiały dla przeciętnego Anglika czy Francuza, mieszkańca Europy. „Ale o co Panu chodzi?” – spytał się urzędnik policji brytyjskiej, który zaniedbał swoje obowiązki wobec Mieczysława Harusewicza.
„O to, że jeśli zaniedbaliście odnotować u siebie, że się we właściwym czasie wymeldowałem, i teraz z tego powodu musiałem stracić pół dnia czasu, to należy mi się przeproszenie”.
Po dłuższej chwili urzędnik dodał: „Jak się Panu nasz sposób prowadzenia spraw nie podoba, to dlaczego Pan w ogóle przybył do tego kraju i tu pozostaje?”. Harusewicz miał odpowiedzieć: „»Przybyłem w czasie wojny na zaproszenie króla Jerzego VI, który całą Armię Polską z Francji zaprosił, by pomogła bronić tej wyspy. A pozostaję dlatego, że Rząd Jego Królewskiej Mości złamał umowę sojuszniczą z Polską i wydał mój kraj w ręce komunistów nasłanych z Rosji«. W biurze komisariatu zapadła cisza. […] Odniosłem wrażenie, że przynajmniej część z nich naprawdę nie rozumiała, o co chodzi”.
Mimo że działacze OP na Zachodzie nie byli w stanie zmienić werdyktu możnych tego świata, ich obecność drażniła komunistów i przeszkadzała im. Jednym z dowodów na to był nacisk Moskwy na rząd francuski, aby internowano w marcu 1960 r. wybranych działaczy emigracyjnych (w tym członków SN i OP) w związku z planowaną wizytą przywódców sowieckich w Paryżu. I tak się stało. Począwszy od 1949 r., aż do końca lat osiemdziesiątych (choć po 1968 r. jedynie wybiórczo) środowisko emigrantów o proweniencji eneszetowskiej pozostawało w kręgu zainteresowań UB i SB, konkretnie Departamentu I (wywiadu) i Departamentu III MSW. Zarówno za sprawą prowadzonych brutalnych śledztw w czasach stalinowskich, jak i dzięki agenturze – szczególnie cennej w wypadku Jerzego Pączkowskiego, Antoniego Szperlicha i Tadeusza Skarżyńskiego – udało się komunistom zdobyć minimum wiedzy na temat tej części przedwojennej polskiej inteligencji. Paradoksalnie, ukryta i utajniona – również przed historykami – Organizacja Polska dzięki tym właśnie agentom stała się bardziej znana. Wiemy dziś o niej więcej, niż jej członkowie sami chcieliby i sobie życzyli. Culpa felix. Dobrze się stało, że badacz ruchu narodowego w wolnej Polsce nie uszanował tajemnicy twórców OP z kwietnia 1934 r."
Prof. Jan Żaryn
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/122433-prof-jan-zaryn-pt-taniec-na-linie-nad-przepascia-organizacja-polska-na-wychodzstwie-fragment