Słaba debata o kulturze w TVP 2. Ujazdowski zadał kilka ważnych pytań, na odpowiedzi brakło jednak czasu

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Dobrze, że ta debata się odbyła.  Szkoda, że była tak fatalnie zorganizowana. W studio zgromadzono przedstawicieli siedmiu partii i pokaźne grono tak zwanych twórców. W godzinę mieli odkryć cudowny lek na problemy polskiej kultury.

A tak naprawdę cały czas walczyli z czasem. Panie ministrze, niech pan mówi. Dziękujemy panu (po dwóch zdaniach), głos ma pan poseł. Prowadzący dzielnie walczący z własną polszczyzną, a na wszelkie bolączki proponowali jeden lek: telewizja publiczna też może walczyć o jakość kultury. No jeżeli w tym wykonaniu, to nie bardzo.

Zderzyły się wizje tak naprawdę dość podobne, nikt łącznie z ministrem kultury z PO Bogdanem Zdrojewskim nie twierdził, że trzeba puścić zjawiska kulturalnie na rynkowy żywioł. Wszyscy opowiadali się za wzrostem nakładów. Możliwe, że różnice ujawniłyby się przy debatowaniu szczegółów, ale nie było możliwości  nawet dojść do nich. Jeszcze materiał filmowy. Jeszcze tego zapytać. Jeszcze tego. Rozumiem, że uważa się głowy gadające zbyt długo za mało atrakcyjne, ale po co w takim razie w ogóle debata na jakikolwiek temat.

Twórcy okazali się w tej audycji jeszcze mniej sensowni od polityków. Zebrać grupę primadonn, to nie znaczy, że złożą się one w sumie na coś ciekawego. Obserwowaliśmy jak Krzysztof Krauze, reżyser rozkręca się  z wolna zastanawiając się, co oznacza samo pojęcie kultura. Albo jak Zbigniew Hołdys karci: polityków, że nie przeżywają kultury „od urodzenia”.

Pomijając kilka sensownych głosów, z ich ust wychodziły przeważnie korporacyjne lamentacje. Sens ogólny był prosty: oddajcie to nam, my to zrobimy lepiej niż jakieś biurokratyczne czapki. Tyle, że sprowadza się to w praktyce do oddania artystom prawa dotowania samych siebie – z naszych podatków. A ich odrealnienie było najlepszym dowodem na to, że pilnować tego musi ktoś inny, kto ma przynajmniej demokratyczny mandat, nawet jeśli nie przeżywa od urodzenia. Zdaniem Krzysztofa Krauze Muzeum Piłsudskiego to zbyt duży wydatek dla Polski. Reżyser wolałby zapewne topić pieniądze w „działalności artystycznej”. Po to są politycy aby wyważać różne racje i dbać aby z ich gmatwaniny wyszło wspólne dobro,

W tłumie polityków wyróżnił się Kazimierz Ujazdowski, były minister kultury, dziś kandydat PiS we Wrocławiu. Nieomal jako jedyny przypominał, że troska  o kulturę to nie tylko dotowanie różnych artystycznych przedsięwzięć, ale na przykład odpowiednie programy szkolne (w tym kontekście pojawił się problem redukowania godzin historii – Bogdan Zdrojewski przyznał się ostatnio w wywiadzie dla „Uważam Rze”, że nie ma o tym akurat problemie pojęcia). Ujazdowski rozbił też pustosłowie fragmentu dotyczącego  mediów publicznych. Minister Zdrojewski i Janusz Palikot tłumaczyli, że ściąganie abonamentu to wyjątkowo kiepska forma pozyskiwania na nie środków. – To dlaczego przez cztery lata rządów nie zaproponowaliście czegoś innego? – spytał przytomnie Ujazdowski.

Wszystkich łącznie z nim paraliżowała naturalnie obecność twórców, którym nie można się broń Boże narazić. Ujazdowski przyczynił się niedawno w parlamencie do odrzucenia zmian w kodeksie pracy niekorzystnych dla środowisk teatralnych, za co w tej kampanii popiera go, obecny zresztą w studio szef ZASP wybitny aktor Olgierd Łukaszewicz. Akurat w tej sprawie to inne partie miały rację, a nie forsująca ten zamysł PO. Tyle że obecność aktorów, reżyserów i muzyków w debacie to niekoniecznie okazja do swobodnej rozmowy o kulturze jako całości, pojmowanej nie tylko jako zbiór lobbistycznych interesów. Głównie Ujazdowski i Jan Ołdakowski z PJN, do pewnego stopnia i niektórzy twórcy  zdołali przypomnieć o tak zwanym dziedzictwie narodowym – a więc ochronie polskiej tradycji.  Ale na poważniejszą rozmowę na ten temat zabrakło czasu.  A pytanie, ile w budżecie na dziedzictwo, a ile na współczesne przedsięwzięcia, to jeden z istotnych dylematów.

Nie jedyny: jest na przykład pytanie, ile rządu centralnego, a ile samorządu w finansowaniu kultury. To się pojawiło w formie chaotycznych żalów artystów, ale nie mogło być drążone przez dłużej niż dwie, trzy minuty. Brakowało mi w tej debacie, choćby w roli adwokata diabła, stanowiska kogoś, kto pokłada więcej nadziei w rynku niż państwowych dotacjach. Nie żebym się z takim podejściem zgadzał  – z wiekiem staję się coraz większym zwolennikiem osłaniania czegoś tak kruchego jak narodowa kultura przez władzę publiczną. Ale może ktoś taki, niczym szczupak w stawie pełnym karpi, umożliwiłby choćby rozwinięcie pytania Krzysztofa Krauze, Marcina Wolskiego albo Zdzisława Pietrasika, czy te pieniądze na kulturę które w budżecie mamy, są aby dobrze dzielone.

Tylko, że brakło okazji do takiej rozmowy także i z powodu ogólnego chaosu. Na koniec zaserwowano nam fragment koncertu, którego prawie nikt z gości nie słuchał. Chodzili po studio, gadali, żegnali się. Ale „telewizja publiczna może pomóc w promowaniu kultury”.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.